doznal wiekszego uszczerbku. Wytarlem go o nogawke spodni i otworzylem drzwi.

— Zostan! — rozkazalem Cyrylowi i wyszedlem, zeby odstawic but na miejsce.

Nie mialem pojecia, ktore drzwi prowadzily do sypialni pani Mering i nie moglem po ciemku odnalezc tych, przed ktorymi brakowalo buta, zwlaszcza ze wyszedlem z oswietlonego pokoju. I nie chcialem czekac, az moje oczy przyzwyczaja sie do grobowych ciemnosci. I wcale nie mialem ochoty, zeby pani Mering przylapala mnie pelzajacego na czworakach.

Wrocilem do pokoju, wzialem lampe, oswietlilem korytarz i znalazlem drzwi z jednym butem. Drugie od konca. Dzielil mnie od nich posag Laokoona, Darwin oraz stolik z papier-mache z duza paprocia.

Cofnalem sie do pokoju, zamknalem drzwi, odstawilem lampe podnioslem but i znowu uchylilem drzwi.

— …mowie ci, ze widzialam swiatlo — powiedzial glos, ktory mogl nalezec tylko do pani Mering. — Dziwne, pelgajace, nieziemskie swiatlo. Upiorne swiatlo, Mesielu! Musisz wstac!

Zamknalem drzwi, zdmuchnalem lampe i cichutko wrocilem do lozka. Lezal tam Cyryl, wygodnie zagrzebany wsrod poduszek.

— To wszystko twoja wina — szepnalem do niego i uswiadomilem sobie, ze wciaz trzymam but pani Mering.

Wsunalem go pod koldre, pomyslalem, ze to zbyt niepewna kryjowka, chcialem go schowac pod lozkiem, rozmyslilem sie i wetknalem go pomiedzy sprezyny a materac wypchany pierzem. Potem usiadlem w ciemnosci i probowalem podsluchac, co sie dzieje. Nie slyszalem zadnych glosow poza chrapaniem Cyryla, nie otwarly sie zadne drzwi i zadne swiatlo nie zablyslo pod moimi drzwiami.

Odczekalem jeszcze kilka minut, po czym zdjalem buty, na paluszkach podszedlem do drzwi i uchylilem je odrobine. Ciemnosc i cisza. Po ciemku wrocilem do lozka, uderzywszy wielkim palcem u nogi o lustro i rozbiwszy kostke o nocny stolik, ponownie zapalilem lampe i przygotowalem sie do snu.

Ostatnie minuty najwyrazniej wyssaly ze mnie resztki sil, jednak rozbieralem sie uwaznie i powoli, notujac w pamieci, jak zapinal sie moj kolnierzyk i mankiety, spogladajac w lustro na wezel krawata, zeby jutro zawiazac go tak samo. Chociaz niepotrzebnie sie staralem — I tak wczesniej poderzne sobie gardlo przy goleniu. Albo zdemaskuja mnie jako zlodzieja butow i fetyszyste.

Zdjalem wciaz przemoczone skarpetki, nalozylem koszule nocna i wskoczylem do lozka. Sprezyny ustapily, materac z pierza zapadl sie pode mna, przescieradla byly zimne, a Cyryl zagarnal wszystkie koldry Poczulem sie cudownie.

Sen, lagodny odzywiciel Natury, miodowa rosa swietego spoczynku, balsam na zgryzoty, slodki, blogoslawiony, nieprzerwany sen.

Rozleglo sie pukanie do drzwi.

To pani Mering, pomyslalem, siegajac po jej but. Albo duchy. Albo pulkownik, ktoremu kazala wstac.

Ale pod drzwiami nie widzialem swiatla, a pukanie, ktore rozleglo sie powtornie, bylo zbyt delikatne. To Terence, pomyslalem, przyszedl zabrac Cyryla, kiedy juz odwalilem cala robote.

Jednak na wszelki wypadek zapalilem lampe, nalozylem szlafrok, nakrylem Cyryla narzuta i dopiero wtedy otworzylem drzwi. To byla Verity. W koszuli nocnej.

— Co ty tu robisz? — szepnalem do niej. — To epoka wiktorianska.

— Wiem — odszepnela i przesliznela sie obok mnie do pokoju. — Ale musze z toba porozmawiac, zanim zloze raport panu Dunworthy’emu.

— A jesli ktos wejdzie? — zapytalem, patrzac na jej biala koszule. Koszula byla bardzo skromna, z dlugimi rekawami, zapinana pod szyja, ale watpilem, czy to przekona Terence’a. Albo kamerdynera. Albo pania Mering.

— Nikt nie wejdzie — odparla i usiadla na lozku. — Wszyscy poszli spac. A sciany w tych wiktorianskich domach sa za grube, zeby podsluchiwac.

— Terence juz tu byl — oznajmilem. — I Baine.

— A ten czego chcial?

— Przeprosic mnie, ze nie uratowal bagazu. Terence chcial, zebym przemycil Cyryla ze stajni.

Na dzwiek swojego imienia Cyryl wynurzyl sie spod koldry, mrugajac sennie.

— Halo, Cyrylu — powiedziala Verity i poklepala go po lbie. Cyryl polozyl leb na jej kolanach.

— A jesli Terence wroci, zeby do niego zajrzec? — zasugerowalem.

— Schowam sie — odparla spokojnie. — Ned, nie masz pojecia, jak sie ciesze, ze cie widze. — Usmiechnela sie do mnie. — Kiedy wrocilyby od madame Iritosky, Ksiezniczki Ardzumand jeszcze nie bylo, a kiedy wczoraj wieczorem poszlam zlozyc raport, pani Mering przylapala mnie w drodze do belwederku. Wmowilam jej, ze zobaczylam ducha i gonilam go, a wtedy ona kazala wszystkich obudzic i przeszukac cala posiadlosc, wiec nie moglam przeskoczyc i nie mialam pojecia co sie stalo.

Okropna sytuacja. Najada siedziala na moim lozku w nocnej koszuli, kasztanowe prerafaelickie wlosy splywaly jej na plecy. Byla tutaj i usmiechala sie do mnie, a ja musialem zepsuc to wszystko. No trudno, im szybciej to zalatwie, tym lepiej.

— A potem dzisiaj rano — ciagnela — musialam towarzyszyc Tossie na spotkanie w kosciele…

— To ja przenioslem kota — wyznalem. — Byl w moim bagazu. pan Dunworthy na pewno powiedzial mi o kocie, ale mialem taka dyschronie, ze nie uslyszalem. Byl ze mna przez caly czas.

— Wiem — powiedziala.

— Co? — zapytalem podejrzewajac, ze znowu doswiadczam trudnosci z rozroznianiem dzwiekow.

— Wiem. Zameldowalam sie z powrotem tamtego popoludnia i pan Dunworthy mi powiedzial.

— Ale… — zaczalem, probujac sie w tym polapac. Skoro byla w 2057 roku, to skad ten promienny usmiech…

— Powinnam byla sie domyslic, kiedy cie spotkalam w Iffley. Wysylanie historykow na wakacje nie pasuje do pana Dunworthy’ego, zwlaszcza kiedy lady Schrapnell dyszy mu w kark i do konsekracji zostaly tylko dwa tygodnie.

— Nie wiedzialem, ze go mam, kiedy sie spotkalismy w Iffley — wyjasnilem. — Szukalem otwieracza do konserw. Wiem, ze kazalas mi trzymac Terence’a z dala od Muchings End, ale myslalem, ze kot jest wazniejszy. Planowalismy zatrzymac sie w gospodzie w Streatley i chcialem ja dyskretnie podrzucic w nocy, ale Terence wioslowal dalej, a potem kot zaczal miauczec i Cyryl zaczal weszyc, i wpadl do wody, a potem lodz sie wywrocila i… znasz reszte — dokonczylem kulawo. — Mam nadzieje, ze postapilem slusznie.

Przygryzla warge ze zmartwiona mina.

— Co? Myslisz, ze nie powinienem jej zwracac?

— Nie wiem.

— Myslalem, ze powinienem ja zwrocic, zanim wynikna dalsze konsekwencje.

— Wiem — przyznala z wyrazem glebokiej rozterki. — Rzecz w tym ze wcale nie miales jej zwrocic.

— Co?

— Kiedy pan Dunworthy dowiedzial sie o poslizgu w Coventry odwolal skok.

— Ale… — zaczalem. — Nie mialem przeniesc Ksiezniczki Ardzumand z powrotem? Przeciez sama powiedzialas, ze poslizg w Coventry tego nie dotyczy, ze jest zwiazany z punktem krytycznym.

— Tak, ale kiedy to sprawdzali, T.J. porownal wzorce poslizgu z badaniami Fudzisakiego i doszli do wniosku, ze brak poslizgu wokol oryginalnego miejsca przeskoku oznacza, ze to bylo nieistotne wydarzenie.

— Przeciez to niemozliwe. Zywe istoty nie moga byc nieistotne.

— Wlasnie — przyznala ponuro. — Oni mysla, ze Ksiezniczka Ardzumand byla niezywa. Mysla, ze miala utonac. To nie mialo sensu.

— Ale nawet jesli utonela, jej cialo weszloby w interakcje z kontinuum. Nie znikneloby bez sladu.

— Wlasnie tego dotyczyly badania Fudzisakiego. Zostalaby zredukowana do czesci skladowych, a zlozonosc ich poszczegolnych interakcji spadlaby wykladniczo.

Co oznaczalo, ze jej nieszczesne zwloki dryfowalyby w dol Tamizy, rozkladajac sie na wegiel i wapn, wchodzac w interakcje tylko z czasteczkami wody i glodnymi rybami. Proch do prochu. Kot do nieistotnosci.

— I dzieki temu — ciagnela Verity — moglismy ja usunac z jej lokalizacji czasoprzestrzennej bez zadnych historycznych skutkow. Co znaczy, ze w ogole nie nalezalo jej odsylac z przyszlosci.

— Wiec nie wywolalas niekongruencji, kiedy ja przenioslas przez siec — powiedzialem. — Ale ja wywolalem, kiedy ja przenioslem z powrotem.

Вы читаете Nie liczac psa
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату