— Co sie dzieje? — zapytal surowo. — Do tego juz dochodzi, ze czlowiek nie moze spokojnie przeczytac „Timesa”.

— O papa — zawolala Tossie. — Mama zemdlala.

— Zemdlala? — powtorzyl dzentelmen podchodzac blizej. — Po co?

— Urzadzilismy seans spirytystyczny — wyjasnila Tossie. — Probowalismy znalezc Ksiezniczke Ardzumand i mama wezwala duchy, i kiedy powiedziala: „O wejdzcie, duchy!”, zaslony sie rozsunely, dmuchnelo zimnem i zjawila sie Ksiezniczka Ardzumand!

— Brednie — odparl dzentelmen. — Wiedzialem, ze ten spirytualizm to kiepski pomysl. Niedorzecznosc.

Pulkownik Mering mowil jakby stenograficznym stylem, czesto opuszczajac orzeczenia. Podejrzewalem, ze gubil je w swoich krzaczastych wasach.

— Histeria — stwierdzil. — Doprowadza kobiety do stanu podniecenia.

W tym miejscu wtracil sie wikary:

— Wielu powszechnie szanowanych uczonych i naukowcow uznaje prawdziwosc zjawisk spirytystycznych. Sir William Crookes, znany fizyk, napisal slynna rozprawe na ten temat, a Arthur Conan Doyle prowadzi…

— Dyrdymaly! — oswiadczyl pulkownik Mering, pieknie uzupelniajac kolekcje wiktorianskich epitetow. — Draperie i latwowierne kobiety. Parlament powinien uchwalic prawa przeciwko temu. — Urwal na widok Terence’a. — A pan kto jestes? Przeklete medium?

— To jest pan St. Trewes, papo — wtracila pospiesznie Tossie. — Jego przyjaciele przyniesli Ksiezniczke Ardzumand. — Podniosa kota i pokazala pulkownikowi. — Zginela, a pan St. Trewes ja odnalazl.

Pulkownik Mering spojrzal na kota z nieskrywana nienawiscia.

— Ha! Myslalem, ze utonela, i bardzo dobrze.

— O papo, przeciez wcale tak nie myslisz! — Przytulila kota. — On wcale nie myslal takich stlasnych zieczy, plawda, slodka Dziudziu? Wcale a wciale.

Pulkownik zmierzyl gniewnym wzrokiem mnie i profesora Peddicka.

— Panowie pewnie tez stukacie w stoliki?

— Nie — zaprzeczylem. — Plynelismy po rzece i lodka sie przewrocila, i…

— Oooch — jeknela pani Mering z kanapy, zatrzepotala powiekami i otworzyla oczy. — Mezu, czy to ty? — zapytala slabym glosem. Wyciagnela do niego reke: — O Mesielu, duchy!

— Bujda! Same glupoty. Rujnuja ci zdrowie i nerwy. Az dziwne, ze nikomu nie stala sie krzywda — powiedzial pulkownik biorac ja za reke. Verity zwolnila miejsce i pulkownik usiadl przy zonie. — Zalatwione. Koniec z seansami. Absolutny zakaz w moim domu. Baine! — zawolal kamerdynera, ktory wlasnie wszedl niosac spodeczek smietanki. — Wyrzuccie ksiazki o spirytyzmie.

Odwrocil sie z powrotem do pani Mering.

— Zabraniam ci zadawac sie z tym medium, madame Idioskovitz.

— Iritosky — poprawila pani Mering. — O Mesielu, nie mozesz tego zrobic! — Scisnela jego dlon. — Nie rozumiesz! Zawsze byles sceptykiem. Ale teraz musisz uwierzyc. One byly tutaj, Mesielu. W tym pokoju. Wlasnie nawiazalam kontakt z wodzem Gicziwata, duchem przewodnim madame Iritosky, i zapytalam go o los Ksiezniczki Ardzumand, i… — wydala okrzyczek zupelnie jak wczesniej Tossie — i oni sie pojawili, niosac kota w swoich widmowych ramionach!

— Najmocniej przepraszamy. Nie chcielismy przestraszyc — powiedzial Terence, ktory chyba zarazil sie telegraficznym stylem pulkownika Meringa.

— Kto to jest? — zapytala meza pani Mering.

— Terence St. Trewes, do uslug — przedstawil sie Terence i uchylil kapelusza. Niestety na rondzie zebralo sie sporo wody, ktora chlusnela na pania Mering.

— O! O! O! — Pani Mering wydala cala serie okrzyczkow i bezskutecznie probowala zaslonic sie przed potopem.

— Strasznie pania przepraszam — powiedzial Terence i zaczalby wyciagac chustke, jeszcze bardziej przemoczona. Zatrzymal sie w sama pore i wsadzil chustke z powrotem do kieszeni.

Pani Mering zmierzyla Terence’a lodowatym wzrokiem i zwrocila sie do meza.

— Wszyscy je widzieli! — Spojrzala na wikarego. — Wielebny, Powiedz pan Mesielowi, zes widzial duchy!

— No… — zaczal wikary z zaklopotaniem.

— Cale byly obwieszone wodorostami, Mesielu, i jasnialy nieziemskim swiatlem — oznajmila pani Mering, ciagnac meza za rekaw. — Przyniosly wiadomosc, ze biedna Ksiezniczka Ardzumand spoczywa na dnie rzeki. — Wskazala na oszklone drzwi. — Tedy weszly!

— Wiem, ze powinnismy byli zapukac — przyznal Terence. — Nie chcielismy tak wtargnac, ale nasza lodz przewrocila sie i…

— Kim jest ten impertynencki mlody czlowiek? — zapytala meza pani Mering.

— Terence St. Trewes — ponownie przedstawil sie Terence.

— Twoj duch — wyjasnil pulkownik.

— Terence St. Trewes — powtorzyl Terence. — A to jest pan Ned Henry i…

— Duchy! — fuknal pogardliwie pulkownik Mering. — Gdybys nie zgasila swiatla i nie bawila sie w wirujace stoliki, zobaczylabys, ze to wioslarze, ktorzy mieli wywrotke. Na dnie rzeki? Ha!

— Ksiezniczka Ardzumand jest cala i zdrowa, mamo — wtracila Tossie, podsuwajac matce kota do wgladu. — Nie utonela. Pan St. Trewes znalazl ja i przyniosl do domu. Plawda, slodka Dziudziu? Psiniosl kicie do domu, taak. Byl taki dzielny, plawda? Psiniosl moja kiciunie!

— To pan znalazl Ksiezniczke Ardzumand? — zapytala pani Mering.

— No, wlasciwie to Ned…

Rzucila mi spojrzenie mrozace krew w zylach i wymownie popatrzyla na Terence’a, rejestrujac nasze mokre ubrania, niechlujny wyglad i najwyrazniej niespirytystyczna nature.

Potem usiadla prosto na kanapie, spiorunowala wzrokiem Terence’a i zawolala:

— Jak pan smie udawac ducha, panie St. Trewes!

— Ja… my… lodz nam sie wywrocila… — wyjakal Terence.

— Terence St. Trewes! — ciagnela. — Coz to za nazwisko? Czyzby irlandzkie?

Temperatura w pokoju spadla o kilka stopni i Terence dygotal udzielajac odpowiedzi.

— Nie, szanowna pani. To stare rodowe nazwisko. Pochodzi z czasow Zdobywcy i tak dalej. Podobno od rycerza, ktory walczyl w krucjatach obok Ryszarda Lwie Serce.

— Ale brzmi z irlandzka — upierala sie pani Mering.

— Pan St. Trewes to ten mlody czlowiek, o ktorym mamie mowilam — wtracila Tossie — ten, ktorego spotkalam nad rzeka i prosilam, zeby poszukal Ksiezniczki Ardzumand. I znalazl ja! — Pokazala matce kota.

Pani Mering nie zwrocila na nia uwagi.

— Nad rzeka? — powtorzyla i jej spojrzenie zmienilo sie w czysty plynny azot. — Pan jest jakims przewoznikiem?

— Nie, szanowna pani — zaprzeczyl Terence. — Jestem studentem. Drugi rok. W Balliol.

— Oksford! — prychnal pulkownik Mering. — Ha! Wygladalo na to, ze za chwile wyrzuca nas stad na zbity leb; nie najgorsza perspektywa, biorac pod uwage zachowanie Tossie wobec Terence’a. Zastanawialem sie, czy w ten sposob kontinuum dokonuje samonaprawy, skoro juz „slodka Dziudziu” bezpiecznie wrocila do domu. Mialem taka nadzieje.

Mialem rowniez nadzieje, ze zdaze zamienic pare slow z Verity, zanim pokaza nam drzwi. Od tego pierwszego uradowanego spojrzenia nawet na mnie nie zerknela, a ja musialem przynajmniej sprawdzic, czego sie dowiedziala od T.J. i pana Dunworthy’ego.

— Czy w Oksfordzie ucza was, jak sie wlamywac do cudzych domow? — zagadnela pani Mering.

— N-nie — wyjakal Terence. — Pani powiedziala: „Wejdzcie”.

— Mowilam do duchow! — odparla sztywno pani Mering.

— Pewnie pan studiuje jakies przeklete nowoczesne przedmioty — odezwal sie pulkownik Mering.

— Nie, sir. Klasyczne, sir. To jest moj tutor, profesor Peddick.

— Nie chcielismy tak sie narzucac — zaczal profesor. — Ci dwaj mlodzi dzentelmeni uprzejmie zabrali mnie na wycieczke do Runnymede, kiedy…

Вы читаете Nie liczac psa
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату