starozytne relikty. I wpadl na mnie. Zreszta co to znaczy najblizsze otoczenie? T.J. nie wyjasnil. Moze chodzilo o cale lata i setki mil.
Lezalem w ciemnosci, a moje mysli krecily sie w kolko niczym Harris w labiryncie Hampton Court. Baine nie zamierzal utopie Ksiezniczki Ardzumand, ale jesli ona nie utonela i stala sie nieistotna, dlaczego siec przepuscila Verity? A jesli jednak utonela, dlaczego siec otwarla sie przede mna?
I dlaczego przeskoczylem do Oksfordu? Zeby nie dopuscic d spotkania Terence’a z Maud? Nie rozumialem, w jaki sposob to mialo wspomagac samokorekte. Czy moze chodzilo o zabranie kota z Muchings End? Pamietalem, jak na moscie Folly, kiedy Cyryl mnie zaatakowal, upuscilem kosz z kotem, ktory o malo nie stoczyl sie do rzeki, zanim Terence go zlapal. I jak chwycilem sakwojaz, a Cyryl wpadl do wody. Czyzby historia probowala skorygowac swoj blad topiac kota, a ja ciagle przeszkadzalem?
Ale Ksiezniczka Ardzumand nie powinna utonac. Baine wcale nie chcial jej utopic, kiedy ja wrzucil do rzeki. Gdyby Verity jej nie uratowala, skoczylby za nia, nawet w zakiecie. Moze wrzucil ja za daleko, prad ja porwal i musiala utonac, pomimo wysilkow Baine’a. Ale to wciaz nie wyjasnialo…
Uslyszalem ciche drapanie do drzwi. To Verity, pomyslalem. Zapomniala mi wytlumaczyc metody detektywistyczne Herkulesa Poirot. Otworzylem drzwi.
Nikogo nie zobaczylem. Uchylilem drzwi szerzej i rozejrzalem sie w obie strony. Nic, tylko ciemnosc. Widocznie to byl jakis duch pani Mering.
— Mrau — odezwal sie cichy glosik.
Spuscilem wzrok. Szarozielone oczy Ksiezniczki Ardzumand zablysly w mroku.
— Mrrau — powtorzyla, przemaszerowala obok mnie z wysoko uniesionym ogonem, wskoczyla na lozko i ulozyla sie na srodku poduszki.
Dla mnie juz wcale nie zostalo miejsca. W dodatku Cyryl chrapal. Do tego jeszcze moglem sie przyzwyczaic, ale z uplywem nocy chrapanie brzmialo coraz glosniej. Moglo obudzic umarlego. Albo pania Mering.
I ciagle wykonywal wariacje na ten temat — niski pomruk, niczym odlegly grzmot, rzezenie, dziwaczne sapanie, ktore wydymalo mu policzki, prychanie, charkot, swist.
Nic z tego nie przeszkadzalo kotu, ktory ponownie rozlozyl sie na moim jablku Adama i mruczal mi do ucha (bez zadnych wariacji).
Przysypialem z braku tlenu wywolanego kotem, budzilem sie, zapalalem zapalki i probowalem odczytac godzine na moim kieszonkowym zegarku: II, III i za kwadrans IV.
Zdrzemnalem sie znowu o wpol do VI i zbudzil mnie swiergot ptakow, witajacych wschod slonca. Zawsze mi wmawiano, ze to melodyjny, idylliczny dzwiek, ale moim zdaniem przypominal raczej nazistowski nalot bombowy. Zaciekawilo mnie, czy Meringowie maja schron przeciwlotniczy.
Niemrawo siegnalem po zapalke, zorientowalem sie, ze moge bez niej odczytac godzine na zegarku, i wstalem. Ubralem sie, nalozylem buty i zaczalem budzic Cyryla.
— Wstawaj, chlopie, czas wracac do stajni — oznajmilem, potrzasajac nim w polowie charkotu. — Chyba nie chcesz, zeby pani Mering cie przylapala. No chodz. Pobudka.
Cyryl uchylil jedno kaprawe oko, zamknal je i zaczal chrapac jeszcze glosniej.
— Tylko nie udawaj! — ostrzeglem go. — Mnie nie nabierzesz. Wiem, ze nie spisz. — Szturchnalem go w srodek brzucha. — No, chodz. Przez ciebie obaj wylecimy na pysk.
Pociagnalem za obroze. Cyryl ponownie otworzyl oko i podniosl sie chwiejnie. Wygladal tak, jak ja sie czulem. Oczy mial przekrwione i zataczal sie lekko, niczym pijak po nocnej hulance.
— Dobry piesek — powiedzialem zachecajaco. — Doskonale. Wylaz z lozka. Hop na podloge.
Ksiezniczka Ardzumand wybrala te chwile, zeby ziewnac, przeciagnac sie rozkosznie i umoscic sie w wygodnym gniazdku z poscieli. Wiadomosc byla az nazbyt wyrazna.
— Wcale mi nie pomagasz — powiedzialem do niej. — Wiem, ze to niesprawiedliwe, Cyrylu, ale zycie jest niesprawiedliwe. Ja na przyklad mialem dostac urlop. Odpoczac. Spac.
Cyryl potraktowal slowo „spac” jako polecenie i ponownie opadl na poduszki.
— Nie — powiedzialem. — Wstawaj. Juz. Mowie powaznie, Cyrylu. Wstan. Do nogi. Pobudka.
Nie zna zycia ten, kto nigdy nie taszczyl trzydziestokilowego psa po stromych schodach o wpol do szostej rano. Na dworze swit roztaczal rozane blaski, krople rosy lsnily w trawie jak diamenty, roze ledwie rozchylaly swe cudne paczki, co swiadczylo, ze wciaz cierpie na ostra lub nawet smiertelna dyschronie, a wiec kiedy zobacze Verity przy sniadaniu, nadal bede nia absolutnie zauroczony, chociaz powiedziala lady Schrapnell, ze wiem, gdzie jest strusia noga biskupa.
Ptasia Luftwaffe widocznie odleciala nabrac paliwa i w slone poranka zapanowala cisza, cisza nalezaca do dawnego swiata, podobnie jak wiktorianskie wiejskie domy i plywanie lodka po Tamizie cisza swiata, ktory nie znal jeszcze samolotow i korkow ulicznych, bomb burzacych i zapalajacych, swiety, blogoslawiony spokoj idyllicznego swiata przeszlosci.
Szkoda, ze nie potrafilem tego docenic. Cyryl wazyl tone, a jak tylko go postawilem na ziemi, wydal przerazliwy, zalosny skowyt.
W drodze powrotnej malo nie potknalem sie o drzemiacego chlopca stajennego, a w holu na gorze prawie wpadlem na Baine’a.
Ustawial schludnie wyglansowane buty w parach przed drzwiami sypialn. Przez sekunde, zanim mnie zobaczyl, zastanowilem sie, kiedy on spal.
— Bezsennosc — wyjasnilem, ze zdenerwowania wpadajac w telegraficzny styl pulkownika Meringa. — Zszedlem poszukac czegos do czytania.
— Tak, sir — powiedzial. Trzymal w reku biale buciki Tossie. Mialy falbanki na noskach. — Uwazam za bardzo odprezajaca „Rewolucje przemyslowa” pana Toynbee. Mam ja panu przyniesc?
— Nie, juz nie trzeba — podziekowalem. — Teraz chyba bede mogl zasnac.
Co bylo razacym klamstwem. Mialem za duzo zmartwien na glowie, zeby zasnac — jak nalozyc kolnierzyk i zawiazac krawat; czy Sluzba Czasowa odkryje jakies konsekwencje faktu, ze zwrocilem Ksiezniczke Ardzumand dopiero po czterech dniach; co powiem lady Schrapnell.
A nawet gdybym potrafil zapomniec o zmartwieniach, nie warto juz spac. Robilo sie jasno. Za kilka minut slonce zacznie swiecic prosto w okna, a ptasia Luftwaffe wlasnie powracala na drugi nalot. Zreszta i tak nie odwaze sie zasnac ze strachu, ze zgine uduszony przez Ksiezniczke Ardzumand.
Pod moja nieobecnosc zajela obie poduszki. Probowalem przesunac ja delikatnie, a ona wygiela sie w luk i zaczela chlastac mnie ogonem po twarzy.
Lezalem pod chlosta i rozmyslalem o strusiej nodze biskupa.
Malo, ze nie wiedzialem, gdzie byla, nie mialem bladego pojecia, w jaki sposob zaginela. Stala w kosciele przez osiemdziesiat lat i nie wskazywalo, ze nie bylo jej tam podczas nalotu. Przeciwnie, wiele swiadczylo o tym, ze tam byla. Program nabozenstwa, ktory znalazlem w gruzach, stanowil dowod, iz strusia noga biskupa byla tam cztery dni przed nalotem, a sam ja widzialem dzien wczesniej, po modlitwie za Sluzbe RAF i kiermaszu wypiekow.
Przypuszczalem, ze zabrano ja na przechowanie w ostatniej chwilach co wydawalo sie niezbyt prawdopodobne, skoro ani marmurowa chrzcielnica Purbecka, ani organy, na ktorych gral Haendel, nie zostaly odeslane na wies ani przeniesione do krypty dla bezpieczenstwa, chociaz na to zaslugiwaly. A strusia noga biskupa wydawala sie znacznie bardziej niezniszczalna niz marmurowa chrzcielnica.
Naprawde byla niezniszczalna. Gdyby dach zawalil sie na nia, nawet nie wyszczerbilby cherubinow. Powinna stac tam wsrod popiolow, wznosic sie z gruzow, nietknieta, nie drasnieta, nie…
Obudzilem sie w bialy dzien. Nade mna stal Baine z filizanka herbaty.
— Dzien dobry, sir — powiedzial. — Pozwolilem sobie odniesc Ksiezniczke Ardzumand do pokoju jej pani.
— Dobry pomysl — przyznalem, zauwazywszy poniewczasie, ze mam poduszke i moge swobodnie oddychac.
— Tak, sir. Panna Mering bardzo by sie zmartwila, gdyby rano po przebudzeniu odkryla, ze kot znowu zniknal, chociaz doskonale rozumiem przywiazanie Ksiezniczki Ardzumand do pana.
Usiadlem.
— Ktora godzina?
— Osma, sir. — Podal mi filizanke herbaty. — Niestety nie zdolalem odzyskac wiekszosci bagazy panskich, pana St. Trewesa i profesora Peddicka — oznajmil. — Tylko to znalazlem.