— Verity! — zagrzmiala pani Mering glosem, ktory dobitnie swiadczyl o jej pokrewienstwie z lady Schrapnell. — To zupelnie niepotrzebne. Pokojowka zaprowadzi pana Henry do jego pokoju.

— Tak, ciociu — potulnie odparla Verity i ruszyla przez pokoj, zgarniajac spodnice tak zgrabnie, ze nawet nie musnely szponiastych nog od stolu ani wolutowej podstawy aspidistry. Stanawszy przy panelu z chwastami, szepnela do mnie: — Tak sie ciesze, ze cie widze. Zamartwialam sie na smierc.

— Ja… — zaczalem.

— Odprowadz mnie do mojego pokoju, Tossie — polecila pani Mering. — Czuje sie zupelnie rozbita. Verity, powiedz Baine’owi, ze prosze o filizanke rumiankowej herbatki. Mesiel, nie zawracaj profesorowi glowy swoimi glupimi rybami.

W trakcie tej kanonady rozkazow zjawila sie Colleen i kazano jej zaprowadzic mnie do pokoju.

— Tak, psze pani — powiedziala, dygnela i poszla przodem. U stop schodow przystanela, zeby zapalic lampe.

Haslo dekoratorow „Mniej to wiecej” widocznie jeszcze nie zostalo wynalezione. Sciany klatki schodowej byly gesto obwieszone portretami w pozlacanych ramach, przedstawiajacymi licznych przodkow Meringow w zbrojach, koronkach i pludrach, a w korytarzu stal stojak na parasole, popiersie Darwina, duza paproc oraz rzezba Laokoona oplatanego ogromnym wezem.

Colleen doprowadzila mnie do polowy korytarza i zatrzymala sie przed malowanymi drzwiami. Otwarla je, dygnela i przytrzymala je dla mnie.

— Pana sypialnia, sir — powiedziala. Przy jej irlandzkim akcencie „sir” zabrzmialo jak „sorr”.

Ten pokoj nie byl taki zagracony jak salon. Mial tylko lozko, umywalke, szafke nocna, drewniane krzeslo, fotel wyscielany perkalem, komode, lustro oraz ogromna szafe, zajmujaca cala sciane — na szczescie, poniewaz tapeta przedstawiala kraty, po ktorych piely sie ogromne blekitne powoje.

Pokojowka postawila lampe na nocnej szafce, przemknela przez pokoj i chwycila dzbanek z umywalki.

— Zarutko przyniose goraca wode, sorr — oznajmila i wybiegla.

Rozejrzalem sie po pokoju. Wiktorianski dekorator wnetrz widocznie wyznawal zasade: „Zakryc kazdy kamien”. Lozko nakrywala narzuta, nakryta z kolei bialym, azurowym, szydelkowym czyms, komode i toaletke zdobily biale lniane biezniczki wykonczone frywolitkami oraz bukiety suchych kwiatow, a szafke nocna udrapowano w turecki szal, na ktorym lezala szydelkowa serwetka.

Nawet przybory toaletowe na komodzie mialy pokrowce robione na drutach. Podnioslem je i obejrzalem z nadzieja, ze nie beda tak enigmatyczne jak kuchenne utensylia. Nie, to byly zwykle szczotki, pedzel do golenia i miseczka z mydlem.

W dwudziestym wieku musielismy uzywac przy skokach dlugoterminowych depilatorow, ze wzgledu na prymitywne warunki golenia. Uzylem takiego depilatora, kiedy zaczynalem obchod kiermaszow, ale nie wystarczylby przez caly czas, jaki tu spedzilem. Czy maszynke do golenia wynaleziono przed 1888 rokiem?

Zdjalem pokrowiec z emaliowanego pudelka, unioslem wieko i otrzymalem odpowiedz. W pudelku spoczywaly dwie brzytwy o uchwytach z kosci sloniowej i prostych, groznie wygladajacych ostrzach.

Rozleglo sie pukanie do drzwi. Otworzylem i weszla pokojowka, dzwigajac dzbanek prawie tak duzy jak ona sama.

— Goraca woda, sorr — oznajmila, postawila dzbanek i wykonala kolejny dyg. — Jesli pan bedzie potrzebowal jeszcze czegos, wystarczy dzwonic.

Wskazala dluga tasme haftowana w fiolki, wiszaca obok lozka, ktora niechybnie wzialbym za element dekoracji, gdybym nie widzial wczesniej, jak Tossie uzywa dzwonka.

— Dziekuje, Colleen — powiedzialem.

Zatrzymala sie w polowie dygu z zaklopotana mina.

— Dopraszam sie wybaczenia, sorr — wyjakala, mnac w palcach skraj fartuszka — mam na imie Jane.

— Och, przepraszam. Widocznie zle zrozumialem. Myslalem ze masz na imie Colleen.

Jeszcze mocniej skrecila brzeg fartuszka.

— Nie, sorr, Jane, sorr.

— No wiec dziekuje ci, Jane.

Na jej twarzy odbila sie ulga.

— Dobranoc, sorr — rzucila, dygnela po raz ostatni i zamknela za soba drzwi.

Stalem i spogladalem na lozko niemal z obawa, ledwie mogac uwierzyc, ze wreszcie dostane to, po co przybylem do epoki wiktorianskiej — zdrowy calonocny sen. To wydawalo sie niemal zbyt piekne, zeby bylo prawdziwe. Miekkie lozko, cieple koldry, bloga nieswiadomosc. Zadnych kamieni, zadnych zaginionych kotow, zadnego deszczu. Zadnych kiermaszow, zadnych strusich nog biskupa, zadnej lady Schrapnell.

Usiadlem na lozku. Ugielo sie pode mna i lekko zapachnialo lawenda, i entropia zwyciezyla. Nagle bylem zbyt zmeczony, zeby przynajmniej sie rozebrac. Zastanawialem sie, jak bardzo wsciekla bedzie Colleen — nie, Jane — kiedy tu wejdzie rano i zastanie mnie spiacego w ubraniu.

Wciaz martwilem sie niekongruencja i tym, co powiem Verity, ale zmartwienia beda musialy zaczekac. A rano obudze sie wypoczety, odrodzony, wreszcie wyleczony z dyschronii i zdolny poradzic sobie z tym problemem. Jesli istnial jeszcze jakis problem. Moze Ksiezniczka Ardzumand, bezpiecznie powrociwszy na falbaniaste lono swej wlascicielki, przywroci rownowage i niekongruencja zacznie sama sie naprawiac. A jesli nie, coz, po dobrze przespanej nocy bede zdolny do myslenia, zaczne logicznie rozumowac i opracuje jakis plan dzialania.

Ta mysl dodala mi sil i postanowilem oszczedzic delikatne uczucia pokojowki. Zdjalem surdut od Baine’a, powiesilem go na poreczy lozka, usiadlem i zaczalem sciagac buty.

Zdazylem uporac sie z jednym butem i polowa przemoczonej skarpetki, kiedy rozleglo sie pukanie.

To pokojowka, pomyslalem z nadzieja, przyniosla mi butelke z goraca woda albo wycieraczke do pior, a jesli widok stopy w skarpetce urazi jej delikatne uczucia, to trudno. Nie naloze buta z powrotem.

To nie byla pokojowka. To byl Baine. Trzymal sakwojaz.

— Zszedlem nad rzeke, sir — powiedzial — i zaluje, ze zdolalem uratowac tylko jeden kosz, panska walize oraz ten sakwojaz, ktory niestety byl pusty i uszkodzony. — Wskazal szczeline, jedna z tych, ktore wycialem dla Ksiezniczki Ardzumand. — Widocznie dostal sie do jazu zanim wyrzucilo go na brzeg. Naprawie go dla pana, sir.

Nie chcialem, zeby dokladniej obejrzal sakwojaz i znalazl zdradziecka kocia siersc.

— Nie trzeba, w porzadku — powiedzialem, siegajac po sakwojaz.

— Zapewniam pana, sir — nalegal — mozna go tak zeszyc, ze bedzie jak nowy.

— Dziekuje — ucialem. — Sam sie tym zajme.

— Jak pan sobie zyczy, sir — ustapil. Podszedl do okna i zaciagnal kotary.

— Ciagle szukamy lodzi. Zawiadomilem dozorce sluzy w Pangbourne.

— Dziekuje. — Zaimponowala mi jego sprawnosc, wolalbym jednak, zeby juz poszedl i pozwolil mi sie polozyc.

— Panskie ubrania z walizy beda wysuszone i wyprasowane, sir. Odzyskalem rowniez panski kapelusz.

— Dziekuje — powtorzylem.

— Doskonale, sir — odparl i juz myslalem, ze wyjdzie, on jednak ciagle stal przede mna.

Zastanawialem sie, czy powinienem cos powiedziec, zeby go odeslac. Kamerdynerom nie daje sie napiwkow, prawda? Probowalem sowe przypomniec, co na ten temat mowily podprogowe instrukcje.

— To wszystko, Baine.

— Tak, sir. — Sklonil sie lekko i ruszyl do wyjscia, ale w drzwiach znowu sie zawahal, jakby chcial jeszcze cos dodac.

— Dobranoc — powiedzialem z nadzieja, ze to wlasnie mial na mysli.

— Dobranoc, sir — odpowiedzial i wyszedl.

Usiadlem na lozku. Tym razem nawet nie zdazylem zdjac buta, kiedy rozleglo sie pukanie. To byl Terence.

— Dzieki niebiosom, ze jeszcze nie spisz, Ned — zawolal. — Musisz mi pomoc. Mamy kryzys.

ROZDZIAL DWUNASTY

Вы читаете Nie liczac psa
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату