piwnicach licza.

Tak, oczywiscie, a rewanzysci z RFN przysylaja im karabiny maszynowe w paczkach zywnosciowych. Mialem szalona ochote sie odgryzc, ale w ostatniej chwili zrezygnowalem. Ostatecznie zaryzykowal swoja opinie, zeby mnie wyciagnac.

Stryjek ruszyl z piskiem opon.

– Twoje szczescie, ze cie lubie – mruknal – choc kompletnie nie wiem za co. Teraz mnie posluchaj. Twoi kolesie odsiedza swoje cztery – osiem i jada. Jedni do woja, inni na prowincje rowy kopac. Naczalstwo uznalo, ze pora, by tacy jak wy poznali realia pracy prostych robotnikow. Pomachacie lopatami, to wam wywietrzeja z glowy trockistowskie mrzonki.

– A ja?

– Calkiem wykrecic od nakazu pracy sie nie udalo, to zalatwilem przydzial w Warszawie. W Teatrze Wielkim bedziesz robil. Jak zmadrzejesz, to mi podziekujesz.

– Dziekuje.

– Jeszcze nie zmadrzales. – Skrzywil sie. – Tu trzeba lat ciezkiej pracy wychowawczej i obrobki ideologicznej. Skad taka czarna owca w naszej rodzinie? – zastanawial sie na glos. – Sasiedzi Glos Ameryki puszczali, jak matka w ciazy byla, czy ki diabel?

Jak na twardoglowego przedstawiciela najczerwienszego komunistycznego betonu, zaskakujaco czesto demonstrowal swoja wiare w przesady.

– Ale i tak dziekuje. W jakim przedstawieniu bede gral? – zaciekawilem sie.

– Ocipiales?

– No bo… skoro zawodowi aktorzy oglosili bojkot, to pomyslalem, ze trzeba uzupelnic zespol i…

– Duren! – w jego ustach ten epitet zabrzmial niemal pieszczotliwie. – Ty wiesz, jakie trzeba miec umiejetnosci, zeby sie tam zalapac chocby na statyste? Myslisz, ze rok zbijania bakow w licealnym teatrze amatorskim dal ci chocby cien potrzebnych… – Machnal reka.

– To co bede robil? – zapytalem ostroznie.

– Masz za soba prawie polowe pierwszego roku historii. Bedziesz konsultantem do spraw merytorycznych. I ciesz sie, ze w kamasze nie pojdziesz.

***

Bywalem w Teatrze Wielkim kilka razy. Oczywiscie jako widz. Od kuchni nigdy nie bylo okazji zajrzec… Punktualnie o osmej rano stawilem sie przy piatej portierni. Czekal tu na mnie jeden z licznych w tej instytucji kierownikow technicznych. Podalem swoje dane portierowi i otrzymalem przepustke. Nastepnie nowy zwierzchnik poprowadzil mnie dlugim korytarzem do wind. Wjechalismy na gore. Jeszcze kilka minut marszu i stanelismy na miejscu.

– To wasze biuro. – Kierownik pchnal drzwi klitki.

Rozejrzalem sie po wnetrzu. Na umeblowanie skladaly sie biurko, zakurzone krzeslo oraz czarny telefon z ebonitowa sluchawka, pozbawiony tarczy. Na scianie wisial splowialy kalendarz sprzed dwu dekad. Lamperie pociagnieto bura olejna farba. Przytulnie jak na tym komisariacie, gdzie spalowali mnie po raz pierwszy.

– Bedziecie siedzieli tutaj od osmej do szesnastej. – Moj nowy zwierzchnik wskazal krzeslo. – Chyba ze chcecie poltora etatu, to do dwudziestej. Jesli bedziecie potrzebni, telefon zadzwoni. Jest podczepiony do wewnetrznej sieci, nie mozna uzyskac polaczenia na miasto. Zreszta i tak nie ma tarczy, zeby wykrecac numery. Przerwa obiadowa od trzynastej do trzynastej trzydziesci, stolowka dla pracownikow jest na piatym pietrze, tu macie karnet na posilki… Etat?

– Wezme poltora.

Nie mialem kompletnie nic do roboty w domu, a pare groszy wiecej sie przyda.

– W takim razie przysluguje wam pelne wyzywienie: drugie sniadanie, obiad i kolacja. I skombinujcie sobie cos do poczytania – poradzil zyczliwie. – Bo wasz poprzednik zanudzil sie na smierc.

– Prosze?

– Tak mu odbilo, ze w kotlowni do pieca skoczyl. – Znaczaco przeciagnal palcem po gardle i zachichotal nerwowo.

Wyszedl. Zaraz przyszla sprzataczka. Obrzuciwszy mnie niechetnym spojrzeniem, zabrala sie do mycia okna. Promien swiatla po raz pierwszy od lat przedarl sie przez szybe i wpadl do srodka… Nie zmieniajac sciery, przejechala po siedzeniu krzesla i blacie biurka, a nastepnie, mamroczac pod nosem jakies grozby, wyszla.

Zostalem sam. Won detergentu i zgnilej szmaty krecila mnie w nosie. Telefon milczal jak zaklety. Usiadlem na krzesle. Wstalem. Popatrzylem przez okno. Wychodzilo na male wewnetrzne podworko. Przed soba widzialem tylko sparszywiala sciane innego skrzydla budynku.

Pociagnalem uchwyt szuflady. Byla prawie pusta. Lezala w niej jedynie ksiazka po rosyjsku o historii kostiumu teatralnego. Przekartkowalem ja i odlozylem na miejsce. Na szczescie w teczce mialem gazete.

***

Po trzech dniach czytania monografii naukowych poczulem, ze umysl mi odkotwicza. Tkwilem tu jak puszczyk w dziupli. Zapomniany, niepotrzebny. Telefon milczal, nikt nie pukal do drzwi. Zorientowalem sie tez, ze aparat nie byl podlaczony do zadnej wewnetrznej sieci. W ogole nie mial kabla…

Porazony tym odkryciem najpierw dlugo klalem w zywy kamien. Potem ruszylem zwiedzac.

Teatr… Kto go zaprojektowal i zbudowal? Po co taki wielgachny? Gargantuiczny budynek, idiotyczny plod gigantomanii architekta… Miasto w miescie. Dwie kondygnacje piwnic, parter, dwa pietra, ktorych w ogole nie liczono, bo poziom zero wyznaczala dopiero scena. Wyzej piec pieter. Jednak i to nie bylo wszystko, bowiem windy ewakuacyjne jezdzily na ponad dziesiec roznych poziomow. Zaczalem sie zastanawiac, jaka byla powierzchnia tych wszystkich scen, szatni, pracowni, magazynow? Dziesiec hektarow pod dachem?

Wjechalem winda na piate pietro. Jeden korytarz, wylozony dywanem, prowadzil do biur i stolowki. Powedrowalem drugim, waskim, ale wysokim. Drzwi rozmieszczono z rzadka. Wszystkie byly zamkniete, na zadnych nie namalowano chocby numeru. Jedne, umieszczone po prawej, ustapily nieoczekiwanie, odslaniajac ciemna klatke schodowa. Kolejne, po lewej, tez daly sie otworzyc. Zajrzalem. Zobaczylem kotly pelne bulgoczacych kolorowych cieczy. Nad nimi suszyly sie tkaniny, technicy uwijali sie wsrod gryzacych oparow. Farbiarnia? Nikt nie zwrocil na mnie uwagi. Doszedlem do zakretu korytarza. Za nim znajdowaly sie szare, wielkie wrota prowadzace do stolarni. Az sie w pierwszym momencie przestraszylem, uslyszawszy wizg maszyn. W powietrzu wisial pyl, wszedzie lezaly przyproszone trocinami stosy drewna. Pomiedzy nimi dojrzalem schodki prowadzace gdzies w gore. Cofnalem sie do znalezionej wczesniej klatki schodowej.

Wspialem sie o poziom wyzej. Wyszedlem na wielka okragla sale. Byla wysoka na dwie kondygnacje, obiegala ja galeryjka. Chyba znajdowalem sie dokladnie ponad widownia. Na podlodze suszono tu jakies elementy dekoracji, won olejnej farby i pokostu krecila w nosie. Odszukalem nastepna klatke schodowa, wdrapalem sie tam i znow trafilem na dlugie korytarze, wzdluz ktorych rozmieszczono drzwi z matowymi szybami. Pachnialo kurzem. Odnioslem wrazenie, ze nikt nie byl tu od bardzo dawna. Zszedlem pietro nizej. Znalazlem pomieszczenie, gdzie grupka ludzi o wygladzie studentow malowala falszywa sciane wykonana na drewnianym stelazu. Potem zaglebilem sie w kolejny ciemny, choc wysoki i szeroki korytarz. Pod sciana zlozono feretrony uzywane widocznie w jakims przedstawieniu. Stal tu tez wozek, a na nim wielka atrapa martwego byka, zapewne z przedstawienia „Carmen”. W polmroku zwierze wygladalo bardzo realistycznie.

Skads z daleka echo przynioslo odglos krokow. Znak, ze jednak gdzies tam chodza ludzie…

Za zakretem umieszczono windy towarowe o udzwigu trzech i pieciu ton. Jesli malarnia dekoracji znajdowala sie nad widownia, to prawdopodobnie te windy, odlegle od niej o kilkadziesiat metrow, pozwalaly dowozic ciezsze rekwizyty niemal prosto na scene.

Czyli mniej wiecej wiedzialem, w ktorym miejscu sie znajduje. Jonasz w brzuchu wieloryba… Korytarz skonczyl sie slepo. Zawrocilem, by odnalezc schody na piate pietro. Niestety, okazalo sie, ze to nie takie proste. W zaden sposob nie oznaczylem drzwi, przez ktore wszedlem, i teraz rozpoznanie wlasciwych wymagalo nie lada wysilku. Znowu znalazlem sie w okraglym pomieszczeniu z galeryjka. Kroki zblizaly sie. Spojrzalem. Balkonikiem szly dwie kobiety w balowych kreacjach. Jedna z nich dzwigala bele tkaniny.

– Spokojnie – rozkazalem sam sobie. – To nie labirynt. Jezeli nie wydostane sie samodzielnie, poczekam, az ktos bedzie przechodzil, i zapytam o droge.

Zabralem sie do sprawdzania wszystkich zakamarkow i oczywiscie trafilem na wyjscie. To byly inne schody niz te, ktorymi tu zawedrowalem, ale liczylo sie tylko jedno – prowadzily w dol.

Odnalazlem moje biuro po trzygodzinnej nieobecnosci. Szary paproch, ktory zostawilem na klamce, lezal na swoim miejscu. Czyli nikt nawet nie przyszedl sprawdzic, czy „pracuje”.

Po pierwszej wyprawie na gorne kondygnacje mialem lekki przesyt wrazen… A jednak nieznane kusilo.

***

Mijal drugi tydzien pracy. Nawet sobie jakos radzilem. Potrafilem juz dotrzec z parteru do mojej pakamery. Ba, umialem wydostac sie na zewnatrz. Znalazlem nawet druga z trzech stolowek.

Byl ponury, ciemny styczniowy wtorek. Po wczorajszym dniu bezmiesnym dzis zaserwowano doskonaly gulasz, do tego kartofle i buraczki. Zarcie jak w rzadowym osrodku wypoczynkowym, do ktorego kiedys zabral mnie stryjek.

– To ty? – uslyszalem jakis znajomy glos.

Oderwalem wzrok od talerza.

– Norbert? – zdumialem sie.

Znalem obrzydliwca az za dobrze. Chodzilismy do tej samej podstawowki, ponownie spotkalismy sie w liceum, byl ode mnie dwa lata starszy. Nieuleczalny, oblesny erotoman. Nieproszony usiadl na wolnym krzesle obok.

– Co tu porabiasz? – zagadnal.

– Ukrywam sie przed zyciem – odparlem – i przy okazji z polecenia najwyzszych czynnikow poznaje doglebnie prace prostego robotnika, co ma mnie wyleczyc z obsesyjnie negatywnego stosunku do panujacego w Polsce ustroju sprawiedliwosci spolecznej. A ty?

– Drobne zawirowanie w zyciorysie – westchnal.

– Syfilis cie trafil? – zainteresowalem sie.

– Tfu! Odpukaj. – Chyba autentycznie sie przestraszyl. – Tylko tego mi jeszcze brakowalo. Tez nakaz pracy dostalem – powiedzial jakby niechetnie. – Przy kostiumach, sitodruk robie. A za pare tygodni ide w kamasze.

– Fiu…

To mu sie noga powinela. Zreszta „zaszczytny obowiazek sluzby wojskowej” w kazdej chwili i mnie mogl spotkac.

– Na szczescie od razu na podoficera politycznego ide.

– Cos narozrabiales?

– A, szkoda gadac. – Machnal reka. – Wiesz, przespalem sie z taka jedna.

Nic nowego. Podrywal wszystko, co sie ruszalo. Obmacywal te, ktore nie daly sie poderwac. Pare razy oberwal za to po facjacie, ale wcale go to nie zrazalo. Zdumiewala mnie liczba jego podbojow. Czy tych wszystkich dziewczyn nie razil jego prostacki jezyk i maniery jak u absolwenta zasadniczej budowlanej?

– To chyba u ciebie normalne – zakpilem.

Вы читаете Rzeznik drzew
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату