Zostawilem go pod drzwiami malarni, a sam ruszylem poznanym ostatnio szlakiem. Tajemnica halki dziwnie mnie intrygowala. W magazynie mebli nic sie nie zmienilo. Zapalilem mocna latarke i sprobowalem odnalezc tamto loze z baldachimem. Znalazlem szesc. W czterech byla posciel. Stara, pozolkla, zakurzona. Ulozona rowniutko. Zagadkowa dziewczyna, ktora porzucila koszulke, wrocila, by po sobie posprzatac.

Do tej pory zakladalem, ze nakrylem tu jakas parke w ich milosnym gniazdku, ale teraz naszly mnie watpliwosci. Uslyszeli, jak wchodze, ubrali sie, obiegli mnie po luku? Bzdura. Wiec moze dziewczyna spala tu, ubrana w halke, jeszcze zanim wszedlem, zaczela sie ubierac i slyszac, ze sie zblizam, szybko sie wymknela? Czy to mozliwe, ze nie chcac wracac na noc do domu, wslizgnela sie do otwartego magazynu i postanowila przespac sie w krolewskim lozu? A tu ja, konsultant merytoryczny za dyche, jak ostatni cham wpakowalem sie z latarka do sypialni damy… Czy slyszalem tupot jednej pary nog czy dwu? Obutych czy bosych? Diabla tam.

Wrocilem na korytarz, aby zbadac pozostale drzwi. Niestety, zadne nie byly otwarte, wiec zawrocilem na dol. Nieoczekiwanie zapragnalem znalezc sie wsrod ludzi.

***

Przyjmijmy, ze mam ochote popelnic samobojstwo – rozwazalem. – Albo ze na przyklad wiem, iz zagadkowi mieszkancy teatru chca mnie zgladzic. Co wtedy? Ostrzegam mojego ewentualnego nastepce, zostawiam mu list, wskazowke… Cokolwiek. Tylko gdzie? Pod doniczka?

Parapet byl pusty. A biurko? Wysunalem szuflade, a potem wpelzlem pod mebel. Eureka! Od spodu szuflady przylepiono plastrem stary klucz. Odkleilem go i obejrzalem uwaznie. Nie klucz. Wytrych raczej… Polozylem narzedzie na stole i popatrzylem nan zadumany. Wytrych mial swoje lata. Powierzchnia metalu poczerniala i zbrazowiala. Jedynie przy skrzydelku widac bylo swieze otarcia. Sadzac z ksztaltu, powinien pasowac do wiekszosci starych zamkow.

Najpierw sprawdzilem drzwi mojego biura. Z pewnymi problemami sforsowalem mechanizm. Pomyslalem o dziesiatkach zamknietych na glucho pomieszczen na najwyzszych kondygnacjach. Postanowilem sprawdzic je zaraz po obiedzie. Dzis w stolowce byl schabowy z frytkami. Na szczescie, tym razem nie spotkalem Norberta. Gdy juz sie najadlem, ruszylem na wyprawe badawcza. Zapuscilem sie w dlugi korytarz, rownolegly do tego, w ktorym lezal martwy byk. Dotarlem do zakretu. Zamiast wind byla tu sciana, a w niej drzwi z dosc starym zamkiem. Uzylem znalezionego wytrycha.

W pomieszczeniu panowal polmrok, brud dawno juz zarosl okna. Kiedys byla tu stolarnia, moze modelarnia. Do stolow poprzykrecano potezne stacjonarne imadla, podloge zascielala warstwa wiorow i trocin. Jakies deski i sklejki oparto o sciane. Wszystko poszarzalo ze starosci. Na narzedziach lezala warstwa kurzu. Sadzac z intensywnego charakterystycznego zapachu, myszy mialy tu uzywanie.

W kacie odkrylem szyb windy towarowej. Zadnego przejscia dalej. Wycofalem sie i starannie zamknalem drzwi. Zaglebilem sie w ciemny korytarz prowadzacy gdzies na zachod. Kolejne drzwi. Pokonalem je i stanalem na progu rozleglej sali.

Magazyn kostiumow? Przeciez z tego, co pamietalem, umieszczono go duzo nizej. Zapasowy magazyn kostiumow? Setki rozmaitych ubran, zakurzonych i zetlalych, wisialy na wieszakach. Ogladalem niekonczace sie rzedy sukien, zupanow, mundurow. Hafty byly w wiekszosci prawdziwe, nie namalowane… Nim dotarlem do konca magazynu, rozkaszlalem sie. Kurz, lawenda i naftalina tworzyly mieszanke zabojcza dla pluc. Zanim katar ostatecznie zatkal mi nos, poczulem jeszcze slaba, ledwo uchwytna won jasminu.

***

Biblioteke urzadzono w korytarzu. W czasie jakiejs przebudowy przestal byc potrzebny, prawdopodobnie zmienil sie uklad ciagow komunikacyjnych. Pomieszczenie bylo wysokie na co najmniej piec metrow, szerokie najwyzej na dwa. Po wstawieniu regalow pozostalo niewiele miejsca. Bibliotekarza nie zastalem, ale stojaca na biurku herbata byla jeszcze ciepla. Moze poszedl gdzies w glab?

Ruszylem naprzod. Ksiazki, setki i tysiace ksiazek, won starego papieru, plesni, stechlizny… Dotarlem do rozwidlenia korytarza. Ksiegozbior ciagnal sie w prawo i w lewo. Pojedyncze zarowki o mocy najwyzej trzydziestu watow dawaly niewiele swiatla. Poszedlem, jak mi sie zdawalo, w strone sceny. Jakies dwadziescia metrow dalej korytarz zakrecil i skonczyl sie slepo. No, prawie slepo. W scianie za regalami znajdowaly sie niewielkie drzwiczki.

Nacisnalem klamke. Nie ustapily.

– Szkoda sie szarpac – uslyszalem za soba. – Klucze tez dawno zgubiono.

Bibliotekarz byl zasuszonym staruszkiem, ktory dawno juz chyba osiagnal wiek emerytalny. Wymienilismy uscisk dloni. Powiedzialem mu, czego szukam.

– Plany teatru? – zdziwil sie. – Nie ma. To znaczy sa. W glownym korpusie budynku na kazdym pietrze wisi plan ewakuacyjny. Ale reszta… – Wzruszyl ramionami. – Po co to komu? Niech pan spyta w dyrekcji.

– Przeciez ktos musi robic co jakis czas inwentaryzacje? – drazylem. – Albo przeglad sieci elektrycznej?

– Glowne magistrale puszczono po scianach. Ale i tak nie ma potrzeby ich sprawdzac. Wszystko dziala bez zarzutu, choc instalacja pamieta czasy pierwszych zarowek. Polozono ja jeszcze za cara Mikolaja.

– To jakas bzdura! Przeciez tak stare kable… Zreszta teatr palil sie w czasie wojny.

– Nie caly przeciez splonal. A widziales kiedys, chlopcze, kabel z tamtych czasow? To jest poezja, a nie kabel – rozmarzyl sie. – Cieniutkie jak wlos miedziane druciki, kazdy owiniety nawoskowanym papierem. Wszystko oplecione uszczelnionym kauczukiem plotnem, a potem jeszcze zalutowane w olowianym plaszczu. Nas juz nie bedzie, a po nich iskra przebiegnie jak w dniu, w ktorym je zainstalowano.

– A plany instalacji wodociagowych – nie dawalem za wygrana, puszczajac mimo uszu bzdury, ktore wygadywal bibliotekarz.

– Rury z brazu. – Wzruszyl ramionami. – Na razie nie popekaly. Jak gdzies strzeli kolanko czy zawor, to wtedy pewnie wysla hydraulikow. A wlasciwie po co szuka pan tych planow? – zainteresowal sie.

– Skoro mam tu pracowac, chce poznac budynek – palnalem.

– Po co? – powtorzyl po raz kolejny. – Ja tu siedze juz dwudziesty osmy rok i jak do tej pory ani razu nie bylem wyzej niz na piatym pietrze. Nikt nie zna calego tego labiryntu. A moze ktos panu nakladl do glowy jakichs bzdur? – Spojrzal znad okularow. – Jak zaczynalem tu robic, tez opowiadano mi to i owo – rozesmial sie. – Ale przeciez to zwykle bajki.

– Jak to udowodnic?

– A po co udowadniac? Idiotyzm to idiotyzm i tyle. Wiekszosc personelu przychodzi i odchodzi. Jest spora rotacja, bo teatr potrzebuje coraz to nowych fachowcow do pracowni. Studenci sobie u nas tez dorabiaja. Ale zasadniczy trzon ekipy jest od lat ten sam. Nie daloby sie utrzymac takiego sekretu – stwierdzil stanowczo.

– No, pewnie nie – przyznalem niechetnie.

Zeby udobruchac staruszka, wypozyczylem kilka ksiazek historycznych i jedna powiesc. Dopiero kladac zdobycz na wlasnym biurku, pomyslalem sobie, ze przeciez starzy pracownicy moga celowo rozpuszczac rozne plotki, by kryc „pasazerow na gape”, dzikich lokatorow tego gmaszyska.

Ciekawe, czy moj wytrych pasowalby do drzwiczek…

***

Trzy tygodnie pracy w teatrze minely jak z bicza strzelil. Liczylem, ze nawet jesli ubecja polecila komus za mna lazic, to pewnie juz uspilem jego czujnosc. Wyszedlem tego dnia nieco wczesniej. Pora na zabawe w milicjantow i opozycje. Ruszylem Senatorska. Schodki kolo kosciola Swietej Anny byly oblodzone, ale zdolalem zejsc. Zlapalem trzynastke. Byl paskudny zimowy wieczor, gdy wysiadlem na petli przy Kaweczynskiej.

Na szczescie nie bylo sniegu… Pora sprawdzic punkty kontaktowe. Minalem bazylike i wszedlem do ogrodka jordanowskiego po drugiej stronie ulicy. Pusto. Sprawdzilem, czy nikt za mna nie lezie… Kolo domu kultury stal stary podworkowy kibel. Wsunalem klucz w zamek i przekrecilem. Mimo mrozu smrod zwalal z nog. I na to wlasnie liczylismy. Najtwardszy ubek powinien zwiac po minucie. Stanalem na przedwojennej, jeszcze zeliwnej muszli i nie zdejmujac rekawiczek, siegnalem na polke zawalona smieciami. Zdjalem zardzewiala skrzynke. Juz w chwili gdy ja podnosilem, wiedzialem, ze nic z tego. Za lekka. Dzis nie znajde wewnatrz ani ulotek, ani biuletynu, ani nawet tasm z nagraniami…

Zaklalem w duchu. W kasetce nie bylo nawet meldunku. Niedobrze. Czyzby wpadla cala siatka w tej dzielnicy? Zamknalem ubikacje i odszedlem, lapczywie oddychajac ostrym powietrzem. Pod szkola minal mnie patrol, dwoch smutnych, przemarznietych zolnierzy i jeden zadowolony z zycia, spasiony milicjant… Na szczescie nie zwrocili na mnie uwagi.

Druga skrytka w zasadzie nie byla moja. Grzesiek dal mi klucz tuz przed internowaniem. Wszedlem w brame starej czynszowki. Kolo skrzynek na listy wisiala jeszcze jedna, ozdobiona symbolem Miejskiego Przedsiebiorstwa Wodociagow i Kanalizacji. Tu powinno cos byc. Chocby ulotki czy broszurki do rozrzucenia. Kolejny klucz zgrzytnal w zmrozonym zamku. Niestety. Ona tez byla pusta. Martwa…

Trzecia… Doszedlem do ulicy Radzyminskiej. Skup butelek byl nadal czynny. Ponury zarosniety drab siedzial w swojej kanciapie, okutany w brudny kozuch.

– Czy przyjmie pan na stluczke butelki po koniaku? – zapytalem. – Mam setke sztuk.

Niepotrzebnie meczylem sie z idiotycznym haslem, rozpoznal mnie.

– Wszystkich wyaresztowali – powiedzial polglosem. – Wpadla tez drukarnia.

– Dyspozycje dla mnie?

Pokrecil glowa.

– Od tygodni nikogo nie bylo – rzekl z rezygnacja. – Chyba wszystko duplo. A i dwoch takich sie tu krecilo – znizyl glos. – Ale sprobuj znowu wpasc za miesiac, moze cos bede juz wiedzial.

Nie bylo sensu sie zasiadywac. Wskoczylem w autobus i pojechalem w strone cywilizacji. A wiec jestem odciety od siatki. I to chyba definitywnie. Tyle warta ta nasza konspiracja. Wszyscy wylapani, drukarnie tez wpadly… Mimo wszystko trzeba bedzie tu wrocic i sprawdzic, czy jednak ktos ocalal i nawiaze kontakt.

***

Latarnie palace sie polowa mocy, okna tez jakby ciemniejsze niz zwykle. Szarzy ludzie o przygaszonych twarzach. Naprawde tak niewiele czasu minelo od zrywu, od porozumien sierpniowych, od tamtej euforii? Naprawde tak niewiele trzeba, by zgasla nadzieja, radosc, optymizm…

Wjechalem schodami ruchomymi na plac Zamkowy. Do domu? Po co? Siedziec w czterech scianach, trzasc sie z zimna przy stygnacym kaloryferze i nasluchiwac szumu pustej lodowki? Wsiadlem w autobus „D”.

Znowu zaczal proszyc snieg. Sklep Peweksu w Hotelu Europejskim mimo braku cudzoziemcow byl czynny. W holu stal dlugi ogonek.

– Kolejka w Peweksie? – zdumialem sie. Tego jeszcze nie bylo!

– Pewnie kolejny etap budowy socjalizmu – powiedzial bykowaty facet w skorzanej kurtce.

Dobra, dobra, cwaniaczku, nie dam sie sprowokowac byle tajniakowi.

– Papier toaletowy rzucili, po dziesiec centow rolka – wyjasnila kobieta, za ktora stalem.

Na szczescie ogonek posuwal sie w miare szybko. Juz po czterdziestu minutach bylem przy okienku. Wysuplalem dwa dolary i kupilem flaszke wodki. Dwadziescia piec centow reszty? Nabylem

Вы читаете Rzeznik drzew
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату