– A, to ty – burknal. – Cos mi sie zdaje, ze przeczytales.
– Przeczytalem.
Z drzew sypaly sie liscie. Jesien, iscie cmentarna pogoda…
– No to ekstra. – Mezczyzna wrocil do obrabiania kamienia.
Stanislaw patrzyl, jak uderza malym mloteczkiem w solidne dluto. Od polerowanej powierzchni plyty odpryskiwaly niewielkie drobinki.
– Podgladasz sekrety mojego zawodu! – ofuknal go rzemieslnik.
– Konkurencji i tak nie zrobie – odgryzl sie. – Chcialem porozmawiac. Bo cos mi sie wydaje, ze pan tez to czytal.
– Pobieznie przejrzalem. I z Olgierdem tez nieraz o tym gadalismy. Nie musialem czytac, i tak wiem, o co w tym chodzi. Starzy pracownicy cmentarza przy wodce opowiadali…
Renk westchnal i wyciagnal z teczki butelke kubanskiego rumu.
– A co to? – kamieniarz udal zdziwienie.
– Ziab tu taki…
– Cmentarny – zachichotal stary. – No to chodz pod dach – zaprosil go do kanciapy. – Co wiesz o Izydorze? – Polal do szklanek.
– Tylko tyle, ze mial warsztat kamieniarski na Brodnie. I marnie skonczyl. Ktos go napadl, stracil wladze w prawej rece. Potem nie mogl juz pracowac, wiec zachlal sie w kilka lat na smierc.
– Ale kto go tak i za co, pewnie nie wiesz?
– Nie mam pojecia. Moze Olgierd wiedzial? Byl jego wnukiem.
– Juz chyba tylko ja znam te historie. Gdy zaczynalem prace, zaraz po wojnie, opowiedzieli. Bylem taki mlody szczurek… To byl inny swiat – zadumal sie kamieniarz. – Nikt prawie nie rzezbil w granicie, piaskowiec glownie byl w robocie. My bylismy elita fachu, po drugiej stronie Wisly trafiali sie i tacy, ktorzy kradli stare nagrobki z zydowskiego cmentarza przy Odrowaza i szlifowali, zeby zrobic z nich nowe plyty dla chrzescijan. Pierdolone hieny – parsknal. – Uczniowie Izydora…
– Byl zlym czlowiekiem?
– Byl takim scierwem, ze jeszcze za czasow mojego terminowania ludzie pluli na samo wspomnienie o nim. A przeciez od jego smierci mijalo wtedy kilkadziesiat lat.
– Ale co konkretnie takiego zrobil?
– Wyslugiwal sie carskim, ponoc potajemnie grzebal trupy ludzi, ktorych zlikwidowali. Kradl plyty i przerabial, jak groby przebudowywal, zlotymi zebami ponoc tez nie gardzil. Ale to jeszcze male piwo. Przybyl tu z Krakowa, mial tam jakies sprawy, musial opuscic miasto. A jakie to sprawy? Gadali… nie smiej sie. Gadali, ze te jego rzezby to nie do konca rzezby. Anioly robil w marmurze, piekne. Za ciezkie pieniadze je sprzedawal. Ale mowili, ze tak naprawde nie rzezbil ich, tylko magiczna sztuka zywe dziewczeta obracal w kamien.
– Alez to bzdura!
– Czytales?
– Czytalem i nadal uwazam, ze to niemozliwe. Rozumiem mumifikacja. Nawet przeksztalcenie tkanek w plastik, jak robi ten szalony Niemiec. Ale w marmur… Nie da sie. Zupelnie inne proporcje mineralow. To jak zmienic olow w zloto.
– W kazdym razie tu, w Warszawie, znikla bez sladu dzieweczka, sliczna, mlodziutka, niewinna i tak dalej.
– Corka krawca Szczurzynskiego – uzupelnil Stanislaw.
– O! Nazwiska sobie nie moglem przypomniec. Czyli znasz te historie?
– Moj stryj znalazl opis zaginiecia dziewczyny w starej warszawskiej gazecie. Ale to wszystko, co wiem.
– W kazdym razie jakis rok po jej zniknieciu Izydor wystawil na sprzedaz figure aniola. Poszla za siedemset rubli, to byla gigantyczna kwota… I krawiec Szczurzynski dopatrzyl sie, ze ta statua przypomina jego corke. Wiedzial, ze nikomu nie pozowala ani nie zrobiono odlewu jej twarzy, wiec umyslil sobie, ze rzezbiarz ja porwal i wiezil. Zebral kilkunastu przyjaciol i napadli na warsztat. Przeszukali go od piwnic po dach, ale po porwanej tylko ubranie znalezli. Pewnie Izydora tez torturowali. Wreszcie, choc nie mieli dowodow, pobili go na smierc. Tak im sie przynajmniej zdawalo. On jednak doszedl do siebie, choc nie odzyskal juz wladzy w rece. Zlozyl zeznania. Aresztowano tylko krawca, nie powiedzial w sledztwie, kto mu pomagal. Zostal skazany na pietnascie lat katorgi…
– A Izydor pil, az sie wykonczyl.
– Taaa… Gdy kojfnal, okazalo sie, ze mial nie tylko rodzine w Krakowie, ale i tu dwoch synow splodzil z aktoreczka z operetki. Dziewczyna sprzedala jego zaklad i tyle ich widzieli. Dopoki nie pojawil sie u mnie panski stryjek, nie wiedzialem nawet, ze ciagle zyjecie.
– A czego on tu u pana szukal?
– Stwierdzil, ze skoro znam cmentarz jak wlasna kieszen, to pomoge mu odnalezc tamten posag. Troche sie zaprzyjaznilismy. Pokazal mi tez ksiege Izydora. Wiedzialem, gdzie ja potem schowal, to zabralem, zeby nie wpadla w niepowolane rece. A i tak wpadla… – Zmierzyl Stanislawa niechetnym spojrzeniem.
– I pomogl mu pan znalezc tego aniola.
– A dlaczego nie? – Wzruszyl ramionami. – Tylko ze to nie ten. Okres powstania mniej wiecej sie zgadza, ale twarz inna.
– A ten kolo bramy?
– Zwykly beton. Kompletne pudlo.
– Czy Olgierd wspominal cos o bibliotece?
– Wiele razy. Chwalil sie, ze zdolal ja odnalezc, ale nie mial karty czytelnika, wiec nie wpuszczono go do srodka.
– Podal adres? – dociekal Stanislaw.
– Nie. Ale wyrwalo mu sie, ze trafil na trop w Bibliotece Narodowej. Jakas ksiege znalazl czy cos… Strzemiennego?
Wypili jeszcze po pol szklaneczki.
Pchnal skrzypiace drzwi. Zadzwonil maly dzwoneczek. Wroz Igor oderwal sie od studiowania tablic astronomicznych.
– Jak ida poszukiwania? – zapytal z usmiechem.
– Mam adres biblioteki. Wymienie go na jedna z kart.
– A niech mnie. Jak go pan zdobyl?
– Podobno jest pan jasnowidzem – zasmial sie Renk, wyciagajac z torby plik kartek ksero.
– To tak nie dziala – obrazil sie gospodarz.
– W notatniku stryjka zapisano sygnature zaczynajaca sie od liter dzs.
– Hmm… nic mi to nie mowi.
– Dokumenty zycia spolecznego. Biblioteki zbieraja ulotki i inne tego rodzaju smieci. Za sto lat to bedzie cenne zrodlo historyczne. A te, ktore maja sto lat, juz sie przydaja…
– I co krylo sie pod tym numerem?
– Ksiega handlowa firmy przewozowej z Warszawy. Dom Czterech Lisci zostal zlikwidowany w 1928 roku.
– Tak mi sie wydaje, z tego roku sa pierwsze odnotowane ofiary. Polowanie zaczelo sie w marcu… Czyli atak na siedzibe byl nieco wczesniej, bo dane o zabojstwach, ktore zebral moj krewny, to prawdopodobnie juz tylko dokumentacja poscigu i dorzynania niedobitkow.
– Mam adres. Prosze spojrzec na to. – Stanislaw rozlozyl odbitki. – 12 stycznia 1928 roku. Transport stu osiemdziesieciu skrzyn starodrukow i rekopisow z kamienicy przy ulicy Leszno na Zoliborz. O, prosze, na zyczenie klienta firma wystawila do konwojowania ladunku uzbrojona obstawe.
– Sadze, ze trafil pan na wlasciwy trop.
– Stryjek trafil. Ja tylko poszedlem jego sladem.
– Skoro znalazl adres, co go powstrzymalo przed zwrotem ksiazki? Strach, czy moze…
– Na przyklad brak karty czytelnika. Nie wiem. Moze nie mial do nich zaufania?
– Do nich – powtorzyl w zadumie jasnowidz.
– No bo ktos chyba tego ciagle pilnuje?
Igor podszedl do regalu. Wydobyl karte ze skrytki, przez chwile ogladal ja w zadumie i podal Stanislawowi.
– Co planuje pan zrobic?
– Pojde, oddam ksiazke, skorzystam z katalogu, wypisze rewers… O ile pozwola mi na to. Wspominal pan, ze tych zlych wybito do nogi?
– Magia moze byc zla albo jeszcze gorsza – westchnal jasnowidz. – To jak plomien. Troche da sie okielznac, ale wystarczy chwila nieuwagi i czlowiek zaczyna sie palic. Sama informacja o istnieniu biblioteki to dobrze strzezony sekret.
– Sadzi pan, ze moga mnie… zlikwidowac?
– Raczej przepedza. Ale kto wie? Kiedy zamierza pan tam isc?
– Dzis juz pozno. Jutro pracuje do poludnia.
– Prosze sie odezwac, gdy pan skonczy rekonesans – powiedzial powaznie Igor. – Bede sie o pana niepokoil. Jesli, powiedzmy, do siedemnastej nie otrzymam zadnej wiadomosci, sprobuje zorganizowac jakis ratunek.
– Dziekuje.
Szedl, mijajac przedwojenne wille. Rejestrowal wzrokiem sypiace sie elewacje, pordzewiale balustrady balkonow, zapadajace sie dachy pokryte sczerniala dachowka. Ganki i werandy ozdobione drewnianymi maswerkami od dawna wymagaly remontu. Ogrody, niegdys zapewne pieknie utrzymane, dawno zarosly chwastem. Pomiedzy drzewami wyrosly drewniane szopy oraz blaszane garaze. Niektore posesje zdobily wraki samochodow w roznym stanie rozkladu. Lisci z chodnikow nikt nie grabil. W jednym z ogrodkow zazywny staruszek rabal regal z plyty pilsniowej. Moze na opal?
Ta dzielnica zdecydowanie najlepsze lata miala za soba i zarazem przed soba. Dobry dojazd, blisko centrum. Minie jeszcze kilka lat i ktos spojrzy na to zbiorowisko ruder laskawym wzrokiem. Nowobogaccy wykupia teren parcela po parceli. Odnowia brudne, stare mury. W stuletnich domach pojawia sie nowi lokatorzy, popekane chodniki zastapi rowno ulozona kostka, kocie lby uliczek przykryje gladki jak lustro asfalt…
Dom oznaczony numerem szesnastym nie wyroznial sie niczym szczegolnym. Stanislaw stal przez chwile niezdecydowany, patrzac na zardzewiala furtke. Zielony lakier spaskudzila juz dawno kaszka korozji. Sam budynek pokryto, podobnie jak kilka sasiednich, plytkami z kolorowego klinkieru. Wiele z nich odpadlo, odslaniajac czerwony ceglany mur. Szyby w oknach byly nieprawdopodobnie wrecz brudne. Dom wygladal na opuszczony.
Czy naprawde tutaj miala znajdowac sie biblioteka Domu Czterech Lisci? Nie bardzo chcialo mu sie w to wierzyc… Raz jeszcze rzucil okiem na kserokopie planu, a potem wcisnal zasniedzialy