Zycie szewca nalezy do jego cechu i rzemieslnik nie moze nim rozporzadzac zupelnie swobodnie. Jest szczegolnie potrzebnym sluga spolecznosci. Oczywiscie w szczegolnych okolicznosciach nalezy walczyc czy poswiecac sie za innych. Chodzi tylko o to, by nie dac sie zabic glupio i niepotrzebnie. Ostroznosc jest cnota, przesadna ostroznosc grzechem i slaboscia.
Jestem ostrozny. Moze nawet az do przesady? Pozyczony od Aspera samochod zaparkowalem w kompletnie niedozwolonym miejscu. Zalozylem na kolo atrape blokady, za wycieraczke wsadzilem falszywy mandat. Dzieki temu policja ani straz miejska nie przyczepia sie, a ja mam pod reka srodek transportu.
Pusto, cicho, ani zywego ducha. Obszedlem dookola miejsce, gdzie ma sie odbyc wymiana. Zadnego sladu pulapki. Wyslalem Dafie do Muzeum Ziemi, aby rzucila okiem na ekspozycje i sprawdzila, czy nikt nie kryje sie w budynku. Wygladalo na to, ze teren jest bezpieczny. Oczywiscie wiedzialem, iz wrogowie moga nadjechac jakims pojazdem albo nadejsc, ale na razie nic na to nie wskazywalo.
Zeszlismy w dolinke i przysiedlismy na laweczce.
– Ladnie tu – westchnela.
Nasze drzewa wygladaja podobnie. Traca liscie, jesien barwi je wczesniej na zloto, czerwono i brazowo. Tylko gatunkow mielismy w Fresii o polowe mniej.
Nadszedl nasz kontrahent. Niewysoki, w polarowej bluzie z kapturem… Przez ramie przerzucony mial plecak. Sciagnal kaptur jednym ruchem, odslaniajac republikanskie tatuaze policyjne pokrywajace czolo. A jednak pulapka.
– Amiwelechusie Marv, jestes aresztowany – warknal w
Jednym plynnym ruchem dobylem
– Nie wyglupiaj sie. – Skrzywil wargi. – Powiedz, gdzie ukryli sie pozostali, a darujemy wam zycie.
Rozejrzalem sie dyskretnie. Z kup lisci podnosili sie kolejni policjanci. Cwany plan… Otoczyli nas.
– Darujecie mi zycie? – prychnalem.
– Twojej towarzyszce tez. Gwarantujemy wam uczciwy proces i prawa jencow wojennych.
Ziemia Klamcow… jad tej cywilizacji jest obezwladniajacy. Nawet przedstawiciele Republiki dopiero tu nauczyli sie stosowac szantaz i brac zakladnikow, wczesniej, gdy chcieli sie czegos dowiedziec, siegali co najwyzej po zwykle tortury.
– Nie kupicie nas – warknalem, zataczajac
Dana rozpiela kolnierz, odslaniajac szyje. Uklekla, unoszac glowe. To stary zwyczaj, w sytuacji beznadziejnej mezczyzna ma obowiazek zabic kobiete, by uchronic ja przed pohanbieniem, a sam moze potem z czystym sumieniem polec w walce.
– Po co macie ginac? – zapytal przywodca bandy. – Poddajcie sie, a pozwolimy wam zyc wsrod nas. Posiedzicie w obozie, przejdziecie resocjalizacje i jesli zlozycie przysiege na wiernosc demokracji i Republice…
– Zyc w Republice? W swiecie, gdzie byle pasozyt-urzednik ma rowne prawa z szewcem? – parsknalem. – Gdzie glos dwu leni zbijajacych baki w biurze liczy sie bardziej niz glos chlopa uczciwie uprawiajacego swoje pole? Zyc z pietnem zdrajcy? To juz lepiej umrzec.
– Wybieramy smierc. Jest bardziej honorowym wyjsciem niz wegetacja w swiecie, w ktorym wszystko stoi na glowie – powiedziala Dafia.
Lowcy jak na komende siegneli do kieszeni i wyjeli pistolety. Odbezpieczyli je jednoczesnie.
– Obawiam sie – wrog skrzywil sie paskudnie – ze nie mozemy spelnic waszego zyczenia. Jestescie nam potrzebni zywi. Dlatego najpierw poranimy was solidnie i wezmiemy zywcem, potem poddamy torturom, ktore…
Wciagnalem glosno powietrze. Prawa Republiki, choc chore i zdegenerowane, choc sankcjonowaly gwalty i egzekucje na jencach, jednak do tej pory zabranialy torturowania kobiet. Przemiescilem sie powolutku, by usmiercic moja towarzyszke jednym blyskawicznym cieciem. Glosne chrupniecie galezi lamanej czyims butem przerwalo tyrade siepacza.
Zza drzew wyszedl wysoki, zwalisty mezczyzna w kapeluszu. Zagryzlem wargi. My zginiemy, to przesadzone. Przypadkowe ofiary bola bardziej niz swiadomosc wlasnej smierci… Spojrzalem na nieznajomego olbrzyma. Lustrowal scene spokojnym wzrokiem. W pierwszej chwili wzialem go za zwyklego czlowieka, ale teraz… Pochylona sylwetka, lekko kanciasta glowa, gleboko osadzone oczy o wielkich brazowych teczowkach… Uszy mial ludzkie, lecz tez dziwne. Troche za duze i osadzone niezupelnie tam, gdzie powinny sie znajdowac.
I jeszcze jedno. Zwykly czlowiek, urodzony i wychowany tutaj, na widok bandy oprychow z pistoletami natychmiast rzucilby sie do panicznej ucieczki.
– Jak honorowo – powiedzial gluchym, gardlowym glosem. – Siedmiu uzbrojonych na dwojke dzieciakow.
– Spierdalaj – warknal przywodca.
– To polecenie w drastyczny sposob koliduje z moimi zamiarami. – Obcy usmiechnal sie, odslaniajac krowie zeby. – Ponadto nie przywyklem do rozmow na takim poziomie – dodal w
A zatem moje pierwsze podejrzenia potwierdzily sie. To nie jest czlowiek, a w kazdym razie nie gatunku
Olbrzym siegnal za pazuche, wyciagajac dwa dziwaczne noze, wykute z brazu.
– Rzuccie bron! – polecil.
– Rozwalic go!
Siedem luf poderwalo sie do gory. Za pozno. Skoczyl naprzod z moca rozpedzonej maszyny parowej. Jednym susem wpadl miedzy nich. Huknelo kilka strzalow. Rzucili sie jak sfora psow i zaraz padli niczym pokos zboza, martwi lub dogorywajacy. Zatrzymal sie rownie nagle, jak skoczyl. Stal tuz przy nas. Nie ogladal sie, nie musial. Wiedzial, ze atak byl skuteczny. Rozpoznalem sierpowate ostrza w jego dloniach. Na Ziemi Klamcow od trzech tysiacleci nie uzywa sie podobnej broni.
Ale juz ja widzialem, dawno temu, jeszcze przed egzaminami czeladniczymi, gdy dziadek zabral mnie na krolewski dwor, bym wprawial sie w zdejmowaniu wzorow stop…
– Pani. – Zagadkowy wybawca sklonil sie przed Dana. – Panie. – Uklonil sie mnie, salutujac dwiema zakrwawionymi klingami. – Jestescie wolni.
– Dziekujemy za pomoc. – Moja towarzyszka splotla palce w znak przyjecia.
Jeden z policjantow Republiki, choc prawie wypatroszony, jeszcze sie ruszal. Podszedlem i dobilem go ciosem
– No i tyle z mojego wtapiania sie w tlum – obcy odezwal sie ponownie w naszym jezyku.
To Byk. Przedstawiciel rasy, z ktora nawiazalismy kiedys sporadyczne kontakty. Ich przodkowie byli zwierzetami podobnymi do ziemskich krow. Z czasem, jak wszystkie istoty rozumne, wyewoluowali do postaci humanoidow. Przez dlugi czas gatunkiem dominujacym w ich swiecie byly drapiezniki. Stad przedstawiciele krowiego ludu posiadaja nieprawdopodobny refleks. Mysla tez kilkakrotnie szybciej niz ludzie czy my. Ich prawdziwa sila jest matematyka. Atakujac, musial przeanalizowac wzorzec ruchu wrogow. Biegnac, zadawal blyskawiczne ciosy w miejsca, gdzie wykonane w pamieci obliczenia wykazywaly najwieksze prawdopodobienstwo obecnosci celow. Ta sama zdolnosc pozwolila mu uniknac kul, a przynajmniej najbardziej prawdopodobnych trajektorii strzalow. Osiem do zera. Osiem smierci za trzy zycia. To tez musial sobie skalkulowac. Oczywiscie, gdyby nie bylo szans na zwyciestwo, tez by zaatakowal. Tysiace lat bodzenia sie rogami wyrobilo w nich wyjatkowa zadziornosc.
– Co tu robicie? – zainteresowal sie zyczliwie. – Jestesmy w innym ramieniu galaktyki niz wasz dom.
Krowoludy mysla inaczej. Dla nas liczy sie droga wiodaca do celu. Oni, podobnie jak Ziemianie, operuja wspolrzednymi. Dlugosc, szerokosc, wysokosc, odleglosc.
– Przegralismy powstanie – wyjasnilem. – Honor nakazywal przejscie przez Brame i odbycie czasu proby w innym swiecie.
Byki, jak wszystkie istoty rozumne, wiedza, czym jest honor. Nie poddaja sie. Zawsze walcza do upadlego.
– Republika podbila wasze Krolestwo trzydziesci dwa
– Skonczyl sie. Utknelismy, gdyz jest nas tu za malo i nie mozemy otworzyc Bramy.
– Ach tak, macie inna technike skokow przez wszechswiat. – Pokiwal swoja wielka glowa.
Spojrzalem na trupy walajace sie wokol. Polskie sluzby otrzymaly oto kolejna zagadke nie do rozwiazania. Strzaly slychac daleko. Personel muzeum moze juz dzwonic po ziemska policje. Lada chwila ktos sie zjawi… Byk najwidoczniej pomyslal o tym samym.
– Proponuje sie oddalic – rzekl swoim poteznym glosem. – Rozmowe dokonczymy w bezpiecznym miejscu.
– Mamy samochod – zaofiarowalem sie.
Kilka minut pozniej pedzilismy juz na polnoc Wislostrada. Nasz nieoczekiwany sojusznik zdjal kapelusz, odslaniajac szczatkowe rogi, i wachlowal sie nim.
Krowoludy nie maja swego domu. Od trzech ziemskich stuleci wedruja, odwiedzajac rozne swiaty. Na dworze krola Kassaora przebywalo ich kilku. No coz, matematyka w polaczeniu z fizyka bywa czasem szkodliwa. Ziemianie tez odkryli niebezpieczne moce, ale wykpili sie tanim kosztem. Dwie eksplozje nuklearne podzialaly jak dzban zimnej wody. Sprawily, ze przez kolejne szescdziesiat lat ludzkosc nie siegnela w walce po bron atomowa. Dalsze probne eksplozje utwierdzily ich w przekonaniu, ze lepiej nie przekraczac granic, nie wchodzic na szlak wiodacy do samozaglady.
Byki po prostu byly ambitniejsze. Gdy juz cos wymyslily, musialy sprawdzic poprawnosc wzorow i obliczen. Nie bardzo wiadomo, jakie doswiadczenie wymknelo im sie spod kontroli. Ocaleli tylko ci, ktorych akurat nie bylo w tym momencie w domu. Eksplozje ich ukladu planetarnego zauwazyly wszystkie cywilizacje w promieniu trzydziestu lat swietlnych. Niedobitki ruszyly systemem szlakow wiodacych przez wszechswiat. Nie wiedzialem tylko, ze dotarli az tutaj.
A moze… – nagla mysl az mnie porazila. A gdyby tak ruszyc do domu ich droga?
Zatrzymalem samochod przed ta sama budka ochroniarza. Wyskoczylem zza kierownicy, z uklonem otworzylem drzwiczki. Dafia podobnie, obiegla auto i stanela, usluznie podajac mu teczke.
Byk wysiadl dostojnie z pojazdu.
– Pan pozwoli, prezesie. – Unizonym gestem wskazalem nabrzeze dawnego portu.
Szedlem przodem, jakby torujac droge. Dafia drobila kroczki obok. Roznimy sie od ludzi. Mamy tez zupelnie inne wzorce estetyczne. Wedle naszych standardow Dafia ma za maly nos, za duze oczy, za waskie usta, zbyt owalna twarz, za grube brwi, zbyt duze piersi, za dlugie nogi i paskudnie geste wlosy. Do tego jest groteskowo szczupla. Brzydula w kazdym calu. Za to wedle kanonow urody Ziemi Klamcow jest porazajaco, obezwladniajaco piekna i zgrabna.
Gdy teraz szla obok naszego goscia, szczebioczac cos jak typowa sekretarka o mikrym ilorazie inteligencji, mogla idealnie udawac personel reprezentacyjno-seksualny dla kierownictwa najwyzszej rangi. Ochroniarz wytoczyl sie z budki. Nie wiedzial, kim sa moi towarzysze, ale widzac, jak plaszcze sie przed domniemanym zwierzchnikiem, stanal na bacznosc i zasalutowal. Dziesiec minut pozniej bylismy na miejscu. Poprowadzilem wybawce przez labirynt przejsc i pulapek az do serca kryjowki.
– Niezly schron – pochwalil.
Krzeslo zatrzeszczalo pod ciezarem krowoluda. Znalazlem ciasteczka z otrebami, poczestunek w sam raz dla istoty, ktora ciagle jeszcze opiera diete niemal wylacznie na produktach roslinnych. Pora porozmawiac. I to on zaczal…
– Utkneliscie w tym swiecie. Wspolczuje, to naprawde paskudne miejsce. Podziwiam, ze w ogole zdolaliscie przetrwac tyle w czasu wsrod tych
– Jestem prostym szewcem – zastrzeglem. – Slyszalem tylko o triadach…