Kiwnela glowa.

— Kiedy nie przyszedles, balam sie, ze mogli wyslac za toba Fincha albo kogos innego i kazac ci utopic Ksiezniczke Ardzumand.

— Nie! — zaprotestowalem. — Nikt nikogo nie utopi. Nagrodzila mnie kolejnym oszalamiajacym usmiechem.

— Jesli ona jest nieistotna, zabierzemy ja z powrotem do przyszlosci — oswiadczylem twardo. — Nie utopimy jej. Ale to nie ma sensu — dodalem, bo cos mi przyszlo do glowy. — Skoro miala utonac, jej smierc wywolalaby okreslone skutki, te same skutki, ktore wywolalo jej znikniecie. Wszyscy jej szukali, ty pojechalas do Oksfordu, Tossie poznala Terence’a.

— Wlasnie to probowalam wytlumaczyc panu Dunworthy’emu — powiedziala. — Ale T.J. stwierdzil, ze wedlug Fudzisakiego to bylyby krotkotrwale skutki, bez powaznych historycznych reperkusji.

— Innymi slowy — mruknalem — odzalowaliby strate kota, gdybym jej nie przeniosl.

— I nie przenioslbys jej, gdybym najpierw sie nie wtracila — dodala ze skrucha.

— Ale nie moglas pozwolic, zeby utonela.

— Nie — przyznala — nie moglam. Co sie stalo, to sie nie odstanie, a teraz musze zlozyc raport panu Dunworthy’emu i zapytac, co robimy dalej.

— A co z pamietnikiem? — przypomnialem sobie. — Jesli po siodmym byly o niej wzmianki, to dowod, ze jednak nie utonela. Czy ta biegla sadowa nie moze poszukac jej imienia?

Verity miala nieszczesliwa mine.

— Znalazla. Wlasciwie tylko uklad liter… dwa bardzo dlugie slowa zaczynajace sie z duzej litery… ale jedyne wzmianki pojawiaja sie w nastepnych kilku dniach i jeszcze nie zdazyla ich przetlumaczyc. Pan Dunworthy mowi, ze pewnie opisuja jej zaginiecie albo utoniecie.

Wstala.

— Lepiej pojde zlozyc raport. Jak juz odkryles, ze masz Ksiezniczke Ardzumand, co bylo dalej? Kiedy Terence i profesor Peddick dowiedzieli sie, ze ja masz?

— Wcale sie nie dowiedzieli — odparlem. — Ukrywalem ja, dopoki tutaj nie doplynelismy. W sakwojazu. Terence mysli, ze znalazlem ja na brzegu po naszym… — „ladowanie” nie wydawalo sie wlasciwym slowem — …przybyciu.

— I nikt inny jej nie widzial?

— Nie wiem — przyznalem. — Dwa razy uciekla. Raz w lesie i raz w Abingdon.

— Uciekla z sakwojazu?

— Nie. Wypuscilem ja.

— Wypusciles ja?!

— Myslalem, ze jest oswojona.

— Oswojona? — powtorzyla z ubawiona mina. — Kot? — Spojrzala na Cyryla. — Dlaczego mu nie wytlumaczyles? — zapytala go i znowu spojrzala na mnie. — Ale nie widziales, zeby weszla w interakcje z kims innym?

— Nie — odparlem.

— No, to dobrze. Odkad wrocilismy do domu, Tossie nie poznala zadnych innych mlodych mezczyzn, ktorych nazwiska nie zaczynaja sie na C.

— Zakladam, ze pan C. jeszcze sie nie zjawil — wyrazilem przypuszczenie.

— Nie — przyznala, marszczac brwi — i nie mialam okazji zajrzec do pamietnika Tossie. I dlatego musze sie zameldowac. Moze biegla sadowa odcyfrowala to nazwisko. Albo ktoras wzmianke o Ksiezniczce Ardzumand. I musze im powiedziec, ze wrocila…

— Musisz im powiedziec cos jeszcze — wtracilem.

— O profesorze Peddicku i zbiegu okolicznosci, ze znal pulkownika Meringa? Mialam taki zamiar.

— Nie — zaprzeczylem. — O czyms innym. Przeze mnie Terence nie spotkal siostrzenicy profesora Peddicka. — Wyjasnilem, co zaszlo na stacji kolejowej.

— Powiem panu Dunworthy’emu — przytaknela Verity. — Spotkania…

Rozleglo sie pukanie do drzwi. Verity i ja zamarlismy.

— Kto tam? — zapytalem.

— To Baine, sir.

— Czy moge mu kazac odejsc? — zapytalem bezglosnie Verity.

— Nie — odpowiedziala rowniez bezglosnie, narzucila posciel na Cyryla i zaczela wpelzac pod lozko.

Chwycilem ja za ramie i wysylabizowalem:

— Do szafy.

Potem zawolalem: — Juz ide, Baine. Chwileczke — i otworzylem drzwi do garderoby. Verity zanurkowala do wnetrza. Zamknalem za nia drzwi, otworzylem je, wepchnalem do srodka ogon nocnej koszuli i zamknalem drzwi ponownie, sprawdzilem, czy zadne kawalki Cyryla nie wystaja spod koldry, zajalem pozycje przed frontem lozka i zawolalem:

— Prosze wejsc, Baine.

Otworzyl drzwi, niosac sterte zlozonych koszul. — Odnaleziono panska lodz, sir — oznajmil, zmierzajac prosto do Szafy Zastapilem mu droge. — To moje koszule?

— Nie, sir — odpowiedzial. — Pozyczylem je od Chattisbourne’ow, ktorych syn jest w Poludniowej Afryce, dopoki panu nie odesla panskich rzeczy.

Moich rzeczy. A gdzie wlasciwie maja je odeslac? Ale mialem pilniejsze problemy.

— Wlozcie koszule do komody — polecilem, wciaz blokujac mu dostep do szafy.

— Tak, sir — powiedzial i ulozyl je schludnie w gornej szufladzie — Jest takze jedno ubranie wieczorowe i jedno tweedowe, ktore kazalem wyczyscic i dopasowac. Beda gotowe rano, sir.

— Doskonale — powiedzialem. — Dziekuje, Baine.

— Tak, sir — powiedzial i wyszedl bez ponaglania.

— Malo brakowalo… — zaczalem, a on wrocil, niosac tace z porcelanowa filizanka, srebrnym garnuszkiem oraz talerzykiem biszkoptow.

— Myslalem, ze bedzie pan mial ochote na kakao, sir.

— Dziekuje.

Postawil tace na nocnym stoliku.

— Czy mam nalac, sir?

— Nie, dziekuje.

— W szafie sa dodatkowe koce, sir — ciagnal. — Zyczy pan sobie, zebym je rozlozyl na lozku?

— Nie! — zawolalem, zagradzajac mu droge. — Dziekuje. To wszystko, Baine.

— Tak, sir — powiedzial, ale wciaz stal przede mna z niepewna mina. — Sir — zaczal nerwowo — za panskim pozwoleniem chcialbym cos powiedziec…

Albo on wie, ze Verity jest w szafie, pomyslalem, albo wie, ze podszywam sie pod kogos innego, albo jedno i drugie.

— O co chodzi? — zapytalem.

— Ja… chcialem tylko powiedziec… — znowu nerwowe wahanie odbilo sie na jego bladej, wymizerowanej twarzy-…jak bardzo jestem panu wdzieczny za zwrocenie Ksiezniczki Ardzumand pannie Mering.

Nie to spodziewalem sie uslyszec.

— Wdzieczny? — powtorzylem bezmyslnie.

— Tak, sir. Pan St. Trewes powiedzial mi, ze to pan ja znalazl, kiedy wasza lodz wywrocila sie i musieliscie doplynac do brzegu. Mam nadzieje, ze nie poczyta mi pan tego za zuchwalstwo, sir, ale panna Mering jest wyjatkowo przywiazana do swojej kotki i nigdy bym sobie nie wybaczyl, gdyby cos sie jej stalo. — Znowu zawahal sie niepewnie — Widzi pan, to byla moja wina.

— Twoja wina? — powtorzylem tepo.

— Tak, sir. Widzi pan, pulkownik Mering kolekcjonuje ryby. Ze wschodu. Trzyma je w sadzawce w ogrodku skalnym.

— Och — powiedzialem, zastanawiajac sie, czy nie powracaja objawy mojej dyschronii. Nie widzialem zadnego zwiazku.

— Tak, sir. Ksiezniczka Ardzumand ma niefortunna sklonnosc do lapania i zjadania zlotych rybek

Вы читаете Nie liczac psa
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату