— Nie wiedzialem, ze ona tu jest — probowalem sie bronic.

Ale jak moglem nie wiedziec? Co takiego mogl zawierac okragly kosz — z pokrywa! — przyniesiony przez Fincha w ostatniej chwili? Gomolke sera? I niby dlaczego Finch mowil, ze chyba nie powinni mnie wysylac ze wzgledu na moja dyschronie?

No, z pewnoscia mial racje. Nie polapalem sie nawet wtedy, kiedy Terence mi powiedzial, ze Tossie zginal kot. Ani kiedy Verity zapytala mnie, gdzie jest kot. Glupi, glupi, glupi.

Moglem oddac kotke Verity, zeby ja odwiozla do Muchings End. Albo Tossie. Moglem pod jakims pretekstem wrocic do lodzi, a potem udawac, ze znalazlem ja na brzegu. Gdybym wiedzial, ze ja mam. Gdybym chociaz zajrzal do bagazow. Glupi, glupi, glupi.

Kotka poruszyla sie. Ziewnela i przeciagnela sie lekko, wysuwajac do przodu jedna biala lapke. Pochylilem sie nad koszem, zeby zobaczyc pozostale lapki. Widzialem tylko czarne futerko.

Nawiedzila mnie szalencza mysl. A jesli to wcale nie jest Ksiezniczka Ardzumand? Tossie mowila, ze jej kotka byla czarna z bialym pyszczkiem, lecz w 1888 roku niewatpliwie zyly setki czy nawet tysiace czarnych kotow z bialymi mordkami. Ludzie musieli topic kocieta, zeby ograniczyc liczebnosc.

— Ksiezniczka Ardzumand? — zapytalem na probe. W szarych oczach nie dostrzeglem zadnej reakcji.

— Ksiezniczko Ardzumand — powtorzylem bardziej stanowczo, a ona zamknela oczy.

To nie byla Ksiezniczka Ardzumand. To byla kotka dozorcy sluzy albo kierownika komitetu parafialnego, ktora wlazla do kosza, kiedy zwiedzalismy kosciol w Iffley.

Kotka znowu ziewnela, pokazujac rozowy jezyczek i mnostwo malych ostrych zabkow, po czym wstala.

Cyryl cofnal sie niczym czlonek Cywilnej Obrony Przeciwlotniczej na widok bomby zapalajacej.

Kotka wyszla z kosza i odeszla spacerowym krokiem na czterech bialych lapkach, unoszac wysoko ogon zakonczony biala kitka. Tylne okolice rowniez miala biale, co troche przypominalo pantalony. Tossie nie wspomniala o pantalonach, pomyslalem z nadzieja, ale potem przypomnialem sobie, ze to jest epoka wiktorianska. Osoby dobrze wychowane nie rozmawiaja o pantalonach ani o innych czesciach bielizny, prawda? Zreszta ile kotow z bialymi lapkami moglo schowac sie w moim bagazu i zamknac za soba kosz?

Kotka wlasnie znikala z polany.

— Czekaj! — zawolalem. — Ksiezniczko Ardzumand! Potem przypomnialem sobie odpowiedni zwrot.

— Stoj! — rozkazalem twardo. — Stoj.

Szla dalej.

— Wracaj — zazadalem. — Stoj. Siad. Sio.

Odwrocila sie i spojrzala na mnie wielkimi szarymi oczami.

— Bardzo dobrze — powiedzialem i powoli ruszylem w jej strone. — Grzeczny kotek.

Usiadla na ogonie i zaczela sobie lizac lapke.

— Baardzo grzeczny kotek — pochwalilem ja, zblizajac sie ostroznie. — Siad… siad… doskonale.

Delikatnie potarla sie lapka za uchem. Dzielilo mnie od niej niecale pol metra.

— Siad… dobrze… siedz… — nakazalem i rzucilem sie na nia. Odskoczyla lekko i znikla wsrod drzew.

— Powiadam, juz znalazles? — zawolal Terence od strony rzeki. Usiadlem, otrzepalem lokcie z kurzu i spojrzalem na Cyryla.

— Tylko nic nie mow.

Wstalem. Nadszedl Terence z puszka brzoskwin w reku.

— A, tutaj jestes — powiedzial. — Poszczescilo ci sie?

— Wcale — odparlem. Pospiesznie wrocilem do bagazu. — To znaczy, jeszcze wszystkiego nie przejrzalem.

Wbilem pokrywe na kosz i otworzylem torbe, modlac sie w duchu, zeby nie zawierala zadnych niespodzianek. Nie zawierala. Znalazlem tam pare wysokich sznurowanych butow, rozmiar najwyzej piatka, wielka chustke do nosa w grochy, trzy widelce do ryby, duza warzachew ozdobiona srebrnym filigranem oraz szczypce do slimakow.

— Czy to sie nadaje? — zapytalem, pokazujac szczypce. Terence przeszukiwal kwadratowy kosz.

— Watpie… o, jest — oznajmil i podniosl przedmiot przypominajmy kose z czerwona raczka. — Ach, zabrales stiltona. Doskonale.

Odszedl, przyciskajac do piersi ser i otwieracz, a ja wrocilem na skraj polany.

Nigdzie nie bylo ani sladu kota.

— Ksiezniczko Ardzumand, do nogi! — zawolalem. Rozchylilem galezie, zeby zajrzec pod krzaki. — Chodz, malutka.

Cyryl weszyl w zaroslach i sploszyl jakiegos ptaka.

— Chodz, kotku — powtorzylem. — Do nogi.

— Ned! Cyryl! — zawolal Terence, a ja wypuscilem szeleszczaca galaz. — Woda sie gotuje! — Nadszedl, niosac otwarta puszke brzoskwin — Co was zatrzymalo?

— Chcialem zrobic porzadek — wyjasnilem, wtykajac szczypce do, buta — spakowac rzeczy, zeby wczesnie rano wyplynac.

— Mozesz to zrobic po deserze — powiedzial Terence i wzial mnie za ramie. — No, chodzze wreszcie.

Zaprowadzil nas do ogniska, chociaz Cyryl zwlekal i rozglada sie niespokojnie. Profesor Peddick wlasnie nalewal herbate do blaszanych kubkow.

— Dum licet inter nos igitur laetemur amantes — zacytowal, podajac mi kubek. — Piekny koniec pieknego dnia.

Piekny dzien, akurat. Nie zwrocilem kota, przeze mnie Terence nie spotkal Maud, przeze mnie poplynal do Iffley na spotkanie z Tossie i kto wie, co jeszcze?

No, nie warto plakac nad rozlanym mlekiem, nawet jesli to nie odpowiednia metafora, poniewaz nie mozna go wlac z powrotem do butelki, a zreszta jaka bedzie odpowiednia metafora? Otworzyc puszke Pandory? Wypuscic kota z worka?

Wszystko jedno, nie warto plakac ani rozpamietywac bledow przeszlosci. Musialem odstawic Ksiezniczke Ardzumand do Muchings End jak najszybciej, zanim powstana wieksze szkody.

Verity kazala mi trzymac Terence’a z dala od Tossie, ale nie wiedziala o kocie. Musialem natychmiast odwiezc kotke z powrotem w miejsce znikniecia. A najszybszy sposob to powiedziec Terence’owi, ze ja znalazlem. Podskoczy z radosci. Natychmiast zechce plynac do Muchings End.

Ale wtedy spowoduje dalsze konsekwencje, bo Tossie bedzie taka wdzieczna za zwrocenie kota, ze zakocha sie w Terensie zamiast w panu C. Albo on zacznie sie zastanawiac, jakim cudem kot zawedrowal tak daleko od domu, i wyruszy w poscig za porywaczem, tak jak wczesniej scigalismy lodke, i po ciemku spadnie z grobli i utonie. Albo utopi kota. Albo wywola wojne burska.

Lepiej ukryje kota, dopoki nie doplyniemy do Muchings End Jesli potrafie wsadzic go z powrotem do kosza. Jesli potrafie go zlapal.

— Gdybysmy znalezli Ksiezniczke Ardzumand — zagadnalem nie dbale — jak mamy ja zlapac?

— Mysle, ze nie bedziemy musieli jej lapac — odparl Terence. — Mysle, ze Ksiezniczka z wdziecznoscia skoczy nam w ramiona, jak tylko nas zobaczy. Nie przywykla sama zdobywac pozywienia. Z tego, co mi mowila Toss… panna Mering, wnioskuje, ze kotke chowano pod kloszem.

— Ale przypuscmy, ze nie skoczy. Czy przyjdzie, jesli ja zawolac po imieniu?

Obaj, Terence i profesor, popatrzyli na mnie z niedowierzaniem.

— Przeciez to kot — powiedzial Terence.

— Wiec jak mozna ja zlapac, jesli jest przestraszona i sama nie przyjdzie? Czy zastawia sie pulapke albo…

— Mysle, ze wystarczy cos do jedzenia. Na pewno porzadnie zglodniala — stwierdzil Terence, wpatrujac sie w rzeke. — Myslisz, ze ona tez patrzy na rzeke jak ja i „w wieczornym chlodzie tren jej zlotej szaty plynie przez Nocy posepne komnaty”?

— Kto? — zapytalem, rozgladajac sie po brzegu. — Ksiezniczka Ardzumand?

— Nie — odparl Terence z irytacja. — Panna Mering. Myslisz, ze oglada ten sam zachod slonca? I czy wie, jak ja wiem, ze jestesmy sobie przeznaczeni, jak Lancelot i Ginewra?

Kolejny nieszczesliwy koniec, ale to nic w porownaniu z naszym koncem, jesli nie znajde kota i nie odwioze go do Muchings End. Wstalem i zaczalem zbierac talerze.

— Najlepiej chodzmy juz spac, zeby jutro wyruszyc wczesnie.

Вы читаете Nie liczac psa
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату