– O kuzwa – burknal.

– Nie mam najmniejszych watpliwosci… Sam pan zobaczy. – Stanislaw wyjal z aktowki zdjecie dziewczyny. – I posluchac mozna… – Dotknal stetoskopu.

Zenek dluzsza chwile ogladal odbitke, potem przeniosl wzrok na twarz pomnika.

– Ciekawe, jak dorobil te skrzydla i dzban – zamyslil sie.

– A jakie to ma znaczenie? Wazne, ze zdolalem ja odszukac. A teraz…

– Masz nosa… No dobra, powiem. Sam to pomalowalem. – Spojrzal wyzywajaco. – Ze dwadziescia lat temu.

– Zeby nikt nie znalazl?

– Taaa… A niby po co?

– Oklamal mnie pan…

– Oklamalem – przyznal. – Nie chcialem, zebys sie tym zajmowal. Twojego stryjka Olgierda tez probowalem zrobic w konia i nawet mi sie udalo. Masz zamiar ja ozywic?

– O ile sie uda. Nawet wiem jak.

Stary westchnal.

– Posluchaj – powiedzial. – Znam te legendy. Niejeden raz to zrobil zapewne. Moze tu, na Powazkach, jest wiecej takich figur. Moze inne cmentarze trza by przeszukac. Te w Krakowie… Zabrales stetoskop, zatem wiesz co najmniej tyle, co i ja. Ona tam jest w srodku. I wiesz, kim jest. Byla…

– Apolinaria Szczurzynska, corka krawca z Woli, zaginiona bez wiesci w…

– I tyle. – Wzruszyl ramionami. – A jak sadzisz, po co zamaskowalem marmur farba?

– Zeby nikt nie znalazl. I nie ozywil?

– Moj drogi Holmesie, jestes geniuszem – zakpil. – Ano, wlasnie po to. Mlody bylem i glupi. A nawet potem odwagi mi nie starczylo, zeby wziac mlotek i rozpirzyc to w drabiazgi…

– Zniszczyc…

– Zabic. – Skrzywil sie. – A moze i dobic, zwal, jak zwal. W kazdym razie na smierc i szlus.

– Zabic to…

– Nie to, tylko ja! – sarknal Zenon. – Tez mialem watpliwosci, dlatego ciagle stoi. I z roku na rok mi z tym ciezej.

– Ale po cholere…

– Tylko pomysl. Ozywisz. Uwolnisz. I co dalej?

– Cos wymysle.

– Co niby?

– Falszywa tozsamosc. Przeciez jakos trzeba ja tu zalegalizowac…

– Duren.

– Slucham?

– Po pierwsze – powiedzial stary cicho – ta damulka chodzila po Warszawie dobre sto lat temu. Nigdy nie widziala zarowki, samochodu, radia, telewizora… Rozumiesz? Dla niej znalezc sie w naszym swiecie to jak dla ciebie obudzic sie i stwierdzic, ze wszystko wokol jest rozpieprzone, a do tego ktos ci wylaczyl matriksa. Myslisz, ze spodoba jej sie ten swiat? Nie sadze. On nawet nam sie nie podoba.

– Moze przywyknie. A jesli nie, mam chate w gorach i…

– Gowno tam przywyknie. Cala jej rodzina w piachu. Ojciec przez tego bydlaka poszedl w kajdanach nad Bajkal i juz nie wrocil. Jest tu calkiem sama w obcym swiecie. Wiesz chociaz, jak sie zwyczaje zmienily? Jezyk? Poza tym co niby dobrego ja tu czeka?

– No… Moze sobie jakos zycie ulozy. Szesnascie lat ma… Mature zrobi eksternistycznie, moze pomieszkac u mnie, poki nie znajdzie roboty i czegos do wynajecia. Z tego spadku odpale jej polowe, moze starczy na wklad wlasny, bedzie mogla zaczac zycie od nowa.

– Mature to jej nawet na bazarze kupisz – prychnal. – Bedzie jak kaleka. Sam nie zdajesz sobie sprawy, ilu rzeczy trzeba sie uczyc od dziecka. Rozjada ja na pierwszym przejsciu dla pieszych.

– Sprobuje…

– Druga sprawa jest istotniejsza – powiedzial stary cicho. – Umysl. Swiadomosc.

– Nie rozumiem.

– Posluchaj. Ten twoj antenat zamienil ja w kamien. Zamienil nie do konca. Zachowala rozum. A potem przyszlo sto lat z hakiem. Nie mogla sie poruszyc. Nie mogla chocby mrugnac oczyma. I co widziala przez te wszystkie lata? Dymy z plonacego getta, potem strzelaniny w czasie powstania, do tego niezliczona liczbe pogrzebow… O ile w ogole widziala, bo nie da sie wykluczyc, ze po prostu stoi jak pien. Zreszta i ja farba…

– To znaczy…

– Ze ona juz dawno oszalala. Tacy jak ty wszystko zrobia dla pieniedzy – rzekl z gorycza. – Ten twoj pradziadek za kilkaset rubli zywa dzieweczke zamienil w rzezbe. Niedaleko jablko pada od jabloni. Mozesz na – szprycowac ja czyms i zaprowadzic do kancelarii, zeby dostac swoja garsc srebrnikow. Potem powinienes wsadzic ja do wariatkowa, ale humanitarniej byloby dac w leb i zakopac…

– Gowno pan o mnie wie! – uniosl sie Renk.

– Tak? – Zenek wygial wargi w kwasnym usmiechu. – To udowodnij, po ktorej stronie masz serce.

Z przyczepy wyjal masywny kamieniarski mlot.

– O tej porze nikt juz nie chodzi po cmentarzu. Bedzie na wandali – powiedzial.

– Ale ja… Mam ja roztrzaskac? Zabic…

– Twoj wybor. Ale po mojemu tylko tym sposobem choc czesciowo odkupisz wine przodka. A zrobisz, co zechcesz. Przyjde tu jutro i zobacze. Pusty cokol – probuj szczescia z adwokatami. Rozwalisz na kawalki – Bog z toba, pozbieram i pogrzebie. Zostawisz, jak bylo – sam oddam jej te przysluge, bo sumienie mnie szarpie, a ty wiecej mi na oczy nie lez. Nie recze za siebie.

Odwrocil sie i kopnawszy sprzeglo, zapuscil silnik. Spojrzal w lusterko. Stanislaw, blady jak sciana, stal oparty o trzonek mlota.

– Za slaby, nie zrobi tego – burknal Zenek sam do siebie. – Sam musze rece brudzic… Bo ktos w koncu musi to przerwac.

Byl juz prawie przy bramie, gdy do jego uszu dobiegl huk kruszonego zelazem marmuru.

Teatralna opowiesc

– A wiec podjelas decyzje?

– Okupacja potrwa na pewno kilka lat. To jedyne miejsce, w ktorym bede bezpieczna.

– Szalenstwo.

– Wiem. Ale tam nikt mnie nie znajdzie.

To byla moja druga sciezka zdrowia. Podwojny szpaler zomowcow zdawal sie nie miec konca. Patrzylem na drewniane paly w ich rekach. Tylko nieliczni mieli zwykle, z metalowego lancucha zatopionego w grubym kauczuku. Przypomnialem sobie rady Przemka. Pochylic sie w biegu. Zaslonic rekami glowe. Przedramiona sciagnac blisko, niech chronia twarz. Plecow i nerek w zaden sposob nie da sie zabezpieczyc. A lepsze przetracone palce niz na przyklad zlamana kosc skroniowa…

– Wio, gnoju!

Kopniak zadany celnie w kosc ogonowa rzucil mnie do przodu. Z trudem zlapalem rownowage i wtedy dostalem po raz pierwszy. Przed oczyma zrobilo mi sie zielono. Cos zawylo, dopiero po chwili uswiadomilem sobie, ze to ja tak krzycze. Mialem szczescie, instynkt zwyciezyl. Nie zmylilem kroku, nie upadlem. Kolejny cios. Przeskoczylem nad podstawiona noga. Lokiec eksplodowal bolem. Potem w celi zbiorowej koledzy powiedzieli, ze mialem szczescie. Bylem dwudziesty w kolejce do sponiewierania. Zmeczeni milicjanci nie przykladali sie do roboty. Wyszedlem prawie bez szwanku. Jedno nadwerezone zebro, kilka guzow, przetracony lokiec, kilkadziesiat siniakow. Ale nie odbili mi nerek ani pluc, nie rozwalili glowy, nie polamali rak. Twarz udalo sie uchronic. No i co najwazniejsze, zostalem „obsluzony” jak wszyscy uczestnicy pikiety i ze dwudziestu przypadkowych przechodniow. Ubecja najwyrazniej nie wyczaila, ze to ja rozdawalem w tlumie biuletyn.

***

Gdyby Urban nosil turban, zamiast swini bylby Chomeini!

Przemek odlozyl kawalek swiecowej kredki i krytycznie spojrzal na swoje dzielo. Szczeknal judasz w drzwiach celi.

– Ty, artysta! – warknal straznik. – Zaraz to bedziesz wlasnym jezykiem zmywal!

– I tak piec lat dostane – odwarknal Przemek, dorabiajac ilustracje. – A przynajmniej bede wiedzial, za co siedze.

Cztery-osiem mijalo jak z bicza strzelil. Przez pierwsza dobe dochodzilem do siebie po pobiciu. Trafilem do jednej celi z przywodca naszej konspiracji. Mial przetracony nos, podbite lima, rozwalone luki brwiowe i stracil dwa zeby. Ale nawet to nie pozbawilo go ducha przekory.

– Naprawde sadzisz, ze moga nam wlepic az po piec lat? – zdziwilem sie.

– Kto ich tam wie, kacapskich pacholkow. Przepisy o stanie wojennym to dla nich niezle pole do popisu. Ciebie, farciarzu, stryjek wyciagnie, a my bedziemy pewnie kopac rowy na Zulawach… – westchnal.

– A gdzie tam wyciagnie. – Wzruszylem ramionami. – Trzesie sie o stolek.

– Jak ktos wlazl juz tak wysoko, to stolek ma przykrecony srubami do dupy. Nie martw sie. Trzech dni nie posiedzisz i puszcza.

W drzwiach stanal wachman.

– Z rzeczami! – warknal do mnie, a potem zaciekawiony spojrzal na sciane. – O kurwa! – wykrztusil.

Przemek rysowal naprawde swietnie, realistycznie, z dbaloscia o szczegoly. Na obrazku ponizej obrazoburczego napisu towarzysz Lenin chedozyl naszego drogiego rzecznika rzadu. Idac korytarzem zdazylem jeszcze uslyszec wrzaski palowanego przyjaciela… Wypuszczono mnie kwadrans pozniej. Podpisalem tylko oswiadczenie, ze bede sie stawial na kazde wezwanie. Bylem wolny. Stryjek siedzial przed komenda w swoim czarnym sluzbowym volvo, wbity w rownie czarny garnitur. Czlonek KC PZPR…

– Znowu sie wpieprzyles – warknal. – Dziadek uczciwy komunista, ojciec tez czlonek partii, a ty…

– Solidarnosc to spontaniczny ruch robotniczy – odparlem bezczelnie.

– Solidarnosc to banda warcholow, paralizujaca nasz kraj za pieniadze CIA! – syknal. – Takich naiwniakow jak ty posylaja zomowcom pod paly, a sami siedza, zra ananasy z puszki i dolary w

Вы читаете Rzeznik drzew
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату