Przez chwile milczal.
– Ludzie… – powiedzial wreszcie. – Starzy teatralni wyjadacze opowiadaja, ze tu zyja ludzie.
– Jacy ludzie? – nie zrozumialem. – To chyba normalne, ze jestesmy zywi i
– Wyobraz sobie ludzi, ktorzy tu mieszkaja. Ktorzy nigdy nie wychodza na zewnatrz. Ktorzy rodza sie tu i umieraja, pokolenie za pokoleniem. A moze i nie umieraja.
– Jaja sobie robisz. Pokolenie za pokoleniem? Ile ten teatr ma lat?
– Tylko cytuje – burknal. – Dwie enklawy. Dwa klany starte w walce. Jedno terytorium wspolne. Teatr…
– Enklawy?
– Obszary budynku, ktorych nie ujeto na planach. I raczej nie nalezy ich szukac.
– I skad niby mieliby sie tu wziac tajemniczy mieszkancy?
– Ponoc ich przodkowie ukryli sie tu we wrzesniu trzydziestego dziewiatego. Weszli w trzewia budynku i zorientowali sie, ze nie sa sami. Tamci byli starsi. Osiedli tu w tysiac dziewiecset pietnastym, moze nawet wczesniej. Obie grupy nigdy sie nie pogodzily. Od czasu do czasu udowadniaja sobie, kto jest lepszy. Tak przynajmniej mowil mi pewien staruszek pracujacy w kotlowni.
– To idiotyzm.
– Dlaczego?
– Tia… Mieszkaja sobie ludzie w teatrze. I sadzisz, ze nikt by nie zauwazyl?
– Jedni pracownicy wiedza, inni maja to w dupie, a jeszcze inni nie wierza i nie chca widziec tego, co oczywiste. Trzy tygodnie temu do pracy przy sitodruku przyszla nowa dziewczyna. Ladniutka, rasowa samiczka, tylko rwac. No to sie zainteresowalem. A potem nagle przestala sie zjawiac. Ot, jednego dnia byla, drugiego nie.
– Dobierales sie do niej? – za pozno ugryzlem sie w jezyk.
Niestety, nie obrazil sie.
– Oj tam, dobieralem. Troche ja capnalem za tylek. No wiesz, kupa dziewczyn udaje swietoszki, ale drobne masowanko i nabieraja ochoty. Nie sadzilem, ze jest taka niedotykalska. I, kurde, kamien w wode.
– Niektore tego nie lubia.
– Co? – Spojrzal na mnie zdumiony. – Czego?
– Obmacywania.
– Glupis. Mozesz uwierzyc mojemu doswiadczeniu. Lubi kazda, tylko roznie maja sfery erogenne umieszczone i zabralem sie za nia od niewlasciwej strony. Trza bylo po cyckach posmyrac, ale zostawilem je sobie na deser…
– No to wystraszyles ja i rzucila robote – warknalem. – Czego jeszcze bys chcial?
– Wymyslilem legende, ze mam jej plyte oddac, poszedlem do kadr. I co? Figa, nikt o takim nazwisku nigdy nie pracowal w teatrze. Poszedlem do kierowniczki, pociagnalem za jezyk. Tu sie zaczynaja najlepsze jaja. Bo wiesz co? Ustalilem, ze zadzwonil do niej dyrektor Grabko z departamentu kierunkow strategicznych i polecil zatrudnic. No to ja z powrotem do dzialu kadr ustalic, gdzie go w tym labiryncie szukac, bo pomyslalem, ze jak dzwonil, to pewnie jakas jego znajoma. A tam mi mowia, ze nie znaja zadnego dyrektora Grabki, a o takim departamencie nawet nie slyszeli. Jakby tego bylo malo, na drugim pietrze znalazlem jego biuro. Tabliczka na drzwiach, nazwa departamentu, nazwisko dyrektora, wszystko w porzadeczku. Tylko zamkniete na glucho i zadnego sladu w papierach, ze taka komorka w ogole istnieje.
– Balagan maja?
– Jasne. Widziales taki balagan, zeby zgubic dyrektora razem z calym podleglym mu pionem?
– Hmm…
– Co najsmieszniejsze, wyobraz sobie, znalazlem te dupe. Prawie znalazlem.
Skrzywilem sie w duchu. „Dupa”, jak mozna tak mowic o dziewczynie!?
– To w koncu znalazles czy nie znalazles?
– Wypatrzylem ja z gory, z kladki technicznej. Plasala sobie na scenie podczas proby. No to zaczailem sie kolo portierni. I wiesz co?
– Nie wyszla?
– Wlasnie. Kwadrans przed godzina milicyjna sie zmylem, dobrze, ze nocna przepustke mam.
– Tu jest piec portierni. Mogla tez wyjsc glownym wyjsciem – zauwazylem.
– No, niby tak – zgodzil sie niechetnie. – Ale mam przeczucie, ze sie przyczaila i wyjdzie z kryjowki, dopiero gdy przestane tu pracowac.
– No, to moze troche potrwac.
– Gdzie tam – parsknal. – Przeciez niedlugo biora mnie w kamasze.
Pokiwalem glowa, udajac smutek.
– Rozejrzyj sie za nia – poprosil. – Niewysoka, ciemne oczy i wlosy. Czesze sie w konski ogon i uzywa jasminowych perfum. Od razu ja rozpoznasz.
Stanelismy wlasnie przed moimi drzwiami.
– I stanowczo twierdzisz, ze to czlonkini klanu zagadkowych dzikich lokatorow zyjacych w tych murach? – spytalem tonem doswiadczonego psychiatry, ktory niczemu sie nie dziwi.
– No – potwierdzil.
– To chyba ci szajba odwalila – odparlem kategorycznie.
– Ze co?
– Jak jej bedziesz za bardzo szukal, to sie wkurza i mozesz skonczyc w piecu, jak moj poprzednik – postanowilem byc bezlitosny.
– Przeciez milicja ustalila, ze samobojstwo popelnil. – Na szczurzej gebie odmalowalo sie nieklamane zdumienie.
Wierz milicji, czubku, zobaczymy, jak daleko w zyciu zajdziesz… Pozegnalem go pospiesznie i schronilem sie w biurze.
Nie chcialem sie nigdzie wlamywac. Nie mialem ochoty nic krasc. Po prostu korcilo mnie nieznane. Co mogly kryc dziesiatki zamknietych pomieszczen? Piate pietro stanowilo w tym budynku jakby granice ekspansji gatunku
Szedlem przez magazyn mebli oczarowany. Czego tu nie bylo! W wiekszosci zwykle atrapy wykonane na potrzeby przedstawien, ale wsrod nich, jak rodzynki w ciescie, staly takze prawdziwe gdanskie szafy, solidne stoly i skrzynie. Oswietlalem je po kolei latarka, ogladalem zafascynowany rzezbione powierzchnie, gzymsiki i korony… W jaki sposob zebrano te niezwykla kolekcje?
Nieoczekiwanie promien swiatla wydobyl z mroku wielkie loze z baldachimem. Na skotlowanej poscieli lezalo cos czarnego. Pochylilem sie i podnioslem jedwabna halke obszyta koronka. Na metce miala nadrukowany numer ewidencyjny. Dotknalem dlonia materaca. Byl jeszcze cieply.
Wesolo tu, pomyslalem rozbawiony. Aktorzy lub pracownicy techniczni dogadzaja sobie nie dosc, ze na rekwizytach, to jeszcze w kostiumach…
Jakby na potwierdzenie moich domyslow w ciemnosci rozlegl sie odglos szybkich kroczkow. Odwrocilem sie odruchowo, snop swiatla z latarki rozproszyl na chwile ciemnosci, ale promien zaraz ugrzazl wsrod kotar i draperii. Gdzies za nimi zabrzmial perlisty dziewczecy smiech, a nastepnie trzask drzwi.
Halka, czy tez kusa koszulka nocna, pachniala jasminem… Rozwiesilem ja starannie na oparciu krzesla i wyszedlem z magazynu. Czulem zaklopotanie, przeszkodzilem komus w plomiennym romansie, z drugiej strony bylem tez poirytowany… Sam nie wiem dlaczego.
Norberta spotkalem znowu w stolowce nazajutrz przy sniadaniu. Niechciany kumpel dosiadl sie do mnie jak zwykle bez pytania. Mial na talerzu kanapki z wedlina i listek salaty.
– Smacznego – powiedzial.
Podziekowalem.
– Cos taki skwaszony? – zapytal.
– Gryzie mnie jedno pytanie – westchnalem.
– Wal smialo.
– Zastanawiam sie, skad tu takie swietne warunki pracy? Zarcie na stolowce pierwsza klasa, jakby o kryzysie nie slyszeli. A widziales, jakie mydla sa w kiosku na dole? W Peweksie takich ze swieca szukac!
– A wiesz, ilu waznych partyjniakow tu zrobili dyrektorami? Jestes, stary, w mateczniku komunistycznej arystokracji. Tylko w Sejmie podobnie karmia. Caly ten teatr to jak rezerwat. Ba, co ja mowie, to prawie enklawa komunizmu. I ceny prawie co komunistyczne.
– Lenin pisal, ze w komunizmie nie bedzie pieniedzy – zazartowalem.
– Ty kopany reakcjonisto, jeszcze nie dorosles, by Lenina lapac za slowka! – syknal.
W pierwszej chwili zmartwialem, ale zaraz sie uspokoilem. Nawet jezeli ten szczurek naskrobie donos do SB, to za cytowanie Lenina nic nie moga mi zrobic. I zaraz zobaczylem, jak sie smieje.
– Co, nastraszylem cie? – zapytal. – Daj spokoj, czy ja wygladam na ubeka?
– Myslalem o tym, co opowiadales mi dwa dni temu – zmienilem temat. – Ta legenda o ludziach, ktorzy stad nie wychodza… Ja tez wlasciwie zaczynam zyc tylko tutaj. Przychodze rano, wychodze wieczorem. Na stolowce jem sniadanie, obiad i kolacje. Jezeli zglodnieje, za kilka zlotych moge kupic suty podwieczorek. Wracam do domu tylko po to, zeby spac, ewentualnie obejrzec przed snem telewizje. No i po nowe ksiazki.
– A po cholere?
– Nie wiesz, po co sie czyta? – zakpilem.
– Nie, zastanawiam sie, dlaczego chce ci sie je dzwigac, przeciez jako pracownik masz prawo korzystac z biblioteki.
– Tu jest biblioteka?
– Nie powiedzieli ci? Oczywiscie, ze jest. Nieduza, na jakies czterdziesci tysiecy tytulow. Na drugim pietrze, na prawo od wind.
– Czyli wracam tylko spac i ogladac telewizje.
– Jak sie uprzesz i olejesz telewizje, w ktorej i tak nic ciekawego nie ma, spac tez mozesz tutaj. – Wzruszyl ramionami. – W magazynie jest lozek polowych do wypeku. Jak jest nawal pracy w malarni, to pracownicy spia na miejscu. Przekimaja kilka godzinek i po przebudzeniu znowu do roboty… Pora na mnie – westchnal.
– Tym razem ja cie odprowadze – zaproponowalem.