bylby w stanie w nia uwierzyc.

– To jak niby mam ocenic stan budynkow? – Teraz pora na odrobine zlosci i rozczarowania.

– Yyy… nie wiem, panie, eee… inspektorze, ja tu juz pietnasty rok pracuje, a dotad nikt…

– Kto personalnie odpowiada za brak kluczy? – cedze. – Dlaczego do tej pory nie wymieniono zamkow?

– Nooo… ja i moj zmiennik tylko tu pracujemy, nie?

– No to od jutra trzeba sobie bedzie poszukac innej roboty. Jaki jest numer do waszego bezposredniego zwierzchnika? – Wyciagam z kieszeni telefon.

– Jezu, co pan! – naprawde sie przestraszyl. – Zaraz lapke przyniose, pile do klodek mam, wszystko, co tylko trzeba, otworze!

– Zabytkowe drzwi chce pan lomem otwierac!? Za niszczenie cennego zabytku sa paragrafy! Poza tym czy pan w ogole wie, co to za miejsce? Co tu sie dzialo w osiemnastym roku? Co tu w wojne hitlerowcy wyrabiali? Ile te drzwi widzialy? Ilu tu ubecja ludzi zameczyla? To miejsce uswiecone krwia najlepszych polskich patriotow, a pan chce ot tak zamki wylamywac!?

Blefuje. Ale tubylcy bardzo slabo znaja historie. Wystarczy rzucic dwie, trzy charakterystyczne daty i z miejsca dospiewuja sobie reszte.

– No to… jak… – wybakal bezradnie.

No to druga czesc planu.

– Wiec nie ma kluczy – wzdycham ciezko. – Hmm… To i owo wstepnie daloby sie chyba pomierzyc bez otwierania…

– Uff…

– Kluczy niech pan poszuka! – rozkazuje. – Zaczne od polnocy, ale do pozostalych magazynow tez potrzeba. Powiedzmy w dwa albo trzy tygodnie zrobie plan ogolny, pomiary i analizy elewacji, potem nie ma rady, musze miec dostep do wnetrz budynkow.

– Cos sie wykombinuje…

Ciec unieszkodliwiony. Bedzie szukal kluczy. Kto wie, moze nawet znajdzie. A ja przez trzy tygodnie moge sie krecic po terenie, nie wzbudzajac zadnych podejrzen. Dla zachowania pozorow musze pokazac sie kilka razy z jakimis instrumentami pomiarowymi i rysownica. Przypne do niej plany odbite na ksero… Ludzie najczesciej widza to, co chca widziec.

Maszeruje nabrzezem, zakrecam i znikam w swojej kryjowce. Gladko poszlo, ale czuje glebokie obrzydzenie do samego siebie. Znowu musialem lgac.

***

Na portalach aukcyjnych szukalem zazwyczaj starych szewskich narzedzi oraz niektorych rzadkich surowcow. Wszystkie farby do skor i impregnaty robilem sam. To nic, ze buty po najdalej dwu dekadach trzeba wyrzucic. Kolor, ktory potrafie uzyskac, przetrwa milenium. Eksperymentowalem tez troche. Raz kupilem kilka kilogramow naturalnego kauczuku i badalem jego wlasciwosci. Nie znalismy tego. Ciekawe, czy w moim swiecie uda sie wyszukac podobne zywice roslinne…

Przy okazji przegladalem tez inne aukcje. Kupilem troche rzeczy, ktore planujemy zabrac do domu. Magnez, trotyl, pol kilometra lontu, a nawet mala hitlerowska bombe zapalajaca „wykopek ze strychu w dobrym stanie”. Wyroby rzemieslnicze tez mieli tu niczego sobie. Najlepsze wzory przerysowalem do kajetu. Teraz, siedzac w swej kryjowce, odpalam laptop po raz ostatni. Juz nie szyje butow. Nie musze ich sprzedawac. Nie bede juz niczego kupowal. Z masochistyczna radoscia sune kursorem w gaszczu ofert. Czuje dzika radosc plynaca z faktu, ze robie to po raz ostatni. Za chwile rozladuje sie bateria, a wtedy utopie znienawidzone urzadzenie w Wisle. Kazda minuta utwierdza mnie w przekonaniu, ze to sluszna decyzja. Patrze… Ludzie wystawiaja zadziwiajace smieci… I nagle… stop! Czuje podniecenie, takie samo jak kilka tygodni temu, gdy trafilem na tipple Dafii. Zamykam oczy. Trzeba wyciszyc wszelkie emocje. Otwieram strone aukcji:

Zadziwiajace kuriozum. Myszy w jajkach, stary preparat biologiczny, rewelacyjna ozdoba do twojego pokoju.

Ponizej zdjecie duzego sloja laboratoryjnego. W plynie konserwujacym widac gniazdo myszy, kule utkana z porostow i traw, wypelniona kilkunastoma pecherzami, wewnatrz ktorych widac mlode zwierzatka, prawie gotowe do wyklucia.

Ogladam kolejne zblizenia. Nie mam zadnych watpliwosci. Ten przedmiot pochodzi z mojego swiata. Swiadczy o tym zarowno ksztalt sloja, jak i grubosc scianek, nie odlanych, lecz wydmuchanych przez zdolnego rzemieslnika, i kilka pojedynczych liter naszego alfabetu widniejacych jeszcze na pofaldowanej od wilgoci etykietce.

A, i zapomnialem o najwazniejszym. Ziemskie myszy nie wykluwaja sie z jajek.

A jak inne aukcje tego sprzedawcy? Same smieci. Kafle i drzwiczki z pieca, stare skoble, pocztowki, uzywany telefon, zelazko na wegiel, jakies luski. Szwarc, mydlo i powidlo, jak mawiaja mieszkancy tej planety. Wszystko opisane nieporadnym jezykiem nastolatka. Dzieciak najwyrazniej penetruje strychy opuszczonych budynkow lub grzebie po smietnikach. Gdzie mogl znalezc gniazdo.

Tak czy inaczej, przedmiot ten wart jest zbadania. W koncu to jakis slad pobytu naszych… Ogladam zdjecia sloja raz jeszcze. Szklo jest lekko porysowane, nabralo tez teczowej patyny. Ten przedmiot ma swoje lata. Intryguje. Czego mozna sie dowiedziec od sprzedawcy? Czy uda sie podjac trop?

Sprawdzam historie aukcji. Cena wywolawcza dwadziescia zlotych. Nikt jej jeszcze nie podbil. Malo kto w ogole tu zajrzal. Najwyrazniej myszy w jajkach nikogo specjalnie nie zaintrygowaly. No to licytujemy. Kiedy koniec? Za dwa dni.

Czuje zal. Jeszcze nie moge utopic laptopa…

***

Moje nowe lokum ma niemal same zalety. Jedna z nich jest polozenie. Z nabrzeza do mostu Swietokrzyskiego mam tylko kilka minut drogi przez chaszcze. Z mostu kolejne kilka minut dzieli mnie od budynku Biblioteki Uniwersyteckiej. Nie lubie ich ksiazek. Wiekszosc z nich zawiera tak zwana literature piekna, czyli juz nawet nie klamstwa, lecz horrendalne bzdury calkowicie wyssane z palca. Publikacje zwane naukowymi to rowniez mieszanina cynicznego lgarstwa, nieuctwa, niewiedzy i drobnych okruchow prawd oraz faktow… Ale albumy warto obejrzec. Bron biala, ornamenty, meble… Cywilizacja Ziemi Klamcow mimo swojego skarlenia czasem potrafi mnie pozytywnie zaskoczyc. Przynajmniej tak dlugo, dopoki nie pamietam, ze nawet te fotografie to czesto komputerowe oszustwo…

Wedruje bez celu dlugimi korytarzami wsrod regalow czytelni ogolnej. Fotokomorki zapalaja kolejne lampy. Poza mna nikogo nie widac. Albo studenci jeszcze spia, albo akurat dzial varsavianow nikogo nie interesuje. Ide. Kilkadziesiat tysiecy ksiazek ustawionych ot tak, na wyciagniecie reki. O ile czlowiek w ogole ma ochote siegnac. Ja jakos nie mam, wiec tylko patrze i dumam.

Patrze na kilometry polek zastawionych ksiazkami o jednolitych, powielonych maszynowo grzbietach. Wszystkie wydrukowano w wielkich fabrykach. Ludzie, ktorzy je stworzyli, przyszli do roboty, przebrali sie w kombinezony, potem staneli przy stalowych potworach i przez osiem godzin, patrzac na monitory, wciskali guziki i suwali jakimis wajchami. Nie rozumieja radosci plynacej z recznego odlewania olowianych czcionek, mieszania farb, szycia grzbietow zakrzywiona igla. Nie znaja przyjemnej gestosci klejow i faktury swiezo wyprawionej skory. Co za jakas chora mania, by kazda szlachetna sztuke zastepowac zwyklym wciskaniem guzikow. Ten ped do mechanizacji juz przeciez wychodzi im bokiem, a oni ciagle automatyzuja kazda dziedzine zycia, jak cmy lecace w ogien!

Czeladniczki introligatora mialy tez obowiazek poznac podstawy sztuki drukarskiej. Przypomnialem sobie Dafie, jak stoi wsrod towarzyszek przy kasztach, wyjmujac z krobek odpowiednie czcionki i justunki… Pamietam, jakby to bylo wczoraj. Stukot olowianych detali i obrazkow rzezbionych na drewnianych klockach. Zapach farb drukarskich, introligatorskich klajstrow, swiezego papieru. Szczebiot dziewczat, won ich potu i mydla…

Stop. Zamieram w pol kroku. Wizja prysla, ale ja ciagle czuje ten zapach. Zapach mydla z naszego swiata. Olej drzew gukko, przypominajacy ziemski cynamon. Do tego pyl kory taco, zblizony do ziemskiej ambry. Najtanszy wyrob naszych mydlarzy, popularny wsrod terminatorow, czeladnikow i biedniejszych warstw spoleczenstwa.

Czuje strach. Ktos z naszych byl w tym miejscu. Niedawno. Moze piec minut temu. Kto? Nikt z moich towarzyszy. Tego jestem pewien. Nie mamy juz po prostu mydla. Ostatni kawalek podarowalismy Anie, gdy byla chora, jakis rok temu…

Jestem praktycznie bezbronny. Tippla zostala w plecaku oddanym do szatni. Mam tylko sztylet przywiazany do lydki i szewski kozik w kieszeni. Jesli podkradna sie do mnie w labiryncie regalow i strzela w plecy… Jak na zlosc, o tej porze w czytelni jest pusto. Z drugiej strony, poki bron w dloni, poty nie nalezy sie poddawac. Albo oni mnie, albo ja ich… Wesze. Zmysl powonienia mam lepszy niz czlowiek, ale nie na tyle, by tropic kogos po sladach. Skad nadciagnal zapach? Juz go nie czuje… Jak cyrkuluje tu powietrze? Nie wiem. Miesza je wyjatkowo rozbudowany system wentylacji. Z dlonia na rekojesci ruszam przejsciem.

Jest. Zlapalem nitke woni. Wciagam ostroznie, smakuje. Tak. To mydlo. Tym razem zapach jest mocniejszy. W prawo czy w lewo? Dobiega jakby z gory. Ide coraz wyrazniejszym tropem. I nagle wszystko pryska… Wszedlem do glownej sali. Tu hulaja istne przeciagi. Niczego nie zwesze. A moze?

Po co ktos tu przyszedl? By zejsc na dol. Do wyjscia, czy moze do katalogow? Zbiegam lekko po betonowych stopniach i ponownie chwytam trop. Na moment trace oddech. To ona. Dafia. Stoi przy szufladkach, grzebiac w fiszkach. Na jej piersi polyskuje samotna blekitna gwiazdka. Ludziom moze sie wydawac zwykla broszka, lecz ja wiem, ze to znak zaloby krotszej niz dwadziescia dni. A zatem ktos dopadl jej siostre. Impas… Nadal jest nas zbyt malo, by otworzyc Brame…

Patrze na strop sali. Kratownica z zielonych rur, tafle szkla… Wszystko sie zgadza ze wskazowka. Swiatlo lagodnie wedruje po zebrach niebosklonu. Jak moglem sie nie domyslic…

Chrzakam cicho. Podnosi glowe… Nasze spojrzenia sie spotykaja. Tak jak wtedy, w zaulkach Fresii. Stoimy, tylko patrzac na siebie. Nie musimy nic mowic. Nie musimy sie dotykac. Burza uczuc, ktora w nas buzuje, zastepuje wszelkie slowa i gesty.

***

Noc minela spokojnie. Balem sie, ze ktos mogl nas zauwazyc i sledzic, ale to tylko moja rozbuchana wyobraznia. Bron na wszelki wypadek jest na podoredziu. Dafia krzata sie za sciana, przygotowujac sobie pokoj. Bateria laptopa jeszcze dziala. Jesli sie wyczerpie, to trudno. Czuje, ze to czas zamkniecia. Ostatnie tygodnie tutaj. Moze trafie na trop podobnego nam uchodzcy. Wtedy bedzie nas siedmioro. Moze to pulapka, wtedy zalatwia mnie jak Timkera. W obu przypadkach juz nigdy w zyciu nie skalam dloni, uzywajac elektrycznosci.

Wygralem aukcje. Poniewaz moj poprzedni adres w miedzyczasie stal sie nieaktualny, napisalem e-mail z propozycja osobistego odbioru wylicytowanego przedmiotu. No i jest odpowiedz… Spotkam sie ze sprzedajacym dzis o trzynastej w parku na skarpie kolo muzeum geologicznego.

– Bede musial wyjsc – mowie.

Dziewczyna wychyla glowe zza framugi.

– Czy to niebezpieczne?

– Nie wiem…

Ekran laptopa zgasl. Koniec baterii. Wstaje, mijam towarzyszke, wychodze na nabrzeze przed magazynami i z rozmachem ciskam niepotrzebny juz komputer w metne wody kanalu. Dosc tych glupot. Szewcy maja zbyt wiele pracy, waznej i pozytecznej, by tracic czas na zabawe maszynkami.

– Chce isc z toba – oswiadcza Dafia, stajac za moimi plecami.

– Moge zginac – zastrzegam. – Jesli to prowokacja…

– Wiec zginiemy razem. – Wzrusza ramionami.

***
Вы читаете Rzeznik drzew
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату