— …dziwne zachowanie psa owej nocy.
— Pies byl spokojny.
— To wlasnie jest dziwne — rzekl Sherlock Holmes.
Kryzys spowodowal Cyryl.
— Stajnia! Wiesz, on nigdy nie spal na dworze — oswiadczyl Terence, widocznie zapomniawszy o poprzedniej nocy. — Biedny Cyryl — ciagnal ze zrozpaczona mina. — Wygnany w mroki nocy. Obok koni! — Przespacerowal sie po pokoju. — To barbarzynstwo kazac mu spac na dworze, po tym wypadku z lodzia. I w jego stanie!
— W jakim stanie? — zapytalem.
— Cyryl ma slabe pluca — wyjasnil Terence. — Sklonnosc do kataru. — Przestal spacerowac, rozchylil zaslony i wyjrzal przez okno. — Pewnie juz dostal kaszlu. Musimy zabrac go do domu. — Opuscil zaslony. — Chce, zebys go przemycil do swojego pokoju.
— Ja? — wyjakalem. — Dlaczego sam go nie przemycisz do swojego pokoju?
— Pani Mering bedzie mnie obserwowac. Slyszalem, jak kazala kamerdynerowi dopilnowac, zeby to „zwierze” spalo na dworze. Zwierze!
— Wiec jak mam go wprowadzic?
— Kamerdyner bedzie pilnowal mnie, nie ciebie. Powinienes zobaczyc wyraz jego twarzy, kiedy mu powiedzialem, ze musi tam zostac. Straszliwa zdrada. „
— No dobrze — ustapilem. — Ale wciaz nie wiem, jak mam przejsc obok Baine’a.
— Zadzwonie po filizanke kakao. W ten sposob usune go z drogi. Morowy z ciebie kumpel, ze to robisz. „Najlepszy druh, jak zrodlo na pustkowiu!”
Otworzyl drzwi i spojrzal w obie strony.
— Na razie wszedzie czysto. Odczekam piec minut, zebys z powrotem nalozyl buty, a potem zadzwonie po napoje. Jesli cie przylapie, powiesz mu po prostu, ze wyszedles zapalic.
— A jesli mnie przylapie w drodze powrotnej, z Cyrylem na holu?
— Nie przylapie. Poprosze takze o kieliszek klaretu. Chateau Margaux’75. W tych wiejskich domach nigdy nie maja porzadnych piwnic z winami.
Ponownie spojrzal w obie strony, wysunal sie bokiem z pokoju i cicho zamknal za soba drzwi, a ja podszedlem do lozka i spojrzalem na swoje skarpetki.
Nielatwo nalozyc mokra skarpetke, a co dopiero wciagnac na nia mokry but, i to pomimo wewnetrznych oporow. Minelo sporo ponad piec minut, zanim sie z tym uporalem. Mialem nadzieje, ze piwnica z winami Meringow znajduje sie po drugiej stronie domu.
Uchylilem odrobine drzwi i rozejrzalem sie po korytarzu. Nie zobaczylem nikogo, zreszta w ogole nic nie zobaczylem. Pozalowalem, ze nie zwracalem wiekszej uwagi na rozmieszczenie mebli i posagow.
Bylo tak ciemno, ze chcialem juz wrocic po lampe z krysztalowymi wisiorkami. Probowalem ocenic, co bedzie gorsze: przylapanie Przez pania Mering, kiedy zobaczy swiatlo, czy przylapanie przez pania Mering, kiedy wpadne na rzezbe Laokoona.
Zdecydowalem sie na to drugie. Jesli sluzba nie spi (a jak mogli sie polozyc, skoro musieli wyprac i wykrochmalic te wszystkie obrusy), zobacza swiatlo i przybiegna zapytac, czy pan zyczy sobie czegos jeszcze, sir. Zreszta moje oczy stopniowo przyzwyczaily sie do ciemnosci, w kazdym razie na tyle, zeby wyodrebnic zarys korytarza. Jesli bede trzymal sie srodka, nic mi sie nie stanie.
Po omacku ruszylem w kierunku schodow i natychmiast potknalem sie o wielka paproc, ktora zachybotala sie gwaltownie na postumencie, zanim ja przytrzymalem, a potem o cos, co okazalo sie para butow.
Zdziwiony, zastanawialem sie nad tym przez reszte drogi, dopoki nie potknalem sie o nastepna pare, tym razem bialych sznurowanych bucikow nalezacych do Tossie. Przypomnialo mi sie, ze tasma podprogowa mowila cos o ludziach wystawiajacych buty za drzwi na noc, zeby sluzba je wypucowala. Oczywiscie po wyprasowaniu obrusow, przygotowaniu kakao i przeplynieciu Tamizy w poszukiwaniu zablakanych lodzi.
Na schodach bylo wiecej swiatla. Ostroznie zaczalem schodzic. Czwarty stopien zaskrzypial glosno i kiedy obejrzalem sie ze strachem ujrzalem lady Schrapnell piorunujaca mnie wzrokiem ze szczytu schodow.
Serce we mnie zamarlo.
Po chwili znowu zabilo, kiedy uswiadomilem sobie, ze lady Schrapnell wciaz bezpiecznie przebywa w innym swiecie, a tamta kobieta nosi karbowana kreze i suknie z trojkatnie wydluzonym stanem, wiec widocznie nalezy do elzbietanskich przodki rodu Meringow. Nic dziwnego, ze wiktorianskie wiejskie domy uchodzily za nawiedzane przez duchy.
Reszta drogi okazala sie latwa, chociaz przezylem chwile strachu przed frontowymi drzwiami, kiedy myslalem, ze sa zamkniete na klucz i bede musial przedzierac sie przez labirynt salonu do oszklonych drzwi. Ale byly zamkniete tylko na zasuwe, ktora prawie nie zgrzytnela, kiedy ja odsuwalem.
Na dworze swiecil ksiezyc.
Nie mialem pojecia, ktory z kilku budynkow, jasniejacych biela w blasku ksiezyca, jest stajnia. Zajrzalem do szopy z narzedziami ogrodniczymi i do kurnika, zanim rzenie koni, niewatpliwie zbudzonych przez kury, wskazalo mi droge.
Na moj widok Cyryl zrobil tak zalosnie ucieszona mine, ze zapragnalem odwolac przeklenstwa, ktore miotalem na glowe Terence’a.
— Chodz, stary — powiedzialem. — Musisz zachowywac sie bardzo cicho. Jak Flush, kiedy Elizabeth Barrett Browning uciekla z ukochanym.
Co zdarzylo sie wlasnie w tamtych czasach, uswiadomilem sobie. Zaciekawilo mnie, jak zdolala zejsc po schodach i wymknac sie z kompletnie ciemnego domu. W dodatku niosac walizke i cocker-spaniela. Nabieralem coraz wiecej szacunku dla wiktorian.
Ciche zachowanie w wersji Cyryla polegalo na ciezkim sapaniu, urozmaiconym kichaniem. W polowie schodow stanal jak wryty i zagapil sie w gore.
— To nic — powiedzialem, popychajac go do przodu. — To tylko obraz. Nie ma sie czego bac. Uwazaj na paproc.
Bez zadnych wypadkow przebylismy korytarz i dotarlismy do mojego pokoju. Zamknalem drzwi i oparlem sie o nie z wdziecznoscia.
— Dobry piesek. Flush bylby z ciebie dumny — pochwalilem Cyryla i zobaczylem, ze trzyma w pysku czarny but, widocznie zabrany po drodze.
— Nie! — zawolalem i siegnalem po but. — Oddaj to!
Dawniej buldogi tresowano, zeby chwytaly byka za gardlo i nie puszczaly za zadne skarby. Ten nawyk pozostal. Ciagnalem, szarpalem i tarmosilem but — bez rezultatu. Wreszcie puscilem.
— Rzuc ten but — rozkazalem — bo zabiore cie z powrotem do stajni. Cyryl spojrzal na mnie wyzywajaco. But zwisal mu z pyska, dyndajac sznurowadlami.
— Mowie powaznie — ostrzeglem. — Wszystko mi jedno, czy zlapiesz katar. Albo zapalenie pluc.
Cyryl zastanawial sie jeszcze przez chwile, po czym upuscil but i polozyl sie obok, dotykajac go koncem plaskiego nosa.
Chwycilem but z nadzieja, ze nalezy do profesora Peddicka, ktory nie zauwazy sladow po zebach, albo do Terence’a, ktory na to zasluzyl. To byl damski but. I nie nalezal do Verity. Ona nosila biale buciki, tak jak Tossie.
— To jest but pani Mering! — oznajmilem, grozac nim Cyrylowi. Cyryl usiadl czujnie, gotow do zabawy.
— To powazna sprawa! — oznajmilem. — Tylko popatrz. Wlasciwie but, chociaz mocno osliniony, nie