zachowania koscielnych procedur ekshumacyjnych przy pracach archeologicznych…
– Hy, hy, hy – zarechotal doktor. – Moze jeszcze mamy zabierac na wykopaliska kapelana? Przeciez to wszystko poganie! – Splunal przez drzwi namiotu w strone wzgorza. – Chodzmy spac, kroliki nam sie w glowach legna.
Wyszli przed namiot. Studenci siedzieli przy ognisku.
– Oto i nasze kierownictwo – ucieszyl sie Oleg. – Napijecie sie, panowie, bimbru z prostymi studentami?
– A cos ty sie tak w mleku wscieklej krowy rozsmakowal? – zdziwil sie Pawel.
– To tutaj niewiele drozsze od wina, a sam pan mowil, ze te tanie jabcoki szkodza – wyjasnil chlopak. – Zreszta my sobie kulturalnie robimy drinki. – Pokazal dwulitrowa cole.
Olszakowski nalal do blaszanego kubka bimbru z pieciolitrowej plastikowej butli, wychylil jednym haustem, nalal sobie raz jeszcze i znowu wypil bez mrugniecia okiem.
– Niezle – mruknal.
Samogon zagryzali pieczona kielbasa. Tomasz zauwazyl, ze na szczycie wzgorza rozblyslo swiatelko lampy naftowej. Etter znowu cos odprawial.
– Wypije jeszcze kubek, to moze ten palant wreszcie przestanie mi przeszkadzac – powiedzial z nadzieja doktor i wysuszyl trzecia kolejke.
Bralo go w oczach. Byl juz zdrowo pijany.
– Jutro nasz wielki dzien – powiedzial z patosem. – Dobierzemy sie tym sukinsynom pomorskim do skory, odnajdziemy to, co probowali przed nami ukrywac! – Zarechotal wesolo.
Usilowal zjesc kawalek kielbasy, ale omal nie wydlubal sobie oka patykiem.
– A co bedziemy robili przez reszte miesiaca? – zaciekawil sie Oleg. – Mamy odwalic dwadziescia dni praktyk.
– Poszukacie wioski – wyjasnil Tomasz. – I znajdziecie ja, chocbyscie mieli sami wykopac tu system rowow sondazowych dlugosci stu kilometrow! Pokaze wam, jak sie robi wielkie odkrycia!
– Chyba juz wystarczy, doktorze – lagodnie zwrocil mu uwage Pawel.
Zwierzchnik wstal chwiejnie i poszedl do namiotu.
Zaczeli o osmej rano. Bylo chlodno, po niebie sunely ciemne chmury, jednak w powietrzu nie bylo czuc tej dziwnej ociezalosci, ktora zwiastuje deszcz. Olszakowskiego zostawili w spokoju, zeby odespal nocne pijanstwo.
Plama lezaca w srodku kregu grobow po oczyszczeniu grackami ukazala sie w calej okazalosci. Byla niemal idealnie kwadratowa, miala dwa na dwa metry. Dwadziescia centymetrow ponizej powierzchni ziemi natrafili na warstwe gliny udeptanej z nieduzymi kamieniami. To o nie wyginala sie szprycha, ktora poprzedniego dnia doktor badal znalezisko. Na glinie jeszcze teraz odznaczaly sie krwistoczerwone plamy.
– W tych miejscach palono ogniska – wyjasnial Rylski studentom, wykonujac fotografie dokumentacyjne. – Deszcze wyplukaly czesciowo wegiel, ale pozostaly takie placki gliniastej ziemi wypalonej na cegle. Zreszta w Egipcie znajdowano podobne slady. Z tego, co pamietam ze sprawozdania profesora Mysliwca z badan grobowca Merem-nebefa w Sakkarze, tam tez byly takie w miejscach, gdzie palono kadzidlo na ofiare.
– Co z tym robimy? – zapytal Oleg.
– Niestety, rozbieramy – polecil. – Tylko najpierw rysunek. – Powstrzymal ich niszczycielskie zapedy.
– A ja sadze, ze to nie jest slad ogni ofiarnych, tylko rytualnego oczyszczenia ziemi – odezwal sie ktos za nimi.
Marek Etter siedzial na podstawie szubienicy i obserwowal ich przez lekko przyciemnione okulary. Zajeci praca nie zauwazyli, jak sie zjawil… W obu dloniach trzymal kamienie przyciete w ostroslupy. Amulety podzwanialy mu na szyi.
Zignorowali go i wrocili do swoich zajec. Ponizej glinianej polepy pojawila sie warstwa zoltego piasku. Wygladala na nienaruszona przez czlowieka, lecz Rylski nie dal sie zwiesc. Zdjeli ja plantem, dziesiec centymetrow. Potem jeszcze raz. Dopiero po trzecim plantowaniu pojawily sie wegle drzewne. Ukladaly sie w wielka spirale.
– A to ci dopiero – mruknal magister, fotografujac znalezisko.
– To kretodrog – powiedzial Etter. – Ktos dolozyl staran, aby pogrzebany pod spodem nie znalazl drogi do swiata zywych. Spirala zawsze kieruje go z powrotem w glab ziemi.
– A skad te wiadomosci? – zagadnal zjadliwie Pawel.
– Identyczne znaki wyryto na megalitach we Francji…
– Nie ten okres historyczny – parsknal archeolog. – A co do wirujacych linii wyrytych na menhirach i dolmenach, przychylam sie do tezy profesora Wiercinskiego, ze byl to zapis wizji powstajacych przy spozyciu ziol zawierajacych substancje pokrewne LSD. Wowczas czesto Pojawiaja sie takie wiry.
Etter wyjal z kieszeni wahadelko. Wyciagnal reke ze sznureczkiem. Masywny mosiezny stozek zaczal wirowac w kierunku przeciwnym do ruchu wskazowek zegara.
– Nie kopcie glebiej – powiedzial spokojnie. – Tu w ziemi ukrywa sie destrukcyjna sila. Nie zdajecie sobie sprawy, czym ryzykujecie.
Zadokumentowali warstwe, zniwelowali. Pobrali material do proby C14. Znowu zeszli plantem. I jeszcze raz. Dopiero gdy byli juz przeszlo metr ponizej powierzchni ziemi, na dnie wykopu pojawila sie z grubsza prostokatna kamienna plyta, ozdobiona rysunkiem kilku spirali. Dlugosc jej boku wynosila nieco ponad metr.
– Dwadziescia minut przerwy – zarzadzil magister. Wylezli z wykopu. Oleg przyniosl butle coli, ktorej w koncu nie wypili wieczorem. Nalal dziewczynom do kubkow. Etter, nie pytajac o pozwolenie, zszedl na dno i „obwachal” plyte wahadelkiem. Mruczal przy tym cos sam do siebie.
– I jak, duzo zlota pod spodem? – zazartowal Rylski.
Bioenergoterapeuta wygramolil sie z wnetrza jamy. Byl lekko pobladly. Archeolog zauwazyl jego rozszerzone zrenice i usmiechnal sie do swoich mysli.
– Cos wam opowiem – westchnal intruz. – W 1941 roku radzieccy archeolodzy postanowili zbadac cialo Timura, spoczywajace w mauzoleum Gur Emir w Samarkandzie. Grob wpuszczony jest w podloge i przygnieciony plyta z marmuru o wadze przeszlo dwustu czterdziestu pudow, czyli na nasze prawie cztery tony. W grobowcu na scianie znajdowal sie napis informujacy, ze w grobie uwieziony zostal demon straszliwej wojny i ze ten, kto plyte podniesie, uwolni go. Jednak Rosjanie sie zaparli. Zaczepili plyte linami i podniesli dzwigiem. Zeszlo im az do poznej nocy. Wreszcie o trzeciej nad ranem zdolali tego dokonac…
– I co bylo w srodku? – zaciekawila sie Magda.
– Trumna nakryta zetlalym calunem – mruknal Oleg. – Obecny przy badaniach profesor Gierasimow, autor metody odtwarzania rysow zmarlych na podstawie czaszek, zabral glowe wodza i zrobil potem rekonstrukcje.
– A demon – Magda popatrzyla na bioenergoterapeute – nie wymordowal archeologow?
– Dwie godziny pozniej hitlerowcy bombardowali Kijow – rzekl Etter. – Faszysci doszli prawie do Uralu. Zginely dziesiatki milionow ludzi. Sa groby, ktorych nie nalezy otwierac!
– Jasne, a wrzesien 1939 roku to byl kawalek innej wojny? Ciekawe, czy pod ta plyta siedzi cos takiego samego – mruknal sarkastycznie magister. – Gotowi? Podnosimy razem.
Zeskoczyli na dno.
– Ja was ostrzegam – powiedzial Marek. – Tego nie wolno ruszac. Oni zadali sobie duzo trudu, aby stworzyc odpowiednie zabezpieczenia.
– Bo i w tamtych czasach grasowaly hieny cmentarne – wyjasnil Rylski. – Stad maskowanie, ciezki kamien i tak dalej. Gotowi? – Trzy glowy skinely zgodnie. – No to razem!
Uniesli plyte i ostroznie odlozyli ja na bok. Obudowa z dobrze dopasowanych kamieni byla do polowy wysokosci wypelniona drobniutkim, mialkim piaskiem, ktory najwidoczniej przez cale tysiaclecia osypywal sie do srodka. Staly w niej trzy urny twarzowe, pokryte pieknymi rytami narracyjnymi. W kacie lezala szczeka swini, jednak rozsypala sie, gdy Oleg jej dotknal. Pozostaly tylko popekane zeby i garsc bialego pylu kostnego.
– Cholera – zaklal przyszly antropolog.
– Aparat – polecil magister.
Dziewczyny wyszly z wykopu. Jakis cien przeslonil slonce. Wariat z wahadelkiem… Rylski mial ochote powiedziec cos zlosliwego, ale powstrzymal sie. Etter przesunal teraz dla odmiany krysztalowa kulka ponad dnem grobu.
– Ucieklo – powiedzial. – Nie wyczuwam juz zadnych wibracji.
Wahadelko w jego dloni wisialo jak martwe.
– No i dobrze. Nic nas nie pogryzie – odparl radosnie archeolog.
Oleg podal mu aparat. Szybko zrobil kilkanascie fotografii z roznych ujec, potem wyszedl na brzeg wykopu i strzelil jeszcze kilka zdjec.
Bioenergoterapeuta odwrocil sie bez slowa i powedrowal w strone wsi.
– A ladnie to tak bez kierownika groby otwierac? – uslyszeli nad soba zgryzliwy glos Olszakowskiego.
Widocznie juz sie obudzil.
– O, wstal pan? – zdziwil sie Oleg.
– Otruliscie mnie tym bimbrem, ale juz mi lepiej – warknal szef. – No, ale okazalo sie, ze umiecie duzo wypic, a to w naszym zawodzie bardzo wazne.
Stal dluzsza chwile nad krawedzia wykopu, patrzac w oprozniana powoli jame grobu. Narysowali co trzeba i zadokumentowali. Rozebrali obudowe, sprawdzili jeszcze boczne sciany. Urny oraz plyte zaniesli do magazynu. Umyli sie starannie po ciezkiej pracy. Dziewczeta zakrzatnely sie przy obiedzie.
– Trzeba bedzie wezwac robotnikow, aby zasypali wykopy – powiedzial zadowolony Rylski, klepiac sie po pelnym brzuchu. – Ile mamy urn?
– Dwadziescia trzy, to wiecej, niz ma w swoich zbiorach muzeum w Gdansku! – stwierdzil z zadowoleniem Olszakowski. – I jeszcze ta domkowa. W Polsce mamy tylko trzy podobne.
Oleg spojrzal na zachod.
– Niemieckich bombowcow nie widac – zazartowal. – Trzeba by jakos to uczcic. Ostatecznie odwalilismy w tym tygodniu ogromna robote. Skonczylismy juz cmentarzysko?
– Tak – potwierdzil kierownik.
– No to moze skoczymy do sklepu…
– Po wino – wpadl mu w slowo doktor. – Byle nie to o nazwie „Ogier”. Do tego kupcie kielbasy, zrobimy sobie znowu ognisko. Trzeba tez uzupelnic zapas konserw i chleba. Dzis poswietujemy.
– Sam nie dam rady wszystkiego przydzwigac – mruknal Oleg.
– Pojde z toba – zaofiarowal sie magister.
Ruszyli sciezka do wsi.
– W sumie to zal mi tego pomylenca – powiedzial student – naprawde sie przejal.
– Zdarzaja sie tacy. Tu i tak mamy swiety spokoj. Jesli bedziesz kopal w miescie, zawsze przylezie tlumek lokalnych ekspertow, ktorzy zechca sie podzielic wiedza. Na przyklad beda radzili, zeby kopac dalej, bo tam sa zagrzebane przez hitlerowcow brylanty. Czasem przyjda jacys nawiedzency z rozdzkami i wahadelkami, tacy jak Etter. Jasnowidze, obiecujacy wskazac miejsca sensacyjnych odkryc, szarlatani, naciagacze, postrzeleni nauczyciele historii proszacy o jakas mozliwie stara skorupe do kolekcji dydaktycznej, dziennikarze pisemek dla swirow… Od kiedy jestem archeologiem, bez