— Tak, dziekuje, Colleen — powiedziala Verity. Jak tylko pokojowka, wyszla, zapytalem:

— Dlaczego nazwalas ja Colleen?

— Tak ma na imie — odparla Verity — ale pani Mering uznala, ze to niemodne imie dla pokojowki. Zbyt irlandzkie. Angielskie sluzace sa bardziej en vogue.

— Wiec kazala jej zmienic imie?

— To powszechnie praktykowane. Pani Chattisbourne nazywa wszystkie swoje pokojowki Gladys, wiec nie musi pamietac, ktora jest ktora. Nie miales tego na szkoleniu?

— Wcale nie mialem szkolenia — wyjasnilem. — Dwie godziny podprogowej w czasie rzeczywistym, kiedy bylem taki dyschronowany, ze niewiele do mnie docieralo. Glownie o sluzebnej pozycji kobiety. I o widelcach do ryb.

Zrobila przerazona mine.

— Nie miales szkolenia? Wiktorianskie spoleczenstwo jest wybitnie konwencjonalne. Uchybienia w etykiecie traktuje sie bardzo powaznie. — Spojrzala na mnie z ciekawoscia. — Jak ci sie udawalo do tej pory?

— Przez ostatnie dwa dni plywalem po rzece z oksfordzkim donem, ktory cytowal Herodota, z zakochanym mlodziencem, ktory cytowal Tennysona, z buldogiem i kotem — wyjasnilem. — Gralem ze sluchu.

— No, tutaj to nie wystarczy. Trzeba cie troche podszkolic. Dobrze, posluchaj — przechylila sie przez stol — zrobie ci krotki wyklad. Najwazniejsze sa konwenanse. Ludzie nie mowia, co mysla. Eufemizmy i uprzejmosc sa na porzadku dziennym. Nie ma fizycznego kontaktu pomiedzy przeciwnymi plciami. Mezczyzna moze wziac dame pod reke albo pomoc jej na przelazie czy na stopniach tramwaju. Nie zonaci mezczyzni i niezamezne kobiety nigdy nie moga zostac sam na sam — ciagnela, chociaz my przeciez bylismy sami. — Zawsze musi byc obecna przyzwoitka.

Tak na zawolanie zjawila sie Jane z dwiema filizankami herbaty i postawila je przed nami.

— Do sluzacych zwracamy sie po imieniu — podjela Verity, jak tylko Jane wyszla — z wyjatkiem kamerdynera. On jest Baine lub pan Baine. I wszystkie kucharki to panie, niewazne, czy sa zamezne, wiec nie pytaj pani Posey o jej meza. W tym domu jest pokojowka, czyli Colleen… to znaczy Jane… kucharka, pomywaczka, lokaj, stajenny, kamerdyner i ogrodnik. Byla jeszcze garderobiana, ochmistrzyni i lokajczyk, ale ksiezna Landry ich ukradla.

— Ukradla? — wyrazilem zdziwienie, siegajac po cukier.

— Oni nie slodza owsianki — pouczyla mnie Verity. — I powinienes zadzwonic na sluzbe, zeby ci podala cukier. Podkradanie sobie nawzajem sluzby to ich ulubiona rozrywka. Pani Mering ukradla Baine’a pani Chattisbourne, a obecnie probuje ukrasc jej lokajczyka. Mleka tez nie dodaja. Nie wolno przeklinac w obecnosci dam.

— A „banialuki”? — zapytalem. — Albo „phi”?

— Phi, panie Henry? — odezwala sie pani Mering, wplywajac do jadalni. — Na co pan kreci nosem? Mam nadzieje, ze nie na koscielny festyn? Zbieramy fundusze na odnowienie, to taka cenna inicjatywa, panie Henry. Nasz biedny kosciol parafialny rozpaczliwie potrzebuje odnowienia. Przeciez chrzcielnica pochodzi jeszcze z 1262 roku! A okna! Beznadziejnie sredniowieczne! Jesli festyn sie uda, wymienimy wszystkie okna na nowe!

Nalozyla na talerz gore sledzi, cieleciny i wilczyny, usiadla i zsunela serwetke ze stolu na kolana.

— Projekt odnowy to calkowita zasluga naszego wikarego, pana Arbitage. Zanim on nastal, pastor nawet slyszec nie chcial o restauracji kosciola. Obawiam sie, ze jest troche staroswiecki. Nawet nie bierze pod uwage mozliwosci komunikowania sie z duchami.

Porzadny chlop, pomyslalem.

— Pan Arbitage natomiast goraco popiera idee spirytyzmu i rozbawiania z naszymi drogimi zmarlymi z Tamtego Swiata. Czy pan wierzy w nawiazanie kontaktu z Tamtym Swiatem, panie Henry?

— Pan Henry pytal o koscielny festyn — wtracila Verity. — Wlasnie chcialam mu opowiedziec o twoim sprytnym pomysle na kiermasz.

— O — ucieszyla sie mile polechtana pani Mering. — Byl pan kiedys na festynie, panie Henry?

— Raz czy dwa — odpowiedzialem.

— No wiec pan wie, ze tam sprzedaja ofiarowane w darze robotki, galaretki i wzory do haftow. Wpadlam na pomysl, zeby ofiarowac rowniez przedmioty, ktorych juz nie potrzebujemy, rozne rzeczy, naczynia, ksiazki i ozdoby, wszelkiego rodzaju starocie!

Patrzylem na nia ze zgroza. To byla osoba, ktora wszystko zaczela, osoba odpowiedzialna za te niezliczone kiermasze staroci, na ktore mnie skazano.

— Zdziwilby sie pan, panie Henry, jakie skarby ludzie trzymaja na strychach i w piwnicach, zeby obrastaly kurzem. Przeciez na moim wlasnym strychu znalazlam dzbanek do herbaty i sliczne naczynie na selery. Baine, czy usuneliscie wgniecenia z dzbanka do herbaty?

— Tak, prosze pani — powiedzial Baine, nalewajac jej kawe.

— Napije sie pan kawy, panie Henry? — zaproponowala mi pani Mering.

Nie rozumialem, dlaczego pani Mering jest dla mnie taka mila. Widocznie przestrzegala zasad uprzejmosci, o ktorej wspominala Verity.

Weszla Tossie, niosac Ksiezniczke Ardzumand, ktora miala wielka rozowa kokarde zawiazana na szyi.

— Dzien dobry, mamo — powiedziala Tossie, rozgladajac sie za Terence’em.

— Dzien dobry, Tocelyn — powiedziala pani Mering. — Dobrze spalas?

— O tak, mamo — odparla Tossie — odkad moje najmilsze kochanie wrocilo bezpiecznie do domu. — Przytulila kota. — Przez cala noc spalas obok mnie zwinieta w klebuszek, prawda, kiciuniu?

— Tossie! — rzucila ostro pani Mering. Tossie zrobila zmartwiona minke.

Widocznie doszlo do naruszenia etykiety, chociaz na czym polegalo, nie mialem pojecia. Bede musial zapytac Verity.

Nadeszli pulkownik Mering i profesor Peddick, dyskutujac z ozywieniem o bitwie pod Trafalgarem.

— Przewaga liczebna trzydziesci trzy do dwudziestu siedmiu — mowil pulkownik.

— Dokladnie tak samo uwazam — zgodzil sie profesor. — Gdyby nie Nelson, przegraliby bitwe! To charakter ksztaltuje historie, nie slepe sily! Indywidualna inicjatywa!

— Dzien dobry, papo — powiedziala Tossie i podeszla, zeby pocalowac pulkownika w policzek.

— Dzien dobry, corko. — Pulkownik spiorunowal wzrokiem Ksiezniczke Ardzumand. — Tu nie miejsce dla niej.

— Ale ona miala straszne przygody — zaprotestowala Tossie, niosac kotke do kredensu. — Patrz, Ksiezniczko Ardzumand, sledzie.

Polozyla wedzonego sledzia na talerzu i postawila przed kotem na podlodze, spogladajac wyzywajaco na Baine’a.

— Dzien dobry, Mesielu — odezwala sie pani Mering do meza. Dobrze spales zeszlej nocy?

— Znosnie — odparl pulkownik, zagladajac pod wilka. — A ty, Malwinio?

Pani Mering wyraznie czekala na to pytanie.

— Nie zmruzylam oka — oznajmila i zrobila dramatyczna pauze. — W tym domu sa duchy. Slyszalam je.

Wiedzialem, ze nie powinienem ufac zapewnieniom Verity: „Wiktorianskie domy maja grube sciany, przez ktore nic nie slychac”.

— O mamo — szepnela Tossie bez tchu — co mowily duchy? Pani Mering przybrala nieobecny wyraz twarzy.

— To byly dziwne, nieziemskie dzwieki, jakich nie wydaje zadna zywa istota. Jakby lkajace dyszenie, chociaz oczywiscie duchy nie oddychaja, a potem… — urwala, szukajac slow — skowyt i dlugi, bolesny jek, jakby skarga udreczonej duszy. Okropne, okropne dzwieki.

No, z tym sie zgadzalem.

— Czulam, ze cos probuje porozumiec sie ze mna, ale nie moze — ciagnela pani Mering. — O, gdyby tylko madame Iritosky tutaj byla. Wiem, ze umialaby naklonic ducha do mowienia. Zamierzam do niej napisac jeszcze dzisiaj rano i zaprosic tutaj, chociaz lekam sie, ze nie przyjedzie. Ona mowi, ze moze pracowac tylko we wlasnym domu.

Z wlasnymi zapadniami, ukrytymi drutami i tajnymi przejsciami, Pomyslalem i nawet sie ucieszylem. Przynajmniej nie przyjedzie tutaj i nie wykryje, ze udzielam Cyrylowi azylu.

— Gdyby tylko uslyszala straszliwy jek tego ducha, wiem, ze przygnalaby do nas — oznajmila pani Mering.

Вы читаете Nie liczac psa
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату