— Wysle go do Streatley po chinskie lampiony na festyn. Sprobuj wybadac Tossie, czy zna jakichs mlodych mezczyzn, ktorych nazwiska zaczynaja sie na C.
— Pewnie szukalas tego „C” w sasiedztwie? Przytaknela.
— Znalazlam tylko dwoch: pana Cuddena i pana Cawpa, farmera, ktory zawsze topi kocieta.
— W takim razie sa dla siebie stworzeni. A pan Cudden?
— Jest zonaty — odparla posepnie. — Nalezaloby sie spodziewac Mnostwa panow C. Wezmy chocby Dickensa: David Copperfield, Martin Chuzzlewit, Bob Cratchet.
— Nie liczac Niezrownanego Crichtona — dodalem — i Lewisa Carrola. Nie, on nie pasuje. To nie bylo jego prawdziwe nazwisko. Thomas Carlyle. G.K. Chesterton. Same dobre partie — ocenilem. — Co bedziesz robic, kiedy wyjde z Tossie?
— Przeszukam pokoj Tossie i znajde jej pamietnik. Schowala go, a ja musialam przerwac poszukiwania. Jane weszla. Ale dzisiaj rano wszyscy beda zajeci przed festynem i nikt mi nie przeszkodzi. Jesli nic nie znajde, przeskocze do Oksfordu i sprawdze, czego sie dowiedziala biegla sadowa.
— Zapytaj Warder, ile poslizgu bylo przy skoku, kiedy uratowalas Ksiezniczke Ardzumand — poradzilem.
— To znaczy kiedy przenioslam ja do Oksfordu? — upewnila sie — Przy powrotnych skokach nigdy nie ma poslizgu.
— Nie — zaprzeczylem — wtedy, kiedy przeskoczylas i zobaczylas kota.
— W porzadku. Lepiej wracajmy.
Zakorkowala sloik kleju, wstala i zadzwonila na Baine’a.
— Baine — powiedziala, kiedy sie zjawil — kazcie natychmiast zaprzegac powoz, a potem przyjdzcie do pokoju sniadaniowego.
— Wedle zyczenia, panienko — powiedzial.
— Dziekuje, Baine — zakonczyla Verity, wziela pudelko oklejone muszlami i ruszyla przodem do pokoju sniadaniowego.
Pani Mering wciaz przesluchiwala Terence’a.
— O, jakie sliczne! — zawolala, kiedy Verity pokazala jej pudelko.
— Mamy jeszcze mnostwo roboty przed festynem, ciociu Malwino — powiedziala Verity. — Tak bardzo pragne, zeby kiermasz staroci sie udal. Ma ciocia liste?
— Zadzwon po Jane, zeby ja przyniosla — polecila pani Mering.
— Poszla na plebanie zaniesc material na flagi.
Jak tylko pani Mering wyszla po liste, Verity zwrocila sie do Terence’a:
— Panie St. Trewes, czy moge prosic pana o przysluge? Nie dostarczono jeszcze chinskich lampionow, ktore chcielismy rozwiesic pomiedzy straganami. Zechce pan laskawie pojechac po nie do Streatley?
— Baine moze jechac — wtracila Tossie. — Terence idzie ze mna zaraz do Chattisbourne’ow.
— Twoja matka nie poradzi sobie bez Baine’a, skoro trzeba postawic namiot do herbaty — oswiadczyla Verity. — Pan Henry pojdzie z toba. Baine — zwrocila sie do kamerdynera, ktory wlasnie wszedl — przyniescie panu Henry’emu kosz na dary na kiermasz staroci. Czy powoz czeka?
— Tak, panienko — powiedzial Baine i wyszedl.
— Ale… — zaczela Tossie, juz nadasana.
— Tutaj jest adres — Verity podala Terence’owi kartke papieru i zamowienie na lampiony. Jakze pan uprzejmy — i wygonila go za drzwi, zanim Tossie zdazyla zaprotestowac.
Baine przyniosl kosz, a Tossie poszla po kapelusz i rekawiczki.
— Nie rozumiem, dlaczego pan Henry nie mogl pojechac po lampiony — uslyszalem jej glos, kiedy razem z Verity wchodzily po schodach.
— Nieobecnosc wzmaga sklonnosc serca — wyrecytowala Verity. — Naloz ten kapelusz z woalka w kropki, zeby go pokazac Rozy Chattisbourne.
Verity zaraz zeszla na dol.
— Zaimponowalas mi — wyznalem.
— Biore lekcje u lady Schrapnell — powiedziala. — Jak bedziesz u Chattisbourne’ow, postaraj sie dowiedziec, kiedy Elliott Chattisbourne… ten, ktorego ubranie nosisz… wraca do domu. Mogla z nim korespondowac w sekrecie, odkad wyjechal do Afryki Poludniowej. Idzie Tossie.
Tossie sfrunela ze schodow, trzepoczac woalka w kropki, niosac torebke i parasolke, i wyruszylismy. Za drzwiami dogonil nas Baine.
— Panski kapelusz, sir — wysapal, podajac mi moja slomkowa paname.
Ostatnio widzialem ten kapelusz plynacy z nurtem rzeki, kiedy wstazka juz tracila barwe na rozmieklej slomce. Baine jakims cudem przywrocil kapelusz do pierwotnego stanu, z jaskrawo blekitna wstazka, z wyszorowana, sztywna slomka.
— Dziekuje, Baine — powiedzialem. — Myslalem, ze stracilem go na zawsze.
Nalozylem kapelusz i natychmiast zuchwale uwierzylem, ze potrafie nie tylko utrzymac Tossie z dala od Terence’a, ale tak ja oczarowac, ze calkiem o nim zapomni.
— Pozwoli pani? — zapytalem i podalem jej ramie. Spojrzala na mnie przez kropki woalki.
— Moja kuzynka Verity mowi, ze w tym kapeluszu pan wyglada jak polglowek — powiedziala z namyslem — ale moim zdaniem nie jest zle. Niektorzy mezczyzni po prostu nie umieja nosic kapeluszy.
„Nie myslis, ze pan St. Tlewes wyglonda elegancko w swoim kapelusu? — Powiedziala do mnie rano moja najdrozsza Dziudziu — Nie myslis ze jest najpsystojniejsi, najpsystojniejsi ze wsistkich?”
Wiedzialem, ze dziecinne seplenienie brzmi fatalnie, ale kocie seplenienie…
— Znalem w szkole faceta, ktory mieszkal tutaj niedaleko — powiedzialem, zmieniajac temat na bardziej produktywny. — Nie pamietam, jak sie nazywal. Jakos na C.
— Elliott Chattisbourne?
— Nie, to nie ten — zaprzeczylem. — Ale nazwisko zaczynalo sie na „C”.
— Znal go pan ze szkoly? — upewnila sie Tossie, sznurujac usta. — Pan byl w Eton?
— Tak — potwierdzilem. Dlaczego nie? — W Eton.
— Mieszka tu Freddie Lawrence. Ale on byl w Harrow. Byl pan w szkole z Terence’em?
— To byl facet sredniego wzrostu. Dobry w krykiecie.
— I jego nazwisko zaczyna sie na „C”? — Potrzasnela lokami. — Nikt mi nie przychodzi na mysl. Czy Terence gra w krykieta?
— Wiosluje — odparlem — i plywa. Jest bardzo dobrym plywakiem.
— Uwazam, ze jest strasznie dzielny, ze uratowal Ksiezniczke Ardzumand — oswiadczyla Tossie. — „Nie myslis, ze on jest najdzielniejsym lycezem na calutkim swiecie? — zapytala mnie Dziudziu. — Bo ja tak mysle”.
W ten sposob uplynela cala droga do Chattisbourne’ow, co dobrze sie skladalo, poniewaz nie znalem zadnych innych faktow z zycia Terence’a.
— Jestesmy na miejscu — oznajmila Tossie, skrecajac na podjazd wielkiego neogotyckiego domu.
No, jakos to przezylem, pomyslalem, a reszta dnia powinna przejsc latwiej.
Tossie podeszla do frontowych drzwi. Czekalem, zeby zadzwonila, a potem przypomnialem sobie, ze to jest epoka wiktorianska, i sam zadzwonilem, robiac krok do tylu, kiedy kamerdyner otworzyl drzwi — To byl Finch.
— Dzien dobry panience, dzien dobry panu — powiedzial. — Mozna wiedziec, kogo mam zaanonsowac?
ROZDZIAL CZTERNASTY
To nie jest ta sama gra. To jest zupelnie inna gra, w tym caly klopot.