Lecz temperatura gwaltownie wzrosla i zdawalo mi sie, ze pulkownik usmiecha sie pod siwym wasem.
— Przypadkiem nie profesor Arthur Peddick? Ktory napisal, „Charakterystyka fizyczna japonskiego shubunkina”?
Profesor Peddick kiwnal glowa.
— Czytal pan to?
— Czy czytalem? Dopiero w zeszlym tygodniu napisalem do pana o moim wylupiastookim perlowym ryunkinie — oznajmil pulkownik — Zdumiewajacy przypadek, ze pan sie tutaj zjawil.
— Ach tak — mruknal profesor, przygladajac mu sie przez pince-nez — Zamierzalem odpowiedziec na panski list. Fascynujacy gatunek, ten ryunkin.
— Zadziwiajace, ze wasza lodz wywrocila sie akurat tutaj — zauwazyl pulkownik. — Jakie jest prawdopodobienstwo takiego wydarzenia? Astronomicznie male.
Spojrzalem na Verity. Patrzyla na nich i przygryzala warge.
— Musi pan obejrzec mojego Czarnego Maura — oswiadczyl pulkownik. — Wspanialy okaz. Az z Kioto. Baine, przyniescie latarnie!
— Tak, sir — powiedzial Baine.
— I trzyfuntowego obraczkowanego kielbia — dodal pulkownik, biorac profesora za ramie i prowadzac go przez labirynt mebli do oszklonych drzwi. — Zlapalem go dopiero w zeszlym tygodniu.
— Mesiel! — warknela pani Mering z kanapy. — Dokad sie wybierasz, na litosc?
— Nad sadzawke, moja droga, pokazac profesorowi moje zlote rybki.
— O tej porze? Nonsens! Przeziebi sie na smierc w tym mokrym ubraniu.
— Sluszna racja — przyznal pulkownik Mering i chyba dopiero teraz zauwazyl, ze rekaw, ktory trzyma, jest zupelnie mokry. — Trzeba pana przebrac w suche rzeczy. Baine — zwrocil sie do kamerdynera, ktory wlasnie wychodzil — natychmiast przyniescie profesorowi suche ubranie.
— Tak, sir — powiedzial Baine.
— Pan Henry i pan St. Trewes takze potrzebuja ubran na zmiane — odezwala sie Verity.
— Tak, panienko.
— I przyniescie troche brandy — polecil pulkownik. — I rybe — dodala Tossie.
— Watpie, czy ci dzentelmeni znajda czas na kieliszek brandy — zabrala glos pani Mering, ponownie przykrecajac termostat. — Juz bardzo pozno i z pewnoscia panowie chca wrocic do swoich kwater. Zakladam, ze zatrzymaliscie sie panowie w ktorejs gospodzie na rzeka, panie St. Trewes? Pod Labedziem?
— No, wlasciwie… — zaczal Terence.
— Nie chce o tym slyszec. Paskudne publiczne noclegownie. Straszliwa kanalizacja. Zostana tutaj — oswiadczyl pulkownik i podniosl dlon, zeby odeprzec wszelkie sprzeciwy. — Mnostwo miejsca dla pana i panskich przyjaciol. Zostaniecie, jak dlugo zechcecie. Doskonale glebie do lowienia na blyszczke. Baine, powiedzcie Jane, zeby przygotowala pokoje dla tych panow.
Baine, ktory usilowal jednoczesnie nalewac brandy, przyniesc latarnie i ubrac polowe obecnych w pokoju, szybko powiedzial: — Tak sir — i ruszyl do wyjscia.
— I wniescie ich bagaz — zawolal za nim pulkownik.
— Obawiam sie, ze nie mamy zadnego bagazu — powiedzial Terence. — Kiedy lodz sie wywrocila, zdolalismy jedynie uratowac zycie.
— Stracilem pieknego kielbia albinosa — poskarzyl sie profesor Peddick. — Niezwykle pletwy grzbietowe.
— Trzeba bedzie znowu go zlapac — odparl pulkownik. — Baine, idzcie zobaczyc, czy mozna uratowac lodz i bagaze panow. Gdzie ta latarnia?
Cud, ze Baine nie czytal Marksa, tak nim pomiatano. Nie, Marks wciaz jeszcze pisal swoje dzielo. W czytelni British Museum.
— Zaraz przyniose, sir.
— Nie przyniesiecie — sprzeciwila sie pani Mering. — Juz za pozno na spacery nad sadzawke. Z pewnoscia panowie — temperatura znowu spadla — sa zmeczeni po swojej przygodzie. Plywac lodka! W srodku nocy! To cud, ze was nie znioslo do jazu i nie utoneliscie — sadzac po jej minie zalowala, ze do tego nie doszlo. — Z pewnoscia ci panowie sa wyczerpani.
— Sluszna racja — przyznal wikary — a zatem odchodze. Dobranoc, pani Mering.
Pani Mering wyciagnela reke.
— O, wielebny, tak mi przykro, ze dzisiaj nie bylo zadnych manifestacji.
— Nastepnym razem niewatpliwie lepiej nam sie uda — odpowiedzial jej wikary, ale patrzyl na Tossie. — Bede niecierpliwie oczekiwal naszej nastepnej wyprawy w swiat metafizyki. I oczywiscie spotkania z obiema paniami pojutrze. Na pewno odniesiemy wielki sukces, dzieki pani i pani uroczej corce.
Lypnal pozadliwie na Tossie, a mnie przyszlo do glowy, ze mogl byc tajemniczy pan C.
— Z przyjemnoscia udzielimy wszelkiej pomocy — zapewnila pani Mering.
— Troche nam brakuje obrusow — wyznal wikary.
— Baine, natychmiast zaniescie tuzin obrusow na plebanie — rozdala pani Mering.
Nic dziwnego, ze Baine w wolnym czasie zabawial sie topieniem kotow. Calkowicie usprawiedliwiona mania zabojcza.
— Ciesze sie, ze mialem przyjemnosc poznac panow — ciagnal wikary, wciaz patrzac na Tossie. — Jesli panowie zostana do pojutrza, chcialbym rozszerzyc zaproszenie na nasz…
— Watpie, czy panowie zostana tak dlugo — przerwala mu pani Mering.
— Ach — powiedzial wikary. — No coz, w takim razie dobranoc. Baine podal mu kapelusz i wikary wyszedl.
— Powinnas pozegnac sie z wielebnym panem Arbitage — skarcila corke pani Mering i tak upadla moja teoria.
— Profesorze Peddick, musi pan dzisiaj przynajmniej zobaczyc mojego wylupiastookiego perlowego ryunkina — oswiadczyl pulkownik Mering. — Baine, gdzie ta latarnia? Wspaniale ubarwienie…
— Aiiiii! — wrzasnela pani Mering.
— Co? — podskoczyl Terence i wszyscy obejrzeli sie na oszklone drzwi, jakby oczekiwali kolejnego ducha, ale nikogo nie zobaczyli.
— Co sie stalo? — zapytala Verity, siegajac po sole trzezwiace.
— To! — zawolala pani Mering, dramatycznie wskazujac Cyryla, ktory grzal sie przy ogniu. — Kto wpuscil tego okropnego stwora?
Cyryl wstal z urazona mina.
— Ja… ja go wpuscilem — wyznal Terence i pospiesznie zlapal psa za obroze.
— To jest Cyryl — wyjasnila Verity. — Pies pana St. Trewesa.
Cyryl wybral akurat ten fatalny moment, zeby zademonstrowac swoja psia nature, czy tez po prostu zlakl sie pani Mering, jak my wszyscy. Wstrzasnal sie gwaltownie, klapiac obwislymi policzkami.
— O, okropny pies! — krzyknela pani Mering zaslaniajac sie rekami — chociaz Cyryl stal po drugiej stronie pokoju. — Baine, wyprowadzcie go natychmiast!
Baine zrobil krok, a we mnie zaswitalo podejrzenie, czy on nie przypadkiem seryjnym morderca domowych zwierzat.
— Ja go wyprowadze — zaproponowalem.
— Nie, ja to zrobie — oswiadczyl Terence. — Chodz, Cyrylu.
Cyryl spojrzal na niego z niedowierzaniem.
— Strasznie mi przykro — mowil Terence, ciagnac Cyryla za obroze. — Byl z nami w lodzi, kiedy sie wywrocila, wiec…
— Baine, pokaz panu St. Trewesowi stajnie. Precz! — krzyknela pani Mering na psa, ktory wybiegl jak strzala przez oszklone drzwi ciagnac za soba Terence’a.
— Ten oklopny niegzecny piesio juz sobie posedl i slodka Dziudziu nie bedzie sie bala — powiedziala Tossie do kota.
— O, tego juz za wiele! — jeknela pani Mering i dramatycznie przylozyla dlon do czola.
— Prosze — powiedziala Verity, podtykajac jej pod nos sole trzezwiace. — Chetnie zaprowadze pana Henry do jego pokoju.