***

Mijal kolejny nudny dzien. Siedzialem wlasnie nad pieczonym udkiem kurczaka, kiedy w stolowce pojawil sie Norbert.

– Wolne kolo ciebie? – Rzucil swoja teczke na krzeslo. – Zaraz bede! – Poszedl do okienka, przez ktore wydawano potrawy.

Przezulem kes i podnioslem wzrok. Dziewczyna, ktora spotkalem wczoraj w windzie, stala w drzwiach. Machnalem rozpaczliwie dlonia, by przyciagnac jej uwage. Spojrzala na mnie pytajaco, moze troche gniewnie. Przylozylem palec do ust i wskazalem jej gestem Norberta, odbierajacego wlasnie tace z potrawami. Nieznajoma zrozumiala natychmiast. Znikla bez slowa. Moj niechciany przyjaciel zajal miejsce naprzeciw.

– Czas sie zegnac – powiedzial ze zloscia.

– Co sie stalo? – zaniepokoilem sie.

– Mam wezwanie i przepustke na wyjazd za miasto. Pojutrze bede juz w Suwalkach.

– Cholera – czulem, ze nalezy wyrazic jakos ubolewanie.

– A ty zostajesz tu, wsrod tych cudakow – westchnal. – Bedziesz siedzial, wgapiajac sie w telefon, az wreszcie szajba ci odbije. I jeszcze uwierzysz w teatralne opowiesci.

– A ty?

– Co ja?

– Tez w nie wierzysz.

– To nie tak. Myslalem nad tym, co powiedziales. Sadze, ze jest cos na rzeczy. Ktos tu faktycznie w kulki sobie leci, ale to nie duchy ani konspiracja. Ot, jakies cwaniaczki sie nauczyly korzystac z okazji. Nie nasza sprawa. A ze dziewczyny nie zlapalem… szkoda. Warto by cos bzyknac na pozegnanie, bo to, cholera, nie wiadomo, jak na prowincji bedzie. Ale nie udalo sie i trudno. Wyzej dupy nie podskocze. Trzymaj sie, kartke ci przysle…

Gdy skonczylismy jesc, uscisnal mi dlon na pozegnanie. Zanim wrocilem do biura, zahaczylem o lazienke i starannie umylem rece. Czulem szalona, obezwladniajaca wrecz ulge, ze jutro nie zobacze tej oblesnej fizjonomii.

***

Dziewczyne spotkalem tydzien pozniej. Nie wiem, jak mnie znalazla. Zapomnialem zapytac. Moze to byl przypadek, a moze zauwazyla mnie z gory? Stalem na kladce technicznej, obserwujac probe jakiejs sztuki z wysokosci pieciu pieter. Najpierw uslyszalem cichy stukot drzwi przeciwpozarowych. Potem poczulem lekka won jasminu. Nieznajoma stanela obok mnie, w ciemnosci.

– Chcialam podziekowac – powiedziala bez wstepow.

– Drobiazg.

– Nie mialam ochoty sie z nim spotykac.

– A kto by mial – westchnalem. – Na szczescie juz tu nie grasuje. Wezwano go do jednostki, przyszla pora sluzbe wojskowa odrobic.

– Ciesze sie.

Teraz dopiero odwrocilem glowe, zeby na nia spojrzec. Ubrana byla w suknie przywodzaca na mysl filmy o wampirach. Swiatlo padajace z dolu nadawalo jej twarzy wyglad upiora, ale zapewne mojej tez…

– Mam na imie Cloridia. – Wyciagnela ku mnie dlon w koronkowej rekawiczce.

Pochylilem sie i ucalowalem ja.

– Czy spotkamy sie jeszcze? – zapytalem wprost.

– Jutro na obiedzie – odparla z usmiechem. – Prosze przyjsc o pierwszej.

***

Siedzielismy naprzeciw siebie, rozdzieleni tylko blatem stolika. W niecaly kwadrans zdazylem opowiedziec jej, jak sie tu znalazlem i co laczylo mnie z Norbertem. Sluchala z lekkim znudzeniem.

– Opowiedzial ci legendy o stalych mieszkancach teatru – zmienila temat. – Jak myslisz, czy opieraja sie na prawdzie, czy tez, jak nasz drogi nieobecny, preferujesz bardziej przyziemne rozwiazania zagadki?

– Nie wiem, co o tym sadzic – westchnalem.

– Badz szczery.

– Wydaje mi sie, ze nie zyjesz.

– Weszlam kiedys do teatru, umarlam i blakam sie tu jako duch – prychnela, ale nie obrazila sie. – Upior z opery.

– Cos tak jakby. – Poczulem, ze sie czerwienie.

– Po pierwsze, czy widziales kiedys upiora tak ladnego jak ja? – Spojrzala zalotnie.

– Szczerze powiedziawszy, nie widzialem zadnego.

– Jesli chcesz, to wypij kolejna flaszke i przejdz sie o polnocy po piwnicach – poradzila. – Jest ich tam kilka.

Oslupialem.

– Po drugie, czy upiory nie powinny byc, ze sie tak wyraze, bardziej niematerialne? – Usmiechnela sie.

– No, chyba powinny – przyznalem.

Ujela moja dlon i przylozyla do swojego policzka.

– A zatem?

Pod palcami poczulem normalna, zywa, gladka, ciepla skore. Reka nie przeszla na wylot. Poza tym duchy chyba nie pachna jasminem. Cofnalem dlon oniesmielony.

– No coz…

– Poza tym nie wiem, czym sie zywia upiory, ale chyba, u licha, nie pierogami ruskimi! – Nabila kolejny na widelec.

– Dobrze – powiedzialem. – Skoro juz gadamy zupelnie szczerze… Czy pamietasz, jak tu trafilas?

Pokrecila glowa.

– Jestem tu za dlugo – powiedziala.

– A…

– Teatr zaciera pamiec poprzedniego zycia. Zewnetrznego. To jak smierc, jak wstapienie do zakonu. Otrzymujesz nowe imie i mozesz zapomniec o wszelkim zlu, ktore cie tam spotkalo. Wszyscy, ktorzy tu zamieszkali, po prostu mieli dosc swiata.

Poczulem, jak wloski na karku staja mi deba. Powiedziala to zupelnie obojetnie. Nie upior, ale i nie czlowiek. Wiec co? Kto?

– Przestan sie bac – fuknela rozgniewana. – Trzesiesz sie jak osika. Mezczyznie, i to jeszcze konspiratorowi, nie wypada sie tak zachowywac.

– Czas… Ile masz lat? Potrafisz policzyc? – wykrztusilem.

– To nietaktowne pytac dame o wiek.

Nie byla zla. Po prostu zwrocila uwage na niestosownosc mego zachowania.

– Przepraszam.

– Wykrztus wreszcie swoje podejrzenia – zazadala. – I przestan sie bac. Ja naprawde nie gryze.

– Skoro nie jestes upiorem ani… chyba… wampirem… – Spojrzalem niepewnie.

– Wrrr! – wyszczerzyla drobne zabki.

Klow Drakuli jako zywo nie przypominaly. Jeszcze jedna hipoteza poszla sie bujac.

– No, nie jestes – przyznalem. – W takim razie moze… Zaraz. Twierdzisz, ze weszlas tu naprawde dawno. Zapomnialas o zyciu na zewnatrz, nie pamietasz juz, jak sie naprawde nazywalas, a to wszystko dlatego, ze minelo naprawde duzo czasu. Dziesieciolecia.

– Czy wygladam na staruszke?

– Moze teatr powstrzymuje efekty starzenia? Moze gdybys wyszla na zewnatrz, rozsypiesz sie w pyl… Kiedy tu trafilas?

– Nie pamietam. Chyba… – Zmarszczyla brwi. – Powiedzieli, ze nie traci sie przeszlosci raz na zawsze. Ze moge ja sobie przypomniec, jezeli skupie mysli, ale nie mam na to szczegolnej ochoty. Czy to ma cos do rzeczy?

– Moze ukrylas sie w teatrze podczas ostatniej wojny? Nosisz stroje glownie z tamtej epoki. Niewykluczone, ze ubierasz sie tak z przyzwyczajenia.

Spojrzala na mnie w zadumie.

– Wojna… Zapomnienie, ktore otrzymalismy, jest cennym darem – powiedziala wreszcie. – Mysle, ze nie powinnam go odrzucac. Jesli masz racje… Zapewne zobaczylam rzeczy takie, ze nie warto sobie przypominac. Sadzisz, ze moge miec ponad szescdziesiat lat? To paradne… Chociaz… – Zamyslila sie. – Widzialam tak wiele premier. Pamietam tez, jak teatr ogarnela pozoga. To byl jedyny raz, kiedy Starsi okazali nam laske. Zaprowadzili do swego swiata, gleboko pod poziomem piwnic, do ciemnych korytarzy, sal ze starymi kostiumami, podziemnymi scenami. Mieszkalismy tam dlugo, niektorzy musieli wychodzic na zewnatrz, zeby zdobyc zywnosc. Miesem placilismy Starszym za ich opieke. Jednak gdy juz uprzatnieto zgliszcza i naprawiono szkody, zostalismy wydaleni z podziemnego krolestwa, by zyc tutaj i nadal prowadzic walke. – Potrzasnela glowa. – Moze masz racje. Moze minelo duzo czasu. Tylko co z tego?

– Jestes uwieziona…

– Moge wyjsc – powtorzyla z uporem.

– Czy ktos wrocil? Mam na mysli tych sposrod was, ktorzy wyszli z teatru.

– Nikt nigdy nie wyszedl. Nie odczuwamy takiej potrzeby.

– To co macie z zycia?

– Teatr. Blask sztuki czerpanej u samego zrodla. Radosc premier. Przyjemnosc kazdego wieczoru, gdy mozemy, ukryci w roznych zakamarkach, podziwiac gre aktorow. A jakby nam sie nudzilo, mamy biblioteke.

– I od czasu do czasu toczycie walki na smierc i zycie przy uzyciu szpad – uzupelnilem.

– Rapierow – sprostowala. – I nie na smierc i zycie, a jedynie do pierwszej krwi. To rytual. Kazdego tygodnia ustalamy, kto jest lepszy: my czy Starsi.

– Starsi…

– Weszli tu przed nami. Dawno. Naprawde dawno. Moze wtedy, gdy budowano ten teatr.

Вы читаете Rzeznik drzew
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату