– Za blisko.

– Robie, co moge! – Dafia naciagnela mocniej sprezyny,

– W celu!

Pierwsza jednostka szybko zamieniala sie w klab ognia. Zaloga usilowala posadzic smiertelnie ranna maszyne na ziemi, jednak uderzyli o dachy wypalonych budynkow dolnej dzielnicy z taka sila, ze zadzialaly zapalniki co najmniej kilku bomb. Drugi sterowiec, widzac los poprzednika, natychmiast zawrocil. Patrzylem na trawiacy go ogien, zastanawiajac sie, czy zdolaja w pore osiasc na ziemi. Nie zdolali, wsrod plomieni blysnal na chwile bambusowy szkielet wewnetrzny i kregoslup balonu trzasnal jak wykalaczka. Dafia stanela kolo mnie i przez chwile napawala sie swoim zwyciestwem.

Taka wlasnie ja zapamietalem. Wystarczy, ze przymkne oczy, i zaraz pojawia sie ten obraz. Brzydka dziewczyna o krotkich, ciemnych i nieregularnie ostrzyzonych wlosach, ubrana w splowiala plocienna koszule z naszywka czeladniczki introligatora, patrzaca bez zmruzenia oczu na smierc dwu setek zolnierzy wroga ginacych wlasnie z jej reki…

***

Stoje na sprochnialym progu chaty. Asper milczy, chyba mysli o tym samym co ja. Dafia i mlodsza siostra mieszkaly w tej wiosce dwa lata temu. Cos je sploszylo, cos sprawilo, ze musialy uciekac. Ale sa tutaj, w tym swiecie. Wystarczy je odnalezc i bedziemy wolni.

– Jak sadzisz, zostawily trop? – pytam.

– Jesli wiedzialy, dokad sie udaja… Ty znales je lepiej – Masz pomysl, gdzie szukac wskazowki?

Kiwam glowa. Kolo przystanku stoi statua jakiegos ludzkiego swietego, wykuta w piaskowcu. Wokolo ulozono krag z nieduzych kamieni. W czasie buntu pomnik Ake Geveina stanowil skrzynke kontaktowa. Nasza kultura lubi operowac analogiami, ktore ludziom nie przyszlyby do glowy.

Wsrod szarych granitowych otoczakow lezacych wokol swiatka spoczywal jeden szaroczarny, bazaltowy. Podnioslem go i schowalem do kieszeni. Dopiero w autokarze odwrocilem na druga strone. Tak jak sadzilem, diamentowym rysikiem wyskrobano tu napis w naszym alfabecie:

Swiatlo lagodnie wedruje po zebrach niebosklonu.

Nie jest to dokladna wskazowka, lecz powinna wystarczyc. Przy odrobinie szczescia odnajdziemy dziewczeta. Bedzie nas osmioro, w tym siedmioro w wieku pozwalajacym otworzyc Brame.

***

Siedze na lawce przed starym budynkiem Biblioteki Uniwersyteckiej. Udaje studenta. Mam torbe z papierami, z kieszeni zwisa mi sluchawka odtwarzacza mp3. Dla zwiekszenia realizmu powinienem postawic kolo stopy butelke z piwem. Problem w tym, ze aby kamuflaz byl doskonaly, musialbym oproznic ja do polowy. Niestety, zajzajer sprzedawany tu jako piwo nie przechodzi mi przez gardlo, a gdybym wylal to swinstwo w krzaki, zapewne wypaliloby roslinnosc.

Przestrzen publiczna tu, na Ziemi Klamcow, jest znacznie szersza niz w moim swiecie. Do masy budynkow mozna sie dostac ot tak, z ulicy. Biblioteki, urzedy, biurowce, muzea, galerie… Wtopiony w tlum petentow, klientow lub studentow przemykam sie po Warszawie calkowicie niezauwazony.

Wejsc mozna prawie wszedzie. Wystarczy przyodziac troche drozszy garnitur i zaopatrzyc sie w elegancka aktowke, by bez przeszkod spenetrowac caly teren uniwersytetu. Przy calej swej podejrzliwosci ci ludzie zdumiewajaco latwo ulegaja pozorom. Jesli pojawia sie ochroniarz, wystarczy na pytania odpowiadac w obcym jezyku, w wypowiedz wplesc nazwisko ktoregos z wykladowcow, wtedy zaszufladkuje nas jako zagranicznego goscia i bez trudu przepusci, nie sprawdzajac, dokad tak naprawde idziemy. A gdyby sprawdzil? Cudzoziemcowi wolno bladzic.

Raz tylko z ogromna atencja doprowadzono mnie do profesora, ktorego wymienilem. Przedstawilem sie grzecznie moim prawdziwym imieniem i nazwiskiem rodowym, Amiwelechus Marv, co juz wprawilo rozmowce w ogromne zaklopotanie. Potem spedzilem mily kwadrans, pijac podana herbate i zakaszajac wafelkiem. Miedzy lykami wyglaszalem dlugie tyrady w dash, a profesor, grzebiac w pamieci, daremnie usilowal znalezc jakis jezyk, w ktorym moglibysmy sie dogadac. Wreszcie pozegnalem sie szalenie uprzejmie i wyszedlem. Nikomu oczywiscie nie przyszlo do glowy, by wezwac policje czy chocby sprawdzic moje dokumenty.

Przymykam oczy. Przypominam sobie slowa Dafii wydrapane na znalezionym kamieniu.

Swiatlo lagodnie wedruje po zebrach niebosklonu.

To prawdopodobnie zapis ktorejs z teorii fizycznych opracowanych przez tutejszych uczonych. Moze chodzi o faldy czasoprzestrzeni? Tylko do czego odnosi sie ta wskazowka? Zalozylem, ze miala na mysli Wydzial Fizyki Uniwersytetu Warszawskiego, lecz chyba sie pomylilem. Tu jej nie ma. Wiec co? Politechnika? A moze trzeba sie przeniesc przed obserwatorium astronomiczne?

Rozwazania przerywaja mi czyjes kroki. Asper. Wyglada na zmeczonego, moze nawet przestraszonego.

– Co sie stalo? – pytam.

– Timker nie zyje – odpowiada lakonicznie.

Niewazne, jak do tego doszlo. Mamy wszyscy niewaskie problemy. Trzeba zwijac posterunek obserwacyjny. Przyczaimy sie, przeczekamy sztorm i zobaczymy, co dalej.

***

Boje sie. Dygocze ze strachu. Pobyt na Ziemi Klamcow skazil moje serce przesadna ostroznoscia… Siedze w warsztacie, poleruje ostrze tippli kawalkiem skorki i czuje, jak lek chwyta kleszczami za gardlo. Czego sie boje? Ze teraz kolej na mnie? Czy moze ze nie zdolam odnalezc Dani, nim siepacze trafia na jej trop?

Nasz przyjaciel zginal w wypadku samochodowym. Rozpedzona ciezarowka, za ktora jechal swoim fiacikiem, nagle przyhamowala. Gdy uderzyl w jej tyl, czesc ladunku runela. Kilka ton granitowych otoczakow przeznaczonych do budowy skalniakow pogrzebalo niepozorny samochod osobowy. Timker nie mial szans. A my oprocz zaloby po towarzyszu mamy klopoty. Nieziemskie.

Po pierwsze, nie bardzo chce nam sie wierzyc, ze to zwykly wypadek. Siepacze Republiki wiedza, ze tu siedzimy. Z pewnoscia to oni przygotowali zamach. Po drugie, nie mamy najmniejszych szans wykrasc ciala. Prokurator z pewnoscia zarzadzil co najmniej obdukcje zwlok. Dobrze podszywamy sie pod zwyklych ludzi. Roznice nie sa duze. Mozemy udawac Indian, Polinezyjczykow czy inne egzotyczne ludy. Najlepiej oczywiscie podszywac sie pod przedstawicieli ras, z ktorymi Polacy maja jak najmniej stycznosci. Chodzimy po ulicach, nie budzac szczegolnego zaciekawienia.

Jednak ogledziny narzadow plciowych i pomiary antropometryczne spowoduja u patologow szok. A kiedy zrobia tomografie lub sekcje, beda mieli nad czym myslec przez kolejne pol wieku. Nasi przodkowie wyewoluowali z organizmow zblizonych do ziemskich owadow. Jak wszystkie rasy rozumne kosmosu, jestesmy humanoidami, lecz wewnatrz cial pozostalo wiele sladow minionych stadiow ewolucji…

Najgorsze jest to, ze tubylcze sluzby specjalne zdobeda jednoznaczny dowod nie tylko na istnienie zycia poza Ziemia, ale i na obecnosc kosmitow w samym sercu Warszawy. W telewizji emitowano tu niedawno glupi serial o agentach FBI i ufoludkach. Ide o zaklad, ze polski wywiad wymysli sobie jeszcze bardziej bzdurne teorie. A potem oczywiscie stana na uszach, aby nas zlapac.

Do tej pory zagrozeniem byli operujacy na Ziemi Klamcow agenci Republiki. Jedyna realna przeszkoda – trudnosc w nawiazaniu kontaktu z innymi uchodzcami. Teraz pojawil sie nowy wrog i po raz pierwszy musimy uwzglednic czas. Zaczyna sie wyscig. Albo znajdziemy Dafie i jej siostre, albo wczesniej Agencja Bezpieczenstwa Wewnetrznego znajdzie nas. Bez dziewczyn nie otworzymy Bramy.

Rozgladam sie po warsztacie i nagle dociera do mnie, ze to koniec. Nie moge tu zostac. Zbyt dlugo przebywalem w jednym miejscu… Pora zmienic lokum. Pakuje sie pospiesznie. Noze, przecinaki, rozmaite ostrza do ciecia skor. Wiekszosc zgromadzilem na miejscowych targach staroci lub kupilem przez Siec. Te, ktore okazaly sie nieprzydatne, zostana. Te, ktore dobrze sluzyly dawnym polskim szewcom, a potem mnie, zabieram. Tu nikt juz nie doceni ich wartosci, w moim swiecie, po drugiej stronie jadra galaktyki, czeka je nowe, dlugie zycie…

Kleje? Gdziekolwiek zatrzymam sie na dluzej, bede w stanie ukrecic nowe. Podobnie farby. Ziemski wosk pakuje. Jest cudowny, lepszy od naszego, twardszy i pachnacy. Daje ladny polysk. Skory? Nawet te, ktore sam wyprawilem, nie dorownuja jakoscia naszym. Nie beda mi juz potrzebne. Prawidla? Zbedne. Formy? Zbedne. Male szewskie kopyto wazy ze trzy kilogramy, ale zabiore je. W naszym swiecie trudno o zelazne kowadla… Pieniadze w metalowej puszce. Trzy lekkie kusze i kolekcja beltow.

Wreszcie jestem gotow. Upchnalem caly dobytek w jednej walizce. Ale i tak czuje, ze sie zdemoralizowalem, przywiazalem do rzeczy materialnych, przesiaklem duchem nadmiernego wygodnictwa. Uzywam zbyt wielu zbednych narzedzi. Prawdziwy szewc powinien zmiescic swoj majatek i przybory w jednym wezelku. Pradziad ze strony matki, gdy fale wyrzucily go na brzeg opodal Fresii, mial tylko glowe na karku, trzy noze, zlamane szydlo oraz oselke. W ciagu dziesieciu lat praca wlasnych rak dorobil sie warsztatu.

Jest jeszcze cos, czego tu chyba nie zostawie. Otwieram skrytke w podlodze i wrzucam do plecaka dziesiec par butow. To moja rezerwa na czarna godzine. Skoro nadeszla… Zabieram swiece, ale zapalki zostawiam na stole. Do diabla z nimi, niedlugo zapomne, jak sie uzywa krzesiwa!

Czwarta rano. Nalezaloby sie pozegnac z wlascicielka mojej pracowni… Ale staruszka pewnie jeszcze spi. Zostawiam na progu jej mieszkania pare butow przygotowanych specjalnie na te wlasnie okazje. Do lewego dorzucam jeszcze garsc papierkow – czynsz za kolejny miesiac. Kobieta ucieszy sie z tego bardziej niz z listu pozegnalnego.

Zatrzaskuje drzwi i ruszam przed siebie spokojnym, pewnym krokiem. Nie ogladam sie. Niezaleznie od wszystkiego nie wroce tu juz nigdy. Zal mi tylko jednego. Nadal wystarczy, ze przymkne oczy, i widze, jak Marta tanczy dla mnie na stole.

***

Dobry szewc powinien siedziec w warsztacie i robic buty. Ale czasem i szewc musi wziac sobie kilka dni wolnego. Mam troche oszczednosci, lecz oszczednosci sa po to, by lezaly w skrytce. Mam afle bita z irydu. Sam metal wart jest pare tysiaczkow, jednak zadnym sposobem nie zdolam jej przetopic, a zaniesc do banku lub kantoru monete nieistniejacego kraju nie byloby bezpiecznie.

Co mam jeszcze? Buty. Szewcy Ziemi Klamcow, a raczej ich mizerne niedobitki, dorownuja nam kunsztem. Jest jednak malenkie poletko, gdzie odrobine ich wyprzedzam. Istnieje specyficzny rodzaj obuwia, z ktorego wykonaniem radza sobie kiepsko. Dla nich to majstersztyk, legenda. Wszyscy slyszeli, malo kto widzial, a prawie nikt nie umie zrobic.

Jak sie robi buty? Latwizna. Potrzebny drewniany model stopy. Potrzebna skora. Naciaga sie ja i modeluje na wzorniku, potem wystarczy pozszywac uksztaltowane kawalki. To umie kazdy. Trzy, cztery lata wytezonej nauki i sztuke te opanowac moze najglupszy terminator. Czy da sie inaczej? Owszem.

Buty z jednego kawalka skory. Nalezy zdobyc naprawde wysokiej jakosci surowiec, a takze przygotowac odpowiedni model stopy. Nastepnie naciagnac i uksztaltowac caly wierzch za jednym zamachem. Koszmarna robota. Moczenie, przypalanie, raz pociagniesz odrobine za mocno i caly wyrob nadaje sie wylacznie do wyrzucenia. Wreszcie, gdy caly wierzch jest gotow, rozcina sie go, by mozna bylo wlozyc stope, a od spodu przyszywa podeszwe. W takich wlasnie polbutach chodzil tutejszy najwyzszy kaplan, zwany papiezem. Nie mam dostepu do watykanskich dostawcow, lecz w plecaku dzwigam dziesiec par butow godnych krolow i cesarzy. Przyszla pora, by je spieniezyc.

Szedlem zadumany. Odnalazlem upatrzony juz w zeszlym roku warsztat. Ulica jak ulica. No, niezupelnie. Dla tubylcow to miejsce szczegolne. Tu kilkadziesiat lat temu ich doraznie uzbrojeni przodkowie zalegli w wykopanych pospiesznie rowach. Nastepnie blisko trzy tygodnie odpierali proby wdarcia sie do miasta podejmowane przez nowoczesna armie pancerna.

Ludzie z Ziemi Klamcow imponuja mi swoja stracencza czesto odwaga i jednoczesnie gorsza kompletnym brakiem szacunku dla poswiecen. Gdyby podobnie szalencza i krwawa bitwa rozegrala sie na ulicach Fresii, kazda plyta chodnikowa bylaby ozdobiona zlota gwiazda z imieniem obroncy. A tu? Jeden kiczowaty pomnik…

Stary, tandetny szyld oblazacy z farby. Ziemia Klamcow. Tu nawet afisze sa elementem wielkiego, pietrowego lgarstwa. Poznalem jego mechanizmy, a patrzac niejako z boku, nie dalem sie nabrac na plewy, ktorymi miejscowi spryciarze karmia swych braci. Kiepski szyld, odrapane drzwi, lada z nieheblowanych dech, kilka par butow na polce. Ktos moglby uznac, ze to mizerny, zdychajacy

Вы читаете Rzeznik drzew
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату