przycisk dzwonka.

Bez sensu, pomyslal. Minelo osiemdziesiat lat… Ten budynek z pewnoscia zdazyl juz kilka razy przejsc z rak do rak. Nawet jesli byly tu kiedys jakies ksiazki…

Okno na parterze uchylilo sie ze zgrzytem i brzekiem obluzowanych szyb. W szparze mignela geba jakiegos gniewnego starca.

– Kto tam? – glos zaskrzypial jeszcze gorzej niz okno. – Czego sie tlucze?

– Czytelnik spragniony wiedzy.

– Ze co?

– Chcialem skorzystac z biblioteki.

– Tu nie ma zadnej biblioteki.

– Mam karte! – Pokazal ja z daleka.

Dziadyga popatrzyl na niego, poprawiajac okulary tkwiace na krogulczym nosie. Lustracja wypadla widac korzystnie, bo skrzywil sie niemilosiernie.

– Wlazl! – polecil.

Drzwi wygladaly, jakby zaraz mialy wypasc z framugi, ale uchylily sie niemal bezszelestnie i rownie cicho zamknely sie za wchodzacym. Znalazl sie w ciasnym przedsionku. Przed kolejnymi drzwiami stali dwaj rosli mezczyzni w czarnych garniturach.

– Prosze okazac karte czytelnika – zazadal jeden z nich, glaszczac imponujace wasy.

Stanislaw podal kartonik.

– To jedna z tych starych – wyjasnil wasacz drugiemu mezczyznie. – Na okaziciela…

– Wpuszczamy? – zapytal.

– Takie jest prawo. Ich waznosc nie wygasa. To pierwszy zewnetrzny od dobrych trzydziestu lat. Witamy w Domu Czterech Lisci – zwrocil sie do Stanislawa. – Tu jest formularz do wypelnienia.

Renk przeczytal tekst oswiadczenia. Tak jak przypuszczal, aby skorzystac ze zbiorow, musial podpisac oswiadczenie o scislym zachowaniu tajemnicy. Odstapienie od tego warunku skutkowalo kara smierci.

– Prosze podpisac w wykropkowanym miejscu, a nastepnie postawic krzyzyk wlasna krwia. – Wasacz podal mu wieczne pioro oraz gruba igle.

Stanislaw, zagryzajac wargi, dopelnil formalnosci. Sam nie wiedzial, dlaczego to robi. Czy dla glupich pieniedzy warto podpisywac az tak kategoryczne umowy?

Ochroniarz otwarl ciezkie drzwi.

– Do biblioteki prosto i na lewo.

Korytarz wylozono grubym dywanem, z sufitu zwisaly stylowe lampy z kutego brazu. Na koncu jasnialo okno zdobione witrazem. Choc z zewnatrz dom wygladal jak rudera, tu, w srodku, utrzymany byl w niezwyklej czystosci, a wystroj wnetrz zaprojektowano ze smakiem.

Stanislaw szedl, mijajac kolejne pary debowych drzwi. Nad klamkami przykrecono mosiezne szyldy z grawerowanymi napisami. Niestety, nie znal runicznego alfabetu… Nad drzwiami biblioteki, na szczescie podpisanej po polsku, wprawiono witraz przedstawiajacy sowe nad ksiazka.

Odruchowo zapukal, nim wszedl. Najpierw uderzyl go w nozdrza zapach… Mieszanina woni spalenizny i starego papieru. Pomieszczenie podzielono w poprzek regalami. Na nich, ciasno stloczone, staly i lezaly ksiazki. Tu i owdzie polyskiwaly resztki zlocen lub klejnoty wprawione w sczerniale, popekane ze starosci skorzane grzbiety.

Tajemnice innych swiatow… – pomyslal, patrzac na tysiace ksiazek. Jak ich szukac?

– Czym mozemy sluzyc? – Bibliotekarz mial czarna capia brodke, czarne krecone wlosy, grube brwi i palajace wewnetrznym blaskiem oczy. Brakowalo tylko rogow i ogona…

– Oddaje ksiazke wypozyczona lub skradziona przez jednego z moich przodkow – wyjasnil, wyciagajac z torby wolumin.

– A niech mnie – szepnal straznik ksiaznicy, sprawdziwszy tytul. – Po tylu latach…

Z szuflady biurka stojacego pod sciana wydobyl gruby plik kart, przez chwile szukal i wreszcie z uroczysta mina przekreslil cala strone.

– Dziekuje w imieniu Domu Czterech Lisci – powiedzial powaznie. – Jesli mozemy jakos sie odwdzieczyc…

– Czy w zbiorach jest drugi tom?

– Niestety, przepadl jeszcze wczesniej niz pierwszy… Ale jesli ma pan jakis problem, mozemy poszukac rozwiazania w innych pozycjach. – Powiodl gestem po wnetrzu.

– W tej ksiazce opisano proces zamiany zywego czlowieka w kamien… Czy jest on odwracalny?

– Musialby pan skonsultowac to z doktorem Schneiderem z katedry nekromancji. Trudna sprawa, bo nie jest pan naszym studentem, ale porozmawiam z nim. Przysluga za przysluge. Prosze za mna.

Zapukal do jednych z drzwi w korytarzu i nakazawszy gestem zaczekac, znikl wewnatrz. Wynurzyl sie po chwili.

– Pan doktor przyjmie pana.

Stanislaw spodziewal sie wewnatrz jakichs okropnosci, dlatego mile sie zdziwil, widzac, ze najbardziej niesamowity element wyposazenia stanowilo kilka czaszek w oszklonej szafce. Poza nimi w pokoju znajdowal sie jedynie stol kreslarski, duza szafa oraz kilka regalow ksiazek. Doktor okazal sie niesympatycznym tegim facetem kolo piecdziesiatki.

– Kogo chce pan ozywic? – od razu przeszedl do konkretow.

Stanislaw usiadl na podsunietym krzesle i opowiedzial wszystko.

– A niech mnie, udalo sie staremu draniowi – mruknal nekromanta, gladzac lysine.

– Czyli…

– Stosowano ten rytual niezwykle rzadko, jeszcze rzadziej niz mumifikacje za zycia – powiedzial doktor. – Nasze zapiski wspominaja na przyklad, ze emir Granady, uchodzac po upadku swego panstewka, zamienil w kamienne rzezby cztery ulubione naloznice. Liczyl, ze posagi ocaleja w ogrodzie, a on kiedys powroci, by je ozywic. Jak wiemy, przeliczyl sie.

– A wiec proces jest w pelni odwracalny? Da sie te dziewczyne ozywic, sciagnac z pomnika i zaprowadzic gdzie trzeba?

– Wyglada na to, ze tak. Obawiam sie jednak, ze posiadamy jedynie teoretyczna wiedze. Nikt od dziesiecioleci nie podejmowal tak odrazajacych doswiadczen…

Szostym zmyslem poczul, ze ten czlowiek lze w zywe oczy. Z trudem opanowal dreszcze.

– W naszych ksiegach zapisano, ze ten, kto dopusci sie podobnych praktyk, ma zostac natarty miodem i zywcem zawieszony nad mrowiskiem, a kat winien dopilnowac, by meka trwala najmniej tydzien… – ciagnal nekromanta.

– Dlaczego? Fakt, morderstwo popelnione na niewinnej…

– To nie morderstwo. To los stokroc gorszy niz smierc – powiedzial doktor, a w jego oczach blysnelo cos na ksztalt ponurego zadowolenia.

– Chce pan powiedziec, ze te rzezby zachowuja… swiadomosc?

– Tak. Nie tylko zreszta swiadomosc. Ich serca, choc otacza je kamien, pozostaja zywe. Bija.

– Jak…?

– Magia. – Wzruszyl ramionami. – Bija, choc nie ma juz nawet krwi, ktora moglyby przetaczac.

Podszedl do szafy. Bez slowa otworzyl rzezbione drzwi.

Stanislaw niemal krzyknal. Polki zastawione byly przezroczystymi slojami wypelnionymi jakims zoltawym plynem. Najpierw zauwazyl machajacego lapkami malego kotka. Zwierze, zatopione w bursztynowej cieczy bawilo sie galazka. Obok trzy myszki obgryzaly najwyrazniej niedawno wrzucony mozg. Jeszcze dalej – malpka, ktora wygladala, jakby chciala za wszelka cene wydostac sie na zewnatrz. Zamknal oczy, ale zdazyl jeszcze zobaczyc ludzkie serce, kurczace sie i przetaczajace bursztynowozolta ciecz.

Uslyszal skrzypniecie. Doktor Schneider, chichoczac, zamknal drzwi szafy.

– Czy… – zaczal Stanislaw drzacym glosem.

– Niech pan juz otworzy oczy. Jesli znajdzie pan posag, radze posluchac, czy wewnatrz bije serce. – Rozesmial sie chrapliwie. – To test ostateczny. Po tym rozpozna pan, czy ma do czynienia z prawdziwa rzezba, czy nie.

– Dobrze. Przyjmijmy, ze znalazlem. Co dalej? Jak zdjac taki czar? – Sam nie wiedzial, dlaczego o to spytal. Najchetniej ucieklby stad jak najdalej i zapomnial o wszystkim.

Doktor przez chwile milczal, przypatrujac sie uwaznie Stanislawowi, jakby ocenial, ile jest wart.

– Pomoge panu – rzekl, kiedy Renk juz stracil wszelka nadzieje. – Sam jestem ciekaw efektu. Zaraz przygotuje odpowiedni roztwor…

***

Rzezb aniolow bylo na cmentarzu do licha i jeszcze troche. Na szczescie zdecydowana wiekszosc umieszczono w starej czesci Powazek. Stanislaw zalozyl, ze posag powinien byc mniej wiecej naturalnej wielkosci. Ile mogla mierzyc szesnastoletnia panienka zyjaca w xix wieku? Pewnie sto piecdziesiat, najwyzej sto szescdziesiat centymetrow. Tak duzych aniolow bylo niewiele… I zaden nie byl wykonany z marmuru.

Na nic sie zdala wloczega alejkami, wertowanie w bibliotekach monografii o nekropolii. Dopiero po kilku dniach poszukiwan nieoczekiwanie dokonal odkrycia. Wszystkie statuy wykuto w piaskowcu. Z jednym wyjatkiem. Na grobie rodziny Zagorskich stala rzezba zrobiona z jakiejs szarej, sparszywialej masy. Przygladal sie dluzsza chwile, zanim zorientowal sie, co go zmylilo. Posag byl pokryty warstwa olejnej farby.

– Ciekawe, kto to zrobil – mruknal.

Odlupal luske starej powloki malarskiej, potem kolejna. Blysnal marmur. Grob musial byc opuszczony od dawna, ostatnia data pochowku wykuta w kamieniu pochodzila z lat trzydziestych… Nikt nie sprzatal lisci… Farba takze byla stara.

– Po prostu zasmarowali tym paskudztwem, zeby trudniej bylo znalezc… – warknal.

Nadal stal niezdecydowany. Wreszcie przemogl sie. Z torby wydobyl stetoskop.

– Znalazlem – powiedzial cicho. – Pora zatem sprawdzic…

Podszedl do posagu i wlozywszy sluchawki w uszy, przylozyl stetoskop do nagrzanej przez jesienne slonce powierzchni marmuru. Po chwili jego uszu dobiegl powolny miarowy stukot. Mimo uplywu przeszlo stu lat wewnatrz kamienia nadal bilo zywe serce.

Spojrzal w twarz aniola. Teraz dostrzegl uderzajace podobienstwo do fotografii… Te same rysy, ten sam wykroj oczu, zgrabny nosek. A wiec tu biedna dziewczyna wegetowala przez wiele lat. Ale jej oczekiwanie juz dobieglo konca. Dzieki niemu ma szanse sie uwolnic.

Terkotanie slabego silniczka wyrwalo go z zamyslenia. Alejka nadjezdzal pojazd zbudowany z motoroweru i przyczepki, taki, jakich uzywano tu do transportu materialow budowlanych przy przerobkach starych grobow. Kamieniarz zaparkowal tuz obok. Przekrecil kluczyk. Silnik kaszlnal, z rury wydechowej uniosl sie obloczek jadowicie pachnacych spalin.

– Znalazlem Apolinarie Szczurzynska – powital go Stanislaw.

– To nie ten. Mial byc marmurowy – powiedzial Zenek.

– Owszem, ten. Ktos go pomalowal olejna farba.

Kamieniarz zeskoczyl z siodelka. Podszedl do posagu i przygladal mu sie dluzsza chwile.

Вы читаете Rzeznik drzew
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату