od lat interesik. Szewc nie oszuka szewca. Jesli firma prosperuje, musi placic czynsz nie mniejszy niz lezacy po sasiedzku ekskluzywny sklep z alkoholami. Wlasciciel musi odprowadzac podatki. Kamuflaz. To miejsce znaja wtajemniczeni, ktorzy zamawiaja buty, placac za jedna pare kwoty niewyobrazalne dla okolicznych mieszkancow. Zwlaszcza dla tych, ktorzy w bramach popijaja obrzydliwe napoje na siarce, a ktorych workowate, nieksztaltne odzienie budzi moja odraze.
Pchnalem drzwi i wkroczylem na obce terytorium. Stary majster siedzacy za lada na moj widok skrzywil sie niemilosiernie.
– Witam nieuczciwa konkurencje – burknal.
Szewc zawsze pozna szewca. Nawet takiego, ktory przybyl z bardzo daleka… Zidentyfikowal mnie. Zatem slusznie sadzilem, ze to bardzo dobry fachowiec. Tacy znaja sie nawzajem i wiedza co w trawie piszczy. Moja obecnosc w miescie uszla uwagi policji, ABW, Urzedu Skarbowego, sluzb imigracyjnych, wywiadow, mafii. Ale starzy majstrzy szybko sie zorientowali, ze na ich terenie pojawil sie nowy gracz. Najwidoczniej nawet rysopis zdolali jakos ustalic. W sumie to mile z ich strony, ze nie wytropili mnie i nie pobili. A moze zwyczajnie nie zdazyli jeszcze tego zrobic? E, chyba nie. Szewstwo jest przeciez sciezka ku doskonalosci ciala i ducha.
– Dzien dobry – uklonilem sie grzecznie.
– Jednym dobry, innym moze ostatni – warknal. Polacy teatr maja we krwi. Widac bylo, ze ucieszyl sie, mogac spotkac mnie osobiscie, ale jakby dla zasady gra rozzloszczonego, zgryzliwego majstra. No to bierzemy byka za rogi.
– Dlaczego zaraz nieuczciwa? – obrazilem sie.
– Indianiec z Peru lazi po miescie i sprzedaje buty, nie majac papierow cechowych. W dodatku sprzedaje je po cenach, ktore dla nas sa zabojcze.
– No to mnie pan zidentyfikowal. – Usmiechnalem sie grzecznie.
– Wybieraj: kocowa czy szczucie psem?
Aha. Czyli slusznie sadzilem, ze obyczaje warszawskich szewcow nie przewiduja zabijania konkurencji.
– Porozmawiajmy – zaproponowalem.
– A niby o czym? Do czasu, gdy pojawiles sie w miescie, to nawet lubilem Indian, Winnetou i tak dalej… Przez takich jak ty czlowiek staje sie rasista!
– Bardzo mi przykro – zakpilem i naraz uswiadomilem sobie, ze nawet moja kpina byla lgarstwem…
– Dobra – warknal. – Nie przyszedles do mnie, by zamowic buty, nie przyszedles tez pokajac sie za podgryzanie fundamentow naszego bytu. To jakie licho cie tu przynioslo?
– Pomyslalem, ze przydalby sie panu podwykonawca.
Nabral powietrza.
– Won, partaczu! – ryknal.
Niezrazony polozylem przed nim na ladzie jeden z przyniesionych butow. Zlapal go, by we mnie cisnac. Musial poczuc to pod palcami. Gladka powierzchnie bez jednego szwu. Zamarl i zblizyl but do oczu. Nie uwierzyl. Poprawil okulary.
– Ty gnoju – wycedzil. – Ty mendo. Ty przybledo zawszony. Ty czerwonoskory dzikusie granatem od lamy oderwany. Nawet to potrafisz?
Wygladal, jakby piorun w niego strzelil. Ale zauwazylem zmiane. Poczul respekt. Wzruszylem ramionami.
– A czy to trudne? – Puscilem oko. – Skora, klocek drewna i naciagamy.
– Dol z wapnem na takich jak ty, a na wszelki wypadek osikowym kolkiem przybic – warknal.
Ogladal starannie obuwie, a ja wykladalem kolejne egzemplarze. Kazdy nastepny but wywolywal nowe, pietrowe wiazanki wyzwisk. Taka u nich ponoc tradycja, ze szewcy klna. Przeczytalem o tym w ksiazkach. Zwlaszcza chetnie robia to po przepiciu, w poniedzialki rano. Ten wprawdzie na skacowanego nie wygladal, ale dzien tygodnia i pora sie zgadzaly. Przywyklem szanowac obce tradycje.
– A niech mnie – westchnal wreszcie. – Daleko zajdziesz, chlopcze, jak ci nikt w leb nie da… I niby co, chcesz dla mnie pracowac?
– Chce to sprzedac. – Gestem wskazalem dziesiec par stojacych w karnym rzedzie.
– Kula olowiana by ci zaplacic i bosego do trumny zlozyc… Sprzedac, powiadasz? Hurtem niby?
– Tak.
– Sluchaj, Indianiec, a jak wlasciwie masz na imie?
– Amiwelechus.
– Oz kurde – sapnal. – Nie bylo nic prostszego? Ja jestem Zygmunt. No wiec sprzedac chcesz. Zes to z pol roku robil i teraz na jeden raz. To glupota. Jak sadzisz, ile takich butow potrzeba w tym miescie rocznie?
– Towar specyficzny, tylko dla koneserow. Jednoczesnie to obuwie niezwykle trwale. Wytrzymuje cale lata. Dwadziescia do piecdziesieciu par – zawyrokowalem.
– Niezle cie w tych Andach wyszkolili w matematyce – pochwalil. – Misjonarze zapewne?
– Nie, chodzilem do zwyklej szkoly. Mniej wiecej trzy lata – nie widze powodu, by klamac.
– Jak na trzy lata podstawowki to cholernie bystry jestes. Czytac pewnie tez umiesz. A na ekonomii troche sie znasz? Wiesz, co to jest psucie rynku?
– Wiem, ale potrzebuje pieniedzy. – Wzruszylem ramionami. – Powiedzmy, ze zbieram gotowke na bilet do domu.
– Nie podoba ci sie w Polsce? – zdziwil sie.
– Nie – odparlem zupelnie szczerze. – Poza tym u mnie jest ladniej i ludzie jakby milsi.
– Tia… – Wskazal mi krzeslo. – Powiem tak… – Obrocil but w dloniach, jakby nie mogac sie nim nacieszyc. – Po kiego grzyba ci jakies skaly i lamy? Co tam osiagniesz? Dla kogo bedziesz obuwie robil? A zakladajac, ze twoi pobratymcy potrzebuja butow, to czym ci zaplaca? Serem i liscmi koki? Toz tam bieda az piszczy, rewolucje i w ogole dziadostwo. Zostan tutaj. W Warszawie. Wezme cie na wspolnika.
– Nie moge.
– Nielegalnie tu siedzisz? Furda. Zalatwimy ci obywatelstwo ot tak! – Pstryknal palcami. – No, co sie tak gapisz? Wiesz, kto u nas oficerki zamawia? Notable, czlonkowie rzadu, prokuratorzy, poslowie, sama wierchuszka. Nie u mnie, to u moich kumpli. Pelna pula. Potrzebny dyrektor generalny funduszu od emerytur, mamy numer telefonu. Potrzebny szef bezpieczniakow, mamy wizytowke. Za takie buty te kopane ministry takie ci wystawia papiery naturalizacyjne, ze bedziesz bardziej legalny niz rzadzaca ekipa. Cechem tez sie nie przejmuj, dam rekomendacje i przyjma cie od reki.
Pokrecilem przeczaco glowa. Tylko tego mi brakowalo, spotkania z szefem agencji, ktora przetrzasa zapewne Warszawe w poszukiwaniu „obcej agentury na Ziemi”.
– Nie jestem zainteresowany.
– A jak uwazasz, pies ci buzke lizal – znowu sie rozezlil. – To ile bys chcial za te buty?
– Tysiac zlotych za pare.
– Idiota? – Wytrzeszczyl oczy. – Przeciez to warte co najmniej piec razy tyle, i to w hurcie.
– Ale but sie robi do nogi, a tu trzeba noge dopasowac. Poza tym tyle zaplaci pan gotowka od reki. A jak juz wspomnialem, niebawem pora mi ruszac w droge.
– Nie masz tam w Peru zony i dzieci? Prezentow bys im chociaz troche kupil…
– Jeszcze nie mam.
– Kurde, to bylby wyzysk… A takie wyzyskiwanie Indian to rasizm chyba.
– Kolonializm moze – zakpilem. – Jakos wytrzymam. – Puscilem do niego oko. – My, Indianie, jestesmy odporni i z godnoscia znosimy takie ponizenia. Plac pan i juz mnie nie ma.
– Zrobmy inaczej. Nie bede przez ciebie, gnoju, robil sobie wrzodow na sumieniu. Dziesiec tysiecy gotowka od reki. I drugie tyle ze sprzedazy odloze dla ciebie do skarbonki. Jesli kiedys znowu pojawisz sie w naszym kraju, to sobie odbierzesz. Jakby cie tam w Andach czy Kordylierach bieda przydusila, piszesz do mnie i wysylam kase.
– Zgoda.
– A jakby ci sie w gorach nudzilo plesc z lyka lapcie, to pakuj sie w samolot i smigaj do Warsiafki. Drzwi sa otwarte. Taki fachowiec jak ty znajdzie tu robote od reki, bez koniecznosci krycia sie za tym calym Internetem…
– Dziekuje.
Jesli kiedykolwiek zdolam sie wyrwac z tego przekletego swiata, to moja noga wiecej tu nie postanie. A gdybym kiedys musial tu wrocic, raczej podetne sobie zyly. I po co mi ich forsa? Co niby moglbym kupic, by zabrac ze soba? Elektroniczne bawidelka? Ksiazki pelne napuszonych lgarstw? Instrumenty dostosowane do zupelnie innych skal? Nawet zloto w Fresii jest dziesieciokrotnie tansze. Te pieniadze pozwola naszej grupie przetrwac jeszcze z pol roku. Jesli odnajdziemy Dafie i jej siostre, odejdziemy stad. Jesli nie odnajdziemy, wylapia nas i wykoncza… W obu przypadkach pieniadze stana sie zbedne.
Polska to dziwny kraj. Z jednej strony kazdy splachetek ziemi w miescie wart jest nieprawdopodobnych pieniedzy, z drugiej w samej stolicy maja dziesiatki hektarow nieuzytkow. Mieszkania kosztuja tyle, ze trudno przez cale zycie na to uzbierac, a jednoczesnie nie trzeba dlugo szukac, by natrafic na opuszczone budynki, ktore bez wiekszego problemu mozna wyremontowac i mieszkac w nich latami. Pies z kulawa noga sie nie zainteresuje.
Przygotowalem kilka kryjowek. Ta podoba mi sie najbardziej. Port Praski. Malo kto wie nawet, ze jest cos takiego. Wykopane przed wiekiem kanaly, osypujace sie ceglane nabrzeza, zardzewiale, na wpol zatopione barki, cale
Zajalem sobie odpowiedni magazyn. Kiedys trzymano tu sode w beczkach. Z tamtych czasow wewnatrz pozostala przezarta korozja waga, sprawna jeszcze instalacja elektryczna oraz mala pakamerka, w ktorej podliczano transakcje. Zostala tez archaiczna lampa na gaz swietlny. Wyglada na nadal sprawna, lecz brak mi monety cwierckopiejkowej, by to sprawdzic. Zreszta wole swiece. Przeszlo dwa lata temu zabralem sie do urzadzania twierdzy. Naznosilem cegiel rozbiorkowych, przytargalem kilka workow cementu, w kanale byla woda… W ciagu dwu miesiecy pracy przygotowalem sobie kryjowke tak, by byla nie do ugryzienia. Zainstalowalem pulapki. Zamaskowalem. Refugium. Nawet jak mnie tu wykryja, to latwo nie wykurza. Zawiesilem hamak, zgromadzilem zapas pozywienia w puszkach… Przez dwa ziemskie lata nie byla mi potrzebna. Az do teraz.
Ubralem sie w garnitur, plaszcz przerzucilem przez ramie. Ide sobie spokojnym krokiem. W rece niose elegancka walizke. Oczywiscie teren dawnego portu jest pilnowany. Na Ziemi Klamcow pilnuje sie prawie wszystkiego, ale od dawna nauczylem sie, ze prawie niczego nie pilnuje sie dokladnie. Postawili posterunek przy wejsciu. Monitoringu nie ma. Gdy szykowalem kryjowke, w blekitnym drelichu, pchajac taczki, paradowalem pod samym nosem ochrony. Teraz nie mam ochoty na taki kamuflaz. Podchodze do bramy i staje. Robie odpowiednio zniecierpliwiona mine…
Ochroniarz, widzac, ze przyszla jakas szycha, wylazi ze swojej budki. Ostentacyjnie patrze na zegarek, potem przenosze wzrok na ciecia.
– Poprosze klucze od magazynow przy nabrzezu polnocnym – rzucam polecenie.
– Yyy… Ale tamto… Pozamykane i…
– Panie! – przerywam. – Nie mam calego dnia!
– Klucze zgubione.
– Co znaczy: zgubione!? – Najwazniejsze to nie wsciekac sie, chlodne zdziwienie dziala czasem bardziej porazajaco niz wrzask.
Robie mine pelna skrajnego niedowierzania, jakby to, co powiedzial, kompletnie nie miescilo mi sie w glowie. Jakby wyartykulowal bzdure tak horrendalna, ze nikt przy zdrowych zmyslach nie