sobie za nie zagraniczny batonik, a skoro trafila sie okazja, takze rolke papieru. Schowalem butelke do teczki i zawrocilem w strone teatru.
– O, pan tez na nocke? – zdziwil sie portier.
– Terminowa robota – zelgalem. – W malarni przy kostiumach bede pomagal. Sam pan wie – konspiracyjnie znizylem glos – imieninki ida czy cos takiego. Szczegolow nikt nie zdradza.
– A… to slyszalem. Tajemnica, znaczy sie, panstwowa i w ogole z szykanami.
Nie kontrolowal, co mam w torbie, bez trudu przemycilem butelke do swego biura. Postawilem ja na stole, obok rosyjskiej ksiazki o kostiumie teatralnym.
Odpakowalem batonik i pokroilem go scyzorykiem na kawalki. Wewnatrz mial cos twardego. Wafelek? Ech, umieja robic smakolyki, pieprzeni burzuje. Patrzylem na przekroj. Przekladany wafelek, orzeszki, karmel, czekolada… Wytrzasnalem z kubka olowki i wlalem sobie gorzaly.
Jak radziecki inteligent, tylko brak jeszcze solonego sledzia lezacego na gazecie… Popatrzylem na swoje odbicie w szybie.
– Zeby ten glupi Jaruzel do reszty oslepl! – wznioslem pierwszy toast.
Padal snieg, a ja siedzialem w cieple i zaduchu, spowity w won lizolu oraz starej debowej klepki. Alkohol jak zwykle po pierwszych dawkach wyostrzyl mi wech.
Jestesmy drobnymi czerwiami, ktore uwily sobie gniazdka i wydrazyly korytarze w truchle lewiatana, rozmyslalem, skonczywszy pierwsza szklanke. Czerwia nie interesuje anatomia czy wielkosc cielska, w ktorym zyje. Nawet inni lokatorzy nie zasluguja na uwage, chyba ze mogliby go zjesc.
Teatr… Ktos wzniosl ten gmach, rozbudowywal, instytucja wchlaniala kolejne kamienice, caly kwartal. I wreszcie oddano budynek do uzytku. Gigantyczny. Za duzy. Kilometry korytarzy. Setki pomieszczen. Wiekszosci z nich od lat nie uzywano. Bez sensu. Ogrzanie takiej przestrzeni musialo kosztowac fortune i pochlaniac codziennie tony deficytowego wegla.
Flaszka pokazala dno. I nagle poczulem, ze jest mi duszno. Nabralem dziwnej irracjonalnej ochoty, by powedrowac mrocznymi pasazami. To bedzie takie romantyczne, ja i moj duch samotni w niekonczacych sie tunelach, tfu, korytarzach. Spojrzalem na zegarek. Mialem lekkie problemy, by zogniskowac wzrok. Dwudziesta druga i kilka minut…
Wyszedlem z biura.
Na zewnatrz godzina milicyjna, pomyslalem. Ludzie zamknieci w swych mieszkaniach jak w klatkach. Wyjscie na korytarz domu jest juz pewnym ryzykiem. Przemkniecie sie z bloku do bloku wymaga nielichej desperacji. A ja jestem wolny. Wolny w obrebie rezerwatu. Moge przejsc dwadziescia kilometrow tej nocy. Nikt mnie nie znajdzie, nikt mnie nie zlapie…
– Precz z WRON-a! – krzyknalem. – Jaruzelski i Kiszczak na szubienice!
Odpowiedzialo mi tylko echo. Poczulem glebokie zadowolenie. Odepchnalem lagodnie sciane, ktora zagradzala droge. Zatoczylem sie w strone windy, wiec postanowilem skorzystac z okazji. Wjechalem na piate pietro. Wysiadlem, a na moje miejsce wskoczyly dwie nastolatki w kostiumach i baletkach.
Rany, zeby o tej porze takie dzieciaki trzymac na probie? Mimo szumiacego w glowie alkoholu poczulem sie zdegustowany.
Powedrowalem korytarzem i trafilem na znajoma klatke schodowa. Wdrapalem sie dwa pietra do gory.
Wyszedlem na galeryjke. Instynkt samozachowawczy podpowiedzial mi, zebym trzymal sie raczej z dala od barierek. I nagle az zamrugalem zaskoczony. Lezaca w dole sala byla oswietlona. Na podlodze ustawiono kilka szklanych lampionow, w kazdym plonela swieca. Na srodek pomieszczenia wyszli dwaj mezczyzni ubrani w stroje chyba z epoki Romea i Julii. Uklonili sie, a potem dobyli rapierow. Zauwazylem, ze pod scianami stoi jeszcze kilka dziwnie odzianych osob.
Cwiczymy na przedstawienie imieninowe, myslalem zlosliwie. Pan general bedzie siedzial i ogladal… Moze nawet ze swoim uszatym przyjacielem. W kazdym razie szykowac spektakl trzeba dzien i noc. Bo jak mu sie spodoba, to talon na malego fiata da, albo i paszport nawet.
Tylko czemu proba w tym miejscu, a nie na glownej scenie?
Starcie bylo krotkie, lecz intensywne. Sluchalem, jak stal brzeczy o stal. Niespodziewanie jeden z mezczyzn wbil bron w podloge i zlapal sie za rozciete czolo. Ktos podszedl z apteczka. Zwyciezca uniosl orez w gescie triumfu. Przetoczyl wzrokiem po galerii i do mnie tez sie usmiechnal.
Zamrugalem. Zaraz, cos mi sie tu nie zgadzalo. Jeden z aktorow chyba faktycznie zostal poszkodowany w starciu. A drugi co? Jeszcze mial z tego radoche? Znieczulica… Rannego wlasnie opatrywano. Jacys ludzie wyszli z cienia i gratulowali zwyciezcy. Poczulem gleboki niesmak.
W ryj chama, podjalem meska decyzje.
Skoczyc na dol? Alkohol pobudzal mnie do czynu, ale odezwaly sie tez resztki rozsadku. Ciut wysoko, te kondygnacje maja po cztery metry albo i lepiej. Starabanilem sie jakos po schodach. Dopadlem drzwi, szarpnalem klamke. Zamkniete. Kuzwa… Zapukalem stanowczo. Ktos po drugiej stronie rozesmial sie lekko. Przykopalem raz, potem kolejny. Bez efektu.
Jestem pijany, myslalem z dziwnym ponurym zadowoleniem. Zalalem sie w pestke i poszedlem na spacer w miejsce, gdzie milicja nigdy mnie nie nakryje. Do tego mam najprawdziwszy na swiecie wytrych, zaraz sforsuje te drzwi i tez moga mi skoczyc. A potem zamaluje tego dupka w ryj, zeby nie kaleczyl ludzi szabla, czy co tam ma…
Zmruzylem oczy.
– Cholera…
I wszystko jasne. Nie moglem trafic do dziurki nie dlatego, ze bylem pijany, ale po prostu mialem klucz jak od wiejskiej chalupy, a wkladka byla nowiutka, typu yale. Westchnalem ciezko i usiadlem, by przemyslec ten problem.
Ocknalem sie, lezac nie wiadomo dlaczego na galeryjce. Dreczyl mnie kac gigant, bylem kompletnie przemarzniety.
– O, do diabla – westchnalem.
Spojrzalem na dol. Malarnia byla doskonale pusta. Po nocnych gosciach nie pozostal zaden slad. Sam juz nie bylem pewien, co widzialem, a co mi sie przysnilo. I tylko ten kac, jeden wynikajacy z przepicia i drugi, stokroc gorszy, moralny.
Wychlanie flaszki wodki w teatrze i wloczega po pijanemu ciemnymi korytarzami nie wydawaly mi sie juz ani zabawne, ani romantyczne… O, w morde, przeciez jestem tu zamkniety!
Wytrzezwialem w jednej chwili. Zbieglem po schodach. Drzwi do malarni nadal nie dawaly sie otworzyc. Poczulem zimny pot na karku, a potem palnalem sie w glowe. Przeciez… Zszedlem jeszcze kondygnacje nizej, skad juz bez trudu wydostalem sie na znajomy korytarz piatego pietra.
Doczlapalem jakos do lazienki, zlalem glowe zimna woda. Kac troche mijal. O osmej nawet zjadlem sniadanie. Mocna herbata i jajecznica na boczku postawily mnie na nogi. Wraz z lepszym samopoczuciem wrocila jasnosc myslenia.
Co tak wlasciwie widzialem wieczorem? Wjechalem na piate pietro. Spotkalem baletnice. Skad sie tam wziely? Przeciez sala, w ktorej cwicza, jest na drugim.
Przylozylem rozpalone czolo do szyby. Baletnice to normalne dziewczyny. Nie chodza po miescie w strojach i baletkach. Przyjezdzaja i przebieraja sie w garderobie na dole. Po co mialyby chodzic tak wysoko, i to o tak poznej porze? Co w srodku nocy w teatrze mogly robic kilkunastoletnie panienki? Przeciez zarzadzono godzine milicyjna. Moze po prostu zajecia sie przeciagnely i musialy zanocowac?
Wjechalem na gore winda techniczna. Odszukalem znajomy korytarz ze sztucznym bykiem i wyszedlem prosto na arene wczorajszego pojedynku. Zaden slad nie wskazywal, ze to, co ujrzalem wczoraj, bylo prawdziwe… Nigdzie na deskach nie znalazlem plam krwi czy wosku kapiacych swiec.
– I po cholere bylo pic az tyle? – westchnalem.
Stukot butow przerwal moje rozmyslania. Unioslem glowe. Dziewczyna z konskim ogonem przeszla galeryjka i znikla w jednym z korytarzy pietro wyzej. Czy to jej smiech slyszalem wczoraj?
Gdy ktos zapukal do drzwi mojego biura, odruchowo schowalem co ciekawsze ksiazki do teczki, nim zaprosilem goscia do srodka. Okazalo sie jednak, ze i tym razem niepotrzebnie sie denerwowalem. Przyszedl tylko Norbert.
– Co ty tu siedzisz jak lis w norze? – zdziwil sie.
– A gdzie mam siedziec, to moje miejsce pracy – zakpilem.
Nie bylo drugiego krzesla, wiec usiadl na parapecie.
– Nie znalazlem jej – powiedzial ze zloscia. – Albo ja schowali, albo mnie unika.
– A moze to po prostu byla dziewczyna z miasta? – Wzruszylem ramionami. – A ze podala falszywe nazwisko? Bywa. Bo to malo ludzi ukrywa sie przed internowaniem? Moim zdaniem, wszystkie te wymysly o „innych” to bzdury.
– W tak gigantycznej instytucji wczesniej czy pozniej musialo dojsc do czegos takiego – mruknal. – Przeciez nie sposob kontrolowac zespolu liczacego tysiace ludzi.
– Sadze raczej, ze to skutek przerostu biurokracji – zauwazylem. – Dziesiatki dyrektorow, setki kierownikow, sprzeczne kompetencje, dzialy, piony, zaleznosci sluzbowe. Kto ma odrobine oleju w glowie, jest w stanie funkcjonowac jako element tej pajeczyny, a nawet stworzyc jej falszywy fragment. Dzial aprowizacji nie bedzie przeciez sprawdzal, czy dyrektor skladajacy zamowienie faktycznie istnieje. Troche sprytu i mozna brac pensje za nic, obzerajac sie szynka ze stolowki.
– Czy moglbys uwierzyc na moment, ze oni istnieja? – zapytal.
– Sprobowac to ja moge, ale jest w tym wszystkim jeden slaby punkt.
– No co?
– Fascynuje mnie ta najbardziej debilna czesc legendy: pomysl, ze oni w ogole nie wychodza na zewnatrz. Co za idiota to wymyslil?
– A po co wychodzic? Magazyny pelne ubran, jest sie w co odziac. Jakby bylo cos potrzeba, to sa przeciez szwalnie, cale bele materialow… Lekarz zakladowy na miejscu, dentysta na miejscu. Jest gdzie sie umyc. No i przede wszystkim bezpieczenstwo niemal absolutne. Tu nie ma bandytow, politykow, Solidarnosci ani ZOMO. Enklawa. Moglo byc i tak, ze gdy weszli do srodka, juz nie potrafili wyjsc. Zapytaj psychologa, jakie bariery w umysle spowoduje kilka lat ciaglego ukrywania sie i ucieczki od swiata. Przeoczyles tez jeden wazny szczegol. Wyjsc z teatru latwo. Zeby wejsc, potrzebna jest przepustka. Albo bilet – dodal po namysle. – Ale przedostanie sie na zaplecze jest trudne.
– Ty w to naprawde wierzysz?
– Nie wiem. – Zeskoczyl z parapetu. – Ale… Moze ten twoj poprzednik wcale nie popelnil samobojstwa.
– To znaczy?
– Moze spodobalo mu sie tutaj i po prostu postanowil zostac… Przylaczyc sie do nich?
Wyszedl, nim zdazylem wymyslic odpowiedz.
Gdy wsiadlem do zatloczonej windy, zwrocilem uwage na dziewczyne, ktora stala tuz kolo tablicy z przyciskami. Byla ciemnowlosa, ciemnooka, uczesana w konski ogon. Jej wyglad pasowal do opisu Norberta. Nic dziwnego, ze wpadla mu w oko. Szuka jej? Niech sobie szuka na zdrowie, nie bede mu pomagal w przedluzaniu listy podbojow. Znow na nia spojrzalem. Bluzka z falbankami modna byla moze przed wojna… Buty nieznajoma tez odziedziczyla chyba po babci. A jednak wszystko razem sprawialo wrazenie pewnej celowosci. Jakby ubrala sie wlasnie w stylu sprzed polwiecza.
Wsrod ponurych i zacietych twarzy innych pasazerow ta buzia wrecz promieniowala wewnetrznym cieplem i glebokim zadowoleniem z zycia. Wysiadlem na swoim pietrze, ona jechala na dol. Gdy ja mijalem, w powietrzu znow czulem lekki zapach jasminowych perfum. Zagadkowa dziewczyna z magazynu mebli? Kto wie?