pulkownika, chociaz wszelkimi silami staram sie ja powstrzymac. Koty, jak pan wie, nie reaguja na grozby.

— Tak — przyznalem. — Ani na prosby, ani na pochlebstwa… — Jedyny srodek dyscyplinarny, jaki na nia dziala, to… Zrozumienie przyszlo nagle, oslepiajaco jasne.

— Wrzucenie do rzeki — dokonczylem.

Z szafy dobiegl jakis dzwiek, jakby okrzyk, ale Baine chyba nic nie uslyszal.

— Tak, sir — potwierdzil. — Oczywiscie to jej nie wyleczylo. Zabieg trzeba powtarzac co najmniej raz w miesiacu. Wrzucam ja niedaleko od brzegu. Wie pan, koty plywaja calkiem dobrze, kiedy musza. Lepiej niz psy. Ale ostatnim razem widocznie pochwycil ja prad i… — ukryl twarz w dloniach. — Balem sie, ze utonela — wyznal z rozpacza.

— No, no — powiedzialem, wzialem go za ramie i zaprowadzilem do fotela obitego perkalem. — Siadajcie. Nie utonela. Nic jej sie nie stalo.

— Zjadla srebrnego cesarskiego wachlarzyka. Wyjatkowo rzadka ryba. Pulkownik sprowadzil ja statkiem z Honsiu za wielkie pieniadze — opowiadal roztrzesiony Baine. — Dostarczyli ja ledwie dzien wczesniej, a ona siedzi sobie spokojnie obok pletwy grzbietowej i wylizuje lapki, a kiedy krzyknalem: „Och, Ksiezniczko Ardzumand! Cos ty zrobila?”, spojrzala na mnie z mina niewiniatka. Obawiam sie, ze troche mnie ponioslo.

— Doskonale rozumiem — uspokoilem go.

— Nie. — Potrzasnal glowa. — Zanioslem ja nad rzeke i wrzucilem jak najdalej, a potem odszedlem. A kiedy wrocilem — znowu ukryl twarz w dloniach — zniknela bez sladu. Szukalem wszedzie. Przez te cztery dni czulem sie jak Raskolnikow Dostojewskiego, niezdolny wyznac swej zbrodni, szarpany wyrzutami sumienia za zamordowanie niewinnej istoty…

— No, nie calkiem niewinnej — zauwazylem. — Przeciez zjadla srebrnego cesarskiego wachlarzyka.

Nawet mnie nie uslyszal.

— Widocznie prad ja zniosl i wyszla na brzeg gdzies dalej, mokra, zagubiona…

— Pelna wachlarzyka — podpowiedzialem, zeby powstrzymac go od ponownego ukrycia twarzy w dloniach. I niebieskiego klenia, dodalem w myslach.

— Nie moglem spac. Zrozumialem, ze… wiedzialem, ze panna Mering nigdy mi nie wybaczy, jesli cos zlego spotka jej ukochanego kota, a jednak balem sie, ze dobre serce kaze jej wybaczyc, a ja nie bede mogl zniesc jej wybaczenia ani wybaczyc sobie. Lecz wiedzialem, ze musze jej powiedziec, i postanowilem to zrobic dzisiaj wieczorem, po seansie, a potem oszklone drzwi otworzyly sie i zdarzyl sie cud. Ksiezniczka Ardzumand, uratowana, bezpiecznie wrocila do domu dzieki panu! — Chwycil moje dlonie. — Chcialbym wyrazic moja najglebsza wdziecznosc, sir! Dziekuje panu!

— Nie ma za co — zapewnilem go, uwalniajac dlonie, zanim okryl je dziekczynnymi pocalunkami czy uczynil cos w tym rodzaju. — Zupelny drobiazg.

— Ksiezniczka Ardzumand mogla umrzec z glodu albo z zimna, albo zostac zabita przez dzikie psy, albo…

— Nie trzeba martwic sie na zapas — poradzilem. — Ksiezniczka wrocila bezpiecznie do domu.

— Tak, sir — powiedzial z taka mina, jakby znowu chcial pochwycic moje dlonie. Ukrylem je za plecami. — Jesli moge jakos odwzajemnic panska przysluge i okazac wdziecznosc, zrobie dla pana wszystko, wszystko, cokolwiek pan zazada.

— Tak, no coz… — baknalem. — Dziekuje.

— Nie, to ja dziekuje panu, sir — powiedzial, chwycil moja ukryta za plecami dlon i uscisnal ja serdecznie. — I dziekuje, ze pan mnie wysluchal. Mam nadzieje, ze nie narzucam sie panu.

— Alez skad — zaprzeczylem. — Ciesze sie, ze mi powiedzieliscie’ Wstal i wygladzil klapy marynarki.

— Czy mam wyprasowac panski surdut i spodnie, sir? — zapytal odzyskawszy panowanie nad soba.

— Nie, nie trzeba — odparlem, myslac, ze w taka noc moge jeszcze ich potrzebowac. — Wyprasujecie je pozniej.

— Tak, sir — powiedzial. — Cos jeszcze, sir?

W taka noc calkiem mozliwe, pomyslalem.

— Nie — powiedzialem. — Dziekuje. Dobranoc, Baine. Odpocznijcie. I nie martwcie sie. Ksiezniczka Ardzumand jest w domu, cala i zdrowa, nic sie nie stalo. — Mam nadzieje.

— Tak, sir — powiedzial. — Dobranoc, sir.

Otworzylem mu drzwi i zostawilem mala szparke, przez ktora go obserwowalem, dopoki nie wszedl w drzwi prowadzace do kwater sluzby. Potem podszedlem do szafy i zastukalem cicho. Nie bylo odpowiedzi.

— Verity? — zapytalem i otworzylem podwojne drzwi. Verity siedziala skulona w szafie, przyciagnawszy kolana do piersi. — Verity?

Podniosla na mnie wzrok.

— On nie chcial jej utopic — powiedziala. — Pan Dunworthy mowil, ze powinnam najpierw pomyslec, a potem dzialac. Sam by ja uratowal, gdybym sie nie wtracila.

— Ale to dobra wiadomosc — zauwazylem. — To znaczy, ze ona nie byla nieistotnym wydarzeniem i kiedy ja zwrocilem, nie stworzylem niekongruencji.

Kiwnela glowa, ale bez przekonania.

— Mozliwe. Ale gdyby Baine ja uratowal, nie zginelaby na cztery dni. Panie nie pojechalyby do madame Iritosky i Tossie nigdy nie spotkalaby Terence’a. — Wygramolila sie z szafy. — Musze o tym zawiadomic pana Dunworthy’ego. — Ruszyla do drzwi. — Wroce jak najszybciej i powiem ci, czego sie dowiedzialam.

Oparla dlon o drzwi.

— Nie bede pukac — szepnela. — Jesli pani Mering uslyszy pukanie, gotowa pomyslec, ze to duchy daja znaki. Zaskrobie w drzwi, o tak. — Zademonstrowala skrobanie. — Zaraz wroce — obiecala i otworzyla drzwi.

— Zaczekaj — szepnalem i wydobylem but pani Mering spod materaca. — Masz — podalem go Verity. — Postaw go pod drzwiami pani Mering.

Wziela but.

— Nawet nie pytam — mruknela, usmiechnela sie i wymknela sie z pokoju.

Nie uslyszalem loskotu przewracanych rzezb ani okrzykow: „Duchy!” z pokoju pani Mering, wiec po chwili zasiadlem w fotelu, zeby czekac. I martwic sie.

Wcale nie powinienem przenosic kota. Teraz przypomnialem sobie jak pan Dunworthy mowil: „Zostan na miejscu!”, ale myslalem, ze zabronil mi opuszczac siec. Nie po raz pierwszy nieporozumienie wplynelo na bieg historii.

Przypomnijmy sobie niezliczone przypadki, kiedy jakas wiadomosc zostala przekrecona, zagubiona albo wpadla w niepowolane rece i to zadecydowalo o wyniku bitwy: plany bitwy o Antietam przypadkowo upuszczone przez generala Lee, telegram Zimmermana i nieczytelne rozkazy Napoleona do generala Neya pod Waterloo.

Jak na zlosc nie pamietalem zadnego nieporozumienia, ktore nie wywolalo katastrofalnych skutkow. Same fatalne przyklady przychodzily mi do glowy. Przypomnijmy sobie migrene Hitlera w dniu inwazji aliantow. I szarze Lekkiej Brygady.

Lord Raglan, stojac na wzgorzu, zobaczyl Rosjan probujacych sie wycofac z przechwycona turecka artyleria i kazal lordowi Lucanowi ich powstrzymac. Lord Lucan, ktory nie stal na wzgorzu i prawdopodobnie cierpial na trudnosci w rozroznianiu dzwiekow, nie uslyszal slowa „turecka”, nie widzial zadnej artylerii oprocz rosyjskich dzial wycelowanych prosto na niego, wiec rozkazal lordowi Cardiganowi poprowadzic szarze prosto na dziala. Z wiadomym rezultatem.

— „W Doline Smierci wjechalo szesciuset meznych” — zacytowalem i uslyszalem ciche skrobanie do drzwi.

To nie mogla byc Verity. Wyszla tak niedawno, ze ledwie zdazylaby dojsc do belwederku i z powrotem, nie mowiac o podrozy do Przyszlosci.

— Kto tam? — szepnalem przez drzwi.

— Verity — odszepnela. — Mowilam ci, ze zaskrobie w drzwi — powiedziala, kiedy ja wpuscilem. Pod pacha trzymala paczke opakowana w brazowy papier.

— Wiem — przyznalem — ale nie bylo cie tylko piec minut.

— Bardzo dobrze — stwierdzila. — Znaczy, ze nie bylo poslizgu, a to dobry znak. — Usiadla na lozku, wyraznie zadowolona z siebie. Chyba przyniosla dobre nowiny.

— Co powiedzial pan Dunworthy? — zapytalem.

Вы читаете Nie liczac psa
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату