Oleg szybko omiotl go szczotka. Cegly otaczaly otwor o boku mniej wiecej dwudziestu pieciu centymetrow. Wewnatrz widac bylo jeszcze slady sprochnialego drewna.
– Ciekawe – stwierdzil kierownik. – Czyscic dalej, ale ostroznie.
– Pewnie w tym miejscu kiedys stal krzyz, a to taka podmurowka, zeby lepiej sie trzymal w piachu – zauwazyl student.
– Nie da sie wykluczyc.
Robotnicy zerwali druga dziesieciocentymetrowa warstwe. Na zachod od tajemniczej podmurowki zarysowala sie istna platanina ciemniejszych plam.
– Dobra, jestescie na dzisiaj wolni. – Rylski wyciagnal z kieszeni zegarek. Kopali niecala godzine.
– Kurde – odezwal sie jeden z nich. – A nie daloby sie dluzej porobic? Moze jeszcze cos wam zrownac?
– Na razie nie trzeba – ucial ostro. – Po dychu na lba. – Odliczyl banknoty.
Zaszemrali z uznaniem i ruszyli do wsi. Stad, ze szczytu wzgorza, widac bylo, ze skierowali sie prosto do sklepu.
– Trzy flaszki na twarz – mruknal doktor z nagana. – Jutro beda do niczego.
– Licze sie z tym – powiedzial Pawel – ale sadze, ze to zajmie nam wiecej czasu. Co moze pan powiedziec o ceglach?
– Gotycka palcowka. Dobrze spojone wapnem… Sadzac po zaokragleniu, szczyt tego szescianu wystawal ponad powierzchnie ziemi przez co najmniej kilkadziesiat lat. Biorac pod uwage, jak plytko byl przykryty, zaryzykuje stwierdzenie, ze prawie przez caly czas byl narazony na wplywy atmosferyczne. Wapno jest trzech roznych odcieni, co jakis czas ktos to konserwowal, uzupelniajac fugi…
– A wiec krzyz na wzgorzu, a wokolo chyba cmentarz… Sredniowieczny?
– Nie wiem, mozliwe.
– Co robimy teraz? – zapytala Magda.
– Sadze, ze trzeba sie blizej przyjrzec tamtym plamom – powiedzial Rylski. – Najpierw jednak zalozycie siatke i narysujemy sobie to dokladnie.
Jekneli zgodnie, ale widzac mine magistra, poslusznie zabrali sie do wbijania kolkow i naciagania sznurka. Sporzadzenie planu zajelo im dwie godziny. Zrobili jeszcze niwelacje i byli gotowi do dalszej pracy.
– Zdejmujcie grackami – polecil.
Pierwsze kosci tkwily tuz pod powierzchnia.
– Nie podoba mi sie to – mruknal Tomasz, patrzac na wylaniajace sie spod ziemi zebra i czaszke.
– Dlaczego? – zapytala Iwona.
– Zwloki leza bardzo plytko – wyjasnil. – Zobaczcie, na jakiej wysokosci jest ten ceglany kominek. Mozna powiedziec, ze nieboszczyka nie zakopano, a jedynie przyproszono ziemia…
Uklakl ze szpachelka i zaczal ostroznie odslaniac szkielet.
– U la la… – odezwal sie po chwili.
– Cos ciekawego? – zainteresowal sie Rylski.
– Tak. Dla naszego antropologa. – Poszukal wzrokiem Olega. – Co o tym powiesz? – Wskazal jedna z rak nieboszczyka.
– Peknieta kosc promieniowa… Zlamanie zastawne? – upewnil sie student.
– Owszem.
– Co to znaczy? – zapytala Magda.
– To bardzo proste. Temu komus strzaskano reke w walce – wyjasnil Oleg. – Przeciwnik chcial go uderzyc palka albo inna bronia, ten probowal sparowac cios przedramieniem, uderzenie bylo jednak na tyle silne, ze kosc nie wytrzymala.
– Do tego zlamane dwa zebra – uzupelnil archeolog. – Zajmij sie nogami.
Student przyklakl i zaczal odgarniac ziemie, ktora przykrywala dolne partie szkieletu.
– Brakuje stop – zameldowal. – Piszczele sa przeciete, brak dolnych stawow…
– Jedna stopa jest tu. – Doktor pokazal kosci, ktore zaczely sie zarysowywac kolo ramienia zmarlego.
Odmiotl starannie czaszke i teraz szukal jej polaczenia z reszta szkieletu.
– Ciezko uszkodzony obojczyk, a do tego wszystkiego gosc zostal uduszony – zakonczyl ponuro.
– Skad to wiadomo? – zdziwila sie Iwona.
– Zobacz sama. To kosc gnykowa. Jesli ktos dusi czlowieka, to wlasnie ona najczesciej peka… Potrzebuje ochotnika do sporzadzenia rysunku.
Rylski przesial ziemie wybrana spomiedzy zeber. Po sprzaczce od pasa zachowal sie tylko rdzawy slad na miednicy, ale na sicie zostaly trzy rogowe guziki od koszuli.
– Gdzies miedzy pietnastym a dwudziestym wiekiem – mruknal, chowajac je do torebki i opisujac. – Zrobmy teraz fotografie pamiatkowa i pakujmy pierwsza ofiare do pudelka.
Karton pomiescil wszystkie kosci. Zabrali sie do kolejnego grobu. Ten nieboszczyk takze zostal pogrzebany bardzo plytko i przed smiercia zostal uduszony. Trzeci podobnie, z tym ze dodatkowo mial zlamane obie rece oraz kosci goleni.
– Jakis rozbojnik tu grasowal czy co? – zdziwila sie Magda.
– Nie rozbojnik – westchnal Olszakowski. – Tak okaleczalo sredniowieczne prawo. Tu stala szubienica. – Wskazal ceglana platforme. – A tych, na ktorych wykonano wyrok, po prostu zakopywano wokolo. Zlamania zastawne powstaly zapewne dlatego, ze niektorzy skazancy stawiali opor. Obciecia stop, lamanie czlonkow… Nasi przodkowie cenili takie rozrywki.
– Widac wies byla pelna kryminalistow – stwierdzil Oleg, patrzac na liczne ciemniejsze plamy. – Grobow a grobow…
– Sadze raczej, ze tu wykonywano wyroki na mieszczanach z Lewkowa – wyjasnil Rylski. – To tylko kilka kilometrow, a miejsca egzekucji najczesciej byly oddalone od miejscowosci. Poza tym kryminalistow wcale nie bylo tak wielu. Naliczylem siedemnascie jam, nie we wszystkich musza byc pochowki. Szubienica w tym miejscu mogla stac nawet…
– Nawet trzy stulecia – dopowiedzial Tomasz. – To by dawalo mniej wiecej jeden wyrok smierci na dwadziescia lat. Chyba przejade sie jutro do Lewkowa i zobacze, co maja w gminnym archiwum. Jesli zachowaly sie stare ksiegi sadowe, to niewykluczone, ze na podstawie obdukcji zwlok i rodzajow zadanych im obrazen uda nam sie zidentyfikowac niektorych sposrod tych ptaszkow.
Do wieczora rozkopali i zadokumentowali cztery groby.
Cztery kartony kosci dolaczyly w magazynie do piatego – kryjacego szkielet Niemca…
Po calym dniu wykopalisk, gdy miesnie tezeja od wielogodzinnego machania lopata, wieczor zazwyczaj przynosi ulge… Zazwyczaj. Olszakowski wsiadl w fiata i pojechal w swiat. Rylski odczekal, az studenci wypluskaja sie w rzece i zjedza spozniony obiad, a potem brutalnie poderwal ich do roboty.
– Spac trzeba bylo w nocy – oznajmil stanowczo. – Odpoczynek oglupia.
– Co mamy robic? – Oleg, lezacy na karimacie przed swoim namiotem, leniwie otworzyl oczy.
– Trzeba narysowac skorupki, pomierzyc, posklejac, sfotografowac…
Jekneli, ale zebrali sie w namiocie magazynowym. Na stolach kreslarskich spoczywaly juz rowno przyciete arkusze brystolu oraz swiezo zatemperowane olowki.
Magister w drugim kacie urzadzil przenosne atelier fotograficzne. Ustawil arkusz papieru jako tlo. Doswietlil calosc kilkoma reflektorkami. Po kolei uwiecznial urny. Blyskal flesz.
– Zdjecia do ksiazki beda? – zainteresowala sie Magda.
– Nie, to tylko fotografia dokumentacyjna – wyjasnil. – Zdjecia do publikacji robia wylacznie fachowcy.
Mijaly godziny. Siedemnascie urn… Dziewczyny skonczyly rysowac. Pokazal im, jak unieruchomic klejone skorupy za pomoca wilgotnego piasku w kuwecie.
Zerwal sie wiatr. Oleg wyszedl przed namiot i weszyl dluzsza chwile.
– Chyba idzie deszcz – zawyrokowal.
Pawel wyjrzal na zewnatrz.
– Tez tak mi sie wydaje – mruknal. – Pojde na wzgorze, nakryje wykopy. A wy tu dokonczcie i jestescie na dzisiaj wolni.
Wyszukal cztery arkusze grubej folii, takiej, jakiej uzywaja malarze do zabezpieczenia podlog oraz mebli. Zabral tez skrzynke czterocalowych gwozdzi. Powedrowal na szczyt. Starannie rozlozyl pierwszy arkusz i przyszpilil jego krawedz do podloza.
– Moze pomoge? – rozlegl sie glos.
Podniosl wzrok. Na szczycie, tuz obok podstawy szubienicy, stal Marek Etter.
– Dziekuje, poradze sobie – powiedzial Rylski. – Znowu jakies wywolywanie duchow? Burza chyba idzie.
– Owszem, ale nauczylem sie nie zwracac uwagi na pogode – rzekl bioenergoterapeuta. – Panski przyjaciel, zdaje sie, gdzies pojechal?
– Owszem.
– Jak zauwazylem zeszlej nocy, pan nie ma nic przeciwko mojej obecnosci?
– Jest mi to obojetne. Oczywiscie dopoki nie dewastuje pan stanowiska archeologicznego. – Wzruszyl ramionami.
Uklakl i rozwinal kolejny arkusz. Wiatr sie wzmagal.
– Nie powinniscie tu kopac – przestrzegl Marek. – To zle miejsce.
– Zle miejsce – powtorzyl archeolog. – A dlaczego niby ma byc zle?
– Tu w ziemi drzemie jakas potezna sila. Uwieziona i glodna. Moze duch, moze demon…
– Dlaczego nie wylazla?
– Sadze, ze zostala zapieczetowana.
– Czyli wygrzebiemy urne, otworzymy, a wtedy demon spelni nasze trzy zyczenia? Albo pourywa nam glowy?
– Hmmm. W urnie? Nie sadze.
Pawlowi znudzilo sie sluchanie swira. Przyszpilil ostatni arkusz i popatrzyl zadowolony na swoje dzielo.
– Szykownie – ocenil. – Jak w angielskim podreczniku. Lepiej, zeby pan tu nie siedzial podczas burzy, to najwyzszy mozliwy punkt w okolicy. Jeszcze jakis piorun pana trafi – przestrzegl.
– Pierscien Atlantydow ochroni mnie przed moca zywiolow – wyjasnil Etter, kladac na ziemi swoja miedziana kratke.
Magister pozegnal sie, a potem wrocil do obozowiska. Gdy wchodzil do namiotu, w brezent uderzyly pierwsze krople deszczu. Zjadl dwie kanapki, a potem wyjrzal na zewnatrz. Zauwazyl, ze w namiocie magazynowym ciagle widac bylo swiatlo.
– Zapomnieli zgasic – wydedukowal.
Przebiegl, kulac sie w deszczu. Z ulga schowal sie pod brezent. Studenci siedzieli przy stole, na ktorym kopcily dwie swiece. Ich plomienie odbijaly sie w butelce taniego wina owocowego „Ogier”.