Legionisci nadjechali o swicie. Skorzewski zwijal wlasnie namiot. Pewnie dalby sie zupelnie zaskoczyc, lecz jego uwage zwrocily blyski heliografu. Trzyosobowy konny patrol pojawil sie na wzgorzu, daleko przed nim.
Lekarz nie mial jak odpowiedziec, wiec wyjal z kieszeni lusterko i blysnal ku nim. Zanim zjechali w doline, zdazyl wszystko zapakowac, sciagnac juki rzemieniami, okulbaczyc i objuczyc konia.
– Kapitan Jules Aurignac. – Dowodca patrolu zasalutowal. – Witamy, doktorze.
Skorzewski przywital sie, wymieniajac swoje imie i nazwisko.
– Przed poludniem powinnismy dotrzec na teren wykopalisk – wyjasnil kapitan. – Okolica jest niemal zupelnie bezpieczna, zabladzic tez nie sposob, jednak profesor stanowczo nalegal, bysmy wyjechali panu na spotkanie.
– To milo z jego strony.
Pomkneli co kon wyskoczy traktem. Na grzbietach wzgorz trafili na szeroka, brukowana droge. Kopyta zastukaly na wygladzonych przez czas i piasek kamiennych plytach.
– Rzymski trakt – zidentyfikowal lekarz.
– Owszem. – Kapitan skinal glowa. – Koncesja profesora lezy przy tym wlasnie szlaku.
Posuwali sie szybko przez rozlegla, jalowa wyzyne. Suchy step miejscami ustepowal polaciom zwiru i piachu. Tam, gdzie znalazlo sie nieco wilgoci, rosly sykomory oraz oliwki. Parokrotnie mijali slady wiosek, cembrowiny zasypanych studni, ulozone z kamienia fundamenty chat czy resztki murow wyznaczajace granice ogrodow i zagrod dla zwierzat.
– Kiedys ta okolica byla gesciej zaludniona – wyjasnil kapitan – ale od lat coraz mniej deszczow tu pada, szlak handlowy zamarl przed wiekami, wiec i ludzie sie wyniesli.
Na kolejnym wzgorzu zamajaczyly pozostalosci sporej budowli. Legionisci jak na komende zjechali z traktu. Lekarz, poganiajac konia, ruszyl w slad za nimi. Sciany i ksztalt blanek wydawaly mu sie nieomal znajome. Rozwaliska wygladaly zupelnie jak ruiny ktoregos z francuskich zamkow.
– To byla niewielka straznica krzyzowcow – powiedzial jeden z zolnierzy. – Pilnowali szlaku, obserwowali okolice. Pewnie templariusze tu siedzieli albo joannici.
– Robimy tu popas? – zainteresowal sie gosc.
– Konie napoimy – wyjasnil dowodca.
Z dawnej twierdzy nie zostalo wiele. Stropy runely dawno. Dziedziniec otaczaly resztki portyku kolumnowego. W jednym z katow lekarz zobaczyl dobrze zachowana kamienna cembrowine studni.
Zeskoczyli z siodel. Drugi z zolnierzy odczepil skorzane wiadro i opusciwszy je na linie, naciagnal wody. Konie wyraznie sie ozywily. Klacz lekarza zostala napojona jako pierwsza.
Kapitan legl w cieniu, upal dal mu sie widac we znaki. Doktor podszedl do ozdobnego portalu kaplicy. Przekroczyl dawne wrota. Na jednej ze scian pozostaly resztki fresku. Slonce sprawilo, ze wyblakl, lekarz widzial tylko zarysy postaci – prawdopodobnie byli to Adam i Ewa. Najlepiej zachowalo sie drzewo wiadomosci dobrego i zlego, mialo nawet resztki koloru. Obok ziala dziura i schodki prowadzace gdzies w dol. W doktorze obudzila sie ciekawosc.
Gdybym tak mial karbidowke, pomyslal Skorzewski. Albo chociaz pochodnie.
Uslyszal czyjes kroki. Drugi z zolnierzy wlasnie nadszedl. Ocieral pot z czola.
– Pod posadzka jest krypta – wyjasnil. – Chcialby pan rzucic okiem? Mam swiece i zapalki.
– Z przyjemnoscia. Tylko czy wystarczy nam czasu? – zaniepokoil sie przybysz.
– Oczywiscie. Kapitan zarzadzil odpoczynek. Mozemy sie rozejrzec po ruinach. Jest tu kilka ciekawych miejsc.
Zapalil swiece i w jej mdlym blasku zeszli do lochu. Strome, oslizgle schodki zaprowadzily ich w podziemia. Krypta nie byla zbyt rozlegla. Pod scianami staly cztery kamienne sarkofagi.
– Wszystko bylo porozwalane, kosci rozwloczono – wyjasnil legionista. – Poskladalismy je i umiescilismy z powrotem w sarkofagach. Ostatecznie to mogli byc rycerze z Francji, a i my tez kiedys bedziemy Francuzami – dodal po rosyjsku, puszczajac do lekarza oko.
No tak, legia cudzoziemska, pomyslal Skorzewski. Idealne miejsce dla miliona uciekinierow spod wladzy Sowietow…
– Byly tylko fragmenty zbroi – dodal zolnierz juz po francusku. – Przezarte przez rdze, widac na nic sie rabusiom nie przydaly. W kazdym razie lezy tu czterech rycerzy…
Lekarz przyjrzal sie kamiennym plytom. Na jednej widac bylo jeszcze zarys drzewa podobnego jak na fresku. Sprobowal odczytac inskrypcje wykonana gotykiem w sredniowiecznej lacinie.
–
– Minelo zbyt wiele czasu – odezwal sie kapitan, stajac z druga swieca u wejscia do krypty. – Przyznam, ze sam sie tym interesowalem, pisalem do kuzyna w Paryzu, zeby sprobowal mi cos wyszukac na ten temat. Niestety, znalazl tylko date powstania straznicy i jej dawna nazwe. Miejscowych to zupelnie nie obchodzi… – westchnal. – Konie odpoczely. Pora ruszac. Jesli ciekawia pana te ruiny, mozemy tu jeszcze przyjechac.
– Profesora nie zaciekawilo to miejsce? – zapytal lekarz, gdy szli przez dziedziniec.
– Pociaga go raczej antyk, to, co mlodsze niz tysiac piecset lat, calkowicie sobie lekcewazy. Obejrzal ruiny, wykonal szkice freskow, probowal odczytac inskrypcje na sarkofagach. Kilka dni tu posiedzial i najwyrazniej mial dosyc. Woli swoje kupy gruzu, dziury w ziemi, zwaly spieczonej gliny niz sympatyczny chlodek i wilgoc tych lochow. Ruszajmy.
Pojechali naprzod starozytna droga.
– Tedy maszerowaly rzymskie legiony – odezwal sie jeden z zolnierzy. – Potem krzyzowcy i muzulmanie. Nasze kosci dawno rozpadna sie w proch, a te droge przemierzac beda kolejni wedrowcy.
– Az do skonczenia swiata – mruknal kapitan. – Jak jest dobra droga, zawsze znajdzie sie ktos, komu bedzie potrzebna.
Namioty ustawiono w kwadrat. Szesc szarych nalezalo do legionistow. Dwa duze i brazowe byly wlasnoscia profesora. Obozowisko umocniono, stawiajac wokol murek z kamiennych bloczkow, pozyskanych prawdopodobnie w ruinach. Konie ulokowano w zaglebieniu nakrytym plandeka rozciagnieta na stelazu.
– Woda do picia jest tam. – Kapitan wskazal stojace w cieniu debowe beczki. – Do mycia w beczkach z namalowanym krzyzykiem. Prosze oszczednie gospodarowac.
– Nie ma tu studni? – zdziwil sie lekarz.
– Osada miala wodociag prowadzacy ze wzgorz – wyjasnil profesor, wychodzac z namiotu. – Niestety, w jednym miejscu byl maly akwedukt i jakis wstrzas sejsmiczny go obalil. Trafilem na dwie studnie, zamierzamy je niebawem przekopac… Pierre Dubois – przedstawil sie, sciskajac dlon goscia. – Tu bedzie miejsce na pana namiot. – Wskazal przygotowany juz placyk. – A na razie oprowadze pana po moim malym krolestwie.
– Bedzie to dla mnie wielka przyjemnosc – odparl Skorzewski.
Jeden z zolnierzy zabral konia, inny przeniosl bagaze lekarza i polozyl je w cieniu. Opuscili oboz ledwo widoczna sciezka. Starozytna wioska lezala tuz obok posterunku.
– Osada ta jest niezwykle interesujaca z etnograficznego i archeologicznego punktu widzenia – zaczal uczony. – Lezala na jednym ze szlakow prowadzacych z Turcji do Palestyny. Scieraly sie tu rozmaite wplywy…
Skorzewski szedl w slad za archeologiem, rozgladajac sie na boki. Kupy kamieni miejscami ukladaly sie w zarysy fundamentow. Tu i owdzie widac bylo jeszcze slady dawnych alejek. Niewielka swiatynka objawila sie jako stos polamanych kolumn. To w jej poblizu profesor zalozyl dwa wykopy.
– Wioska istniala tu od niepamietnych czasow – odezwal sie ponownie uczony. – Prawdopodobnie zalozono ja jeszcze w okresie przed niewola babilonska. W najnizszych przebadanych warstwach znalazlem kilka skorup z literami bardzo archaicznej odmiany hebrajskiego alfabetu. Potem teren ten wielokrotnie przechodzil z rak do rak, wreszcie powstalo to, co widzimy. Resztki faktorii handlowej, ktora wzniesli Rzymianie.
– Rozumiem.
– Przede wszystkim zajalem sie dokumentacja i selekcja zabytkow wartych tego, by wyslac je do Paryza. Niestety, niewiele ich – zasepil sie. – Brakuje przedmiotow o wysokich walorach artystycznych i wartosci antykwarycznej, ktora zapewnilaby oplacalnosc transportu. Wykopy zalozylem w celu odszukania wczesniejszych poziomow osadniczych i dla pozyskania ciekawszych eksponatow. To typowy tell.
– Tell?
– To archeologiczne sformulowanie. Pagorek utworzony przez kolejne warstwy, powstajace skutkiem osiedlania sie tu ludzi. Gruz, glina, smieci…
– Rozumiem.
– Chce rowniez przekopac ujecia wody tej osady. Wie pan, nasi przodkowie lubili wrzucac roznosci do nieczynnych juz studzien.
– W mojej czesci swiata na wsiach do dzis jest tak samo. – Lekarz usmiechnal sie lekko. – Kapitan wspominal o akwedukcie…
– Owszem, ale znalazlem i cembrowine zasypanej piachem studni. Na razie zszedlem, z pomoca zolnierzy, dwa metry w glab. Mam nadzieje, ze za dwa lub trzy dni oczyscimy ja calkowicie. Ale zapraszam do magazynu, pokaze panu kilka ciekawostek.
W jednym z namiotow stal stos drewnianych skrzynek wypelnionych drobnymi przedmiotami, najwyrazniej wyszukanymi w ruinach. Uczony pokazywal gosciowi gliniane lampki oliwne, jakies lusterko z zasniedzialego brazu, kilka obtluczonych figurek z terakoty. Skorzewski staral sie nie okazywac rozczarowania. Slyszac o wykopaliskach, wyobrazal sobie wielkie rowy w ziemi, dziesiatki robotnikow z lopatami, skarby przeszlosci wydobywane na swiatlo dzienne. Zamiast tego zobaczyl troche gruzu, dwa dolki oraz garsc drobnych antykow.
Wieczorem zaszyl sie w namiocie. Zapalil swiece i w jej blasku dluzsza chwile studiowal swoje zapiski.
To na nic, myslal, zamykajac brulion. Nigdy chyba nie zdolamy leczyc przewleklych zakazen bakteryjnych. Potrzebujemy nowych, mocniejszych lekow. Lekow, ktore wygubia bakcyle, ale nie zrujnuja przy tym organizmu.
Szczepionki to ogromny krok do przodu, nie da sie jednak zaszczepic wszystkich przeciw wszystkiemu. Poza tym to profilaktyka, owszem, potrzebna i przydatna, ale potrzebujemy tez czegos, by przywracac do zdrowia ludzi juz chorych.
Zawinal sie w gruby koc, zdmuchnal swiece i po chwili juz spal. Sen, ktory przyszedl, byl dziwny. Doktor szedl starozytna droga, potem wspinal sie na jakies wzgorza. Znalazl strumyk dziwnej, metnej, brazowej cieczy…
Obudzil sie w srodku nocy. Wyszedl przed namiot i zapalil fajke. Chlodny wiatr byl przyjemna odmiana po upalnym dniu. Gdzies daleko zawylo jakies zwierze. Uczony rowniez nie spal, lecz wertowal jakies ksiegi, jego cien wyraznie odcinal sie na podswietlonym plotnie namiotu.
On klamie, pomyslal Skorzewski. W czasach antycznych moglo tu zyc nie wiecej niz kilkadziesiat rodzin. Wioska na malo istotnym szlaku. Czasem zatrzymywala sie tu jakas karawana, ale mieszkancy nie byli bogaci. Malutka swiatynia, zadnych dekoracji, reliefow, nic… Mozna przekopac to miejsce po dziesieciokroc, lecz nie znajdzie sie zadnych posagow, mozaik, dekorowanych waz, bo ich tu po prostu nie bylo i nie moglo byc.
Pyknal kilka razy z fajki.
A jednak Dubois czegos tu szuka, pomyslal, patrzac, jak naukowiec otwiera kolejny opasly wolumin.
Ranek spedzil na badaniu zolnierzy. W zasadzie wiekszosc byla zupelnie zdrowa. Nieliczne niedomagania wynikaly z dawnych ran postrzalowych i innych kontuzji. O dziwo, zaden nie cierpial na choroby weneryczne. Wreszcie przyszla pora zlozyc wizyte w pobliskiej wiosce. Kapitan wzial dwoch ludzi i ruszyli stara rzymska droga na polnoc.