Nie bardzo pamietam, co powiedzialem ani jak weszlismy do domu. Najwyzszym wysilkiem powstrzymalem sie od okrzyku: „Finch! Co pan tu robi?”
Odpowiedz byla oczywista. Kamerdynerowal. Rownie oczywiste bylo, ze wzial sobie za wzor najwspanialszego kamerdynera wszech czasow, Jeevesa z ksiazek P.G. Wodehouse’a. Mial te sama wyniosla postawe, ten sam nienaganny sposob mowienia, zwlaszcza te chlodna, pokerowa twarz. Mozna by pomyslec, ze nigdy w zyciu mnie nie widzial.
Wprowadzil nas do srodka z idealnie odmierzonym uklonem, Powiedzial: — Zaanonsuje panstwa — i ruszyl w kierunku schodow, ale za pozno. Pani Chattisbourne i jej cztery corki juz zbiegaly po schodach, wolajac:
— Tossie, kochanie, co za niespodzianka!
Pani Chattisbourne zatrzymala sie u stop schodow i jej cztery corki rowniez znieruchomialy, tworzac jakby uklad zstepujacy. Wszystkie lacznie z rodzicielka, mialy zadarte nosy i jasnobrazowe wlosy.
— A kim jest ten mlody dzentelmen? — zapytala pani Chattisbourne. Dziewczeta zachichotaly.
— Pan Henry, jasnie pani — przedstawil mnie Finch.
— Wiec to jest ten mlody dzentelmen, ktory odnalazl twoja kotke — powiedziala pani Chattisbourne. — Wszyscy o tym slyszelismy od wielebnego pana Arbitage’a.
— O nie! — zaprzeczyla Tossie. — To pan St. Trewes zwrocil mi moja biedna Ksiezniczke Ardzumand. Pan Henry jest tylko jego przyjacielem.
— Ach — powiedziala pani Chattisbourne. — Milo mi pana poznac panie Henry. Pozwoli pan, ze mu przedstawie moj ogrodek kwiatowy.
Przez ostatnie kilka dni tak sie przyzwyczailem do wysluchiwania najrozmaitszych nonsensow, ze nawet nie mrugnalem. Pani Chattisbourne zaprowadzila mnie do schodow.
— To sa moje corki, panie Henry — oznajmila, wskazujac jedna po drugiej z dolu do gory — Roza, Lilia, Hortensja i najmlodsza Eglantyna. Moj wlasny pachnacy ogrodek i — scisnela mnie za ramie — slubny bukiet dla jakichs szczesliwych mlodziencow.
Dziewczeta zachichotaly po kolei, kiedy wymieniano ich imiona, a potem chorem na wzmianke o slubnym bukiecie.
— Czy mam podac napoje w pokoju porannym? — zapytal Finch. — Panna Mering i pan Henry niewatpliwie zmeczyli sie spacerem.
— Jak cudownie, ze o tym pomysleliscie, Finch — zawolala pani Chattisbourne, kierujac mnie do drzwi na prawo. — Finch to wspanialy kamerdyner — oznajmila. — Mysli doslownie o wszystkim.
Pokoj poranny Chattisbourne’ow wygladal dokladnie jak salonik Meringow, tylko kwieciscie. Na dywanie kwitly lilie, kazda lampe zdobily zonkile i niezapominajki, a posrodku pokoju na marmurowym blacie stolu stal wazon malowany w maki, wypelniony rozowymi peoniami.
Salon byl rownie zagracony jak u Meringow i kiedy poproszono mnie, zebym usiadl, musialem przeciskac sie przez labirynt hiacyntow i nagietkow do krzesla z obiciem haftowanym w niezwykle realistyczne roze.
Usiadlem na nim ostroznie z obawy przed kolcami, a cztery corki pani Chattisbourne usiadly naprzeciwko na kwiecistej sofie i zachichotaly.
W ciagu tego poranka odkrylem, ze z wyjatkiem najmlodszej Eglantyny, ktora wygladala na jakies dziesiec lat, chichotaly przez caly czas i doslownie po kazdym zdaniu.
— Finch to absolutny klejnot! — mowila na przyklad pani Chattisbourne, a one chichotaly. — Taki kompetentny! Zanim jeszcze wydamy mu polecenie, on juz to zrobil. Wcale nie jak nasz poprzedni kamerdyner… jak on sie nazywal, Tossie?
— Baine — odpowiedziala Tossie.
— Ach tak, Baine — prychnela pani Chattisbourne. — Owszem, odpowiednie nazwisko dla kamerdynera, chociaz zawsze uwazalam, ze nie nazwisko tworzy kamerdynera, tylko szkolenie. Baine byl nalezycie wyszkolony, chociaz daleki od idealu. Ciagle czytal ksiazki, jak sobie przypominam. Finch nigdy nie czyta — zakonczyla z duma.
— Gdziez pani go znalazla? — zagadnela Tossie.
— To wlasnie najbardziej zdumiewajace — oznajmila pani Chattisbourne. (Chichoty). — Poszlam zaniesc pastorowi serwetki kredensowe na festyn, a on siedzial w salonie pastora. Podobno pracowal u rodziny, ktora wyjechala do Indii, a on nie mogl im towarzyszyc z powodu uczulenia na curry.
Uczulenie na curry.
— Pastor powiedzial: „Zna pani kogos, kto potrzebuje kamerdynera?” Wyobrazasz sobie? To bylo Przeznaczenie. (Chichoty).
— Mnie sie wydaje wysoce nieprawidlowe — oswiadczyla Tossie.
— Och, oczywiscie Tomasz nalegal, zeby go wypytac, i on mial nadzwyczaj korzystne referencje.
Niewatpliwie wszystkie od ludzi, ktorzy wyjechali do Indii, pomyslalem.
— Tossie, powinnam gniewac sie na twoja droga matke za podkupienie tego… — z namyslem zmarszczyla brwi — znowu zapomnialam, jak sie nazywal…
— Baine — podpowiedziala Tossie.
— Za podkupienie Baine’a, ale jak mam sie zloscic, skoro znalazlam idealnego zastepce?
Idealny zastepca wszedl do pokoju, niosac na ukwieconej tacy karafke z rznietego szkla i kieliszki.
— Kordial porzeczkowy! — wykrzyknela pani Chattisbourne. — akurat to, co trzeba! Sama widzisz!
Finch zaczal nalewac kordial i podawac kieliszki.
— Panie Henry — zwrocila sie do mnie pani Chattisbourne — czy studiuje razem z panem St. Trewesem?
— Tak — odpowiedzialem. — W Oksfordzie. W Balliol.
— Czy pan jest zonaty? — zapytala Eglantyna.
— Eglantyno! — zawolala Lilia. — To niegrzecznie pytac ludzi, czy sa zonaci.
— Sama pytalas Tossie, czy on jest zonaty — odparla Eglantyna. — Slyszalam, jak szepczesz.
— Cii — syknela Lilia i zrobila sie, calkiem stosownie, czerwona jak gozdzik. (Chichoty).
— Z jakiej czesci Anglii pan pochodzi, panie Henry? — zapytala pani Chattisbourne.
Nadszedl czas, zeby zmienic temat.
— Chcialbym podziekowac za pozyczenie ubran syna — powiedzialem, saczac kordial porzeczkowy. Smakowal lepiej niz pasztet z wegorza. — Czy go zastalem?
— Och, nie — odparla pani Chattisbourne. — Meringowie panu nie mowili? Elliott jest w Poludniowej Afryce.
— On jest inzynierem gornictwa — wtracila usluznie Tossie.
— Wlasnie dostalismy list od niego — ciagnela pani Chattisbourne. — Gdzie ten list, Hortensjo?
Wszystkie dziewczeta wstaly i zaczely szukac listu przy akompaniamencie chichotow.
— Tutaj jest, jasnie pani — powiedzial Finch i podal list pani Chattisbourne.
— „Drodzy Matko i Ojcze, i Kwiatuszki — przeczytala. — Wreszcie wysylam ten dlugi list, ktory wam obiecalem”. — Najwyrazniej zamierzala odczytac calosc.
— Na pewno pani teskni za synem — powiedzialem, zeby ja powstrzymac. — Czy on wkrotce wroci do domu?
— Dopiero kiedy zakonczy swoj dwuletni staz, czyli jeszcze osiem miesiecy, niestety. Oczywiscie gdyby jedna z jego siostr wyszla za maz, przyjechalby do domu na wesele. (Chichoty).
Zaglebila sie w list. Dwa fragmenty przekonaly mnie, ze Elliott byl rownie niemadry jak siostry i zakochany wylacznie w samym sobie.
Trzeci fragment przekonal mnie, ze Tossie rowniez niewiele o niego dbala. Wygladala na porzadnie znudzona.
Przy czwartym fragmencie zaciekawilo mnie, jakim cudem Elliott uniknal imienia w rodzaju Rododendron lub Mugwort. Potem juz tylko gapilem sie na kota Chattisbourne’ow.