— Baine, czy pan St. Trewes juz zszedl?
— Przypuszczam, ze zaraz nadejdzie — odparl Baine. — Poszedl wyprowadzic psa.
Spozniony na sniadanie i wyprowadza psa. Dwa punkty przeciwko niemu, chociaz pani Mering nie wydawala sie tak zirytowana, jak zakladalem.
— Halo — powiedzial Terence, wchodzac bez Cyryla. — Przepraszam za spoznienie.
— Nic nie szkodzi — zapewnila go pani Mering z promiennym usmiechem. — Prosze usiasc, panie St. Trewes. Pije pan kawe czy herbate?
— Kawe — odparl Terence, usmiechajac sie do Tossie.
— Baine, przynies kawe dla pana St. Trewesa. Wszyscy tak sie cieszymy z panskiej wizyty — podjela pani Mering. — Mam szczera nadzieje, ze pan i panscy przyjaciele zostaniecie na nasz koscielny festyn. Zapowiada sie zabawnie. Bedziemy mieli kokosowe rzutki i wrozke, a Tocelyn upiecze ciasto na wente. Tocelyn tak swietnie gotuje i taka jest zdolna. Gra na fortepianie, wie pan, i mowi po niemiecku i po francusku. Prawda, Tossie, kochanie?
—
— Profesorze Peddick, mam nadzieje, ze panscy uczniowie wytrzymaja bez pana przez kilka dni — mowila pani Mering. — Panie Henry, prosze obiecac, ze pomoze nam pan przy Ukrytym Skarbie.
— Pan Henry opowiadal mi, ze mieszkal w Stanach — odezwala sie Verity, a ja obejrzalem sie na nia ze zdumieniem.
— Naprawde? — zainteresowal sie Terence. — Nigdy mi nie wspominales.
— To… to wtedy, kiedy chorowalem — wyjakalem. — Wyslano mnie do… do Stanow… na leczenie.
— Widzial pan czerwonych Indian? — zapytala Tossie.
— Bylem w Bostonie — odparlem, milczaco przeklinajac Verity.
— Boston! — wykrzyknela pani Mering. — Zna pan siostry Fox?
— Siostry Fox?
— Panny Margaret i Kate Fox. Zalozycielki naszego ruchu spirytystycznego. To one pierwsze nawiazaly lacznosc z duchami przez stukanie.
— Niestety nie mialem tej przyjemnosci — baknalem, ale ona juz znowu odwrocila sie do Terence’a.
— Tocelyn pieknie haftuje, panie St. Trewes — poinformowala go. — Musi pan zobaczyc sliczne powloczki, ktore uszyla na nasz stragan z robotkami.
— Z pewnoscia osoba, ktora je kupi, bedzie miala slodkie sny — powiedzial Terence, wpatrzony cielecym wzrokiem w Tossie — „sen o szczesciu doskonalym, zbyt piekny, by trwac…”
Pulkownik i profesor, wciaz przebywajacy pod Trafalgarem z Nelsonem, odsuneli krzesla, wstali i po kolei wymamrotali: „Za pozwoleniem”.
— Mesiel, dokad idziesz? — zapytala pani Mering.
— Nad sadzawke — odparl pulkownik — pokazac profesorowi Peddickowi mojego perlowego ryunkina.
— Wiec naloz plaszcz — nakazala mu pani Mering. — I welniany szal. — Odwrocila sie do mnie. — Moj maz ma slabe pluca i sklonnosc do kataru.
Zupelnie jak Cyryl, pomyslalem.
— Baine, przyniescie plaszcz pulkownika — polecila kamerdynerowi, ale panowie juz wyszli.
Natychmiast odwrocila sie do Terence’a.
— Skad pochodzi panska rodzina, panie St. Trewes?
— Z Kentu — odpowiedzial — ktory zawsze uwazalem za najpiekniejsze miejsce na ziemi, az do dzisiaj.
— Zechcesz mi wybaczyc, ciociu Malwinio? — odezwala sie Verity, skladajac serwetke. — Musze skonczyc moje pudlo na rekawiczki.
— Oczywiscie — rzucila z roztargnieniem pani Mering. — Jak dlugo panska rodzina mieszka w Kent, panie St. Trewes?
Mijajac mnie, Verity dyskretnie upuscila mi na kolana zlozona karteczke.
— Od 1066 roku — mowil Terence. — Oczywiscie od tamtej pory przebudowalismy dom. Wiekszosc jest georgianska. Mozliwe, ze Brown. Musicie panstwo nas odwiedzic.
Rozlozylem karteczke pod stolem i zerknalem na nia ukradkiem. Wiadomosc brzmiala: „Spotkajmy sie w bibliotece”.
— Przyjedziemy z najwieksza przyjemnoscia — zapewnila gorliwie Pani Mering. — Prawda, Tocelyn?
—
Wyczekalem na okazje i zaryzykowalem:
— Zechce pani wybaczyc, pani Mering…
— Absolutnie nie, panie Henry — odparla. — Przeciez pan nic nie jadl! Musi pan sprobowac pasztetu z wegorza pani Posey. Jest niezrownany.
Istotnie byl, podobnie jak kedgeree, ktorego sterte kazala Baine’owi nalozyc mi na talerz wielkim przyrzadem podobnym do lopaty, niewatpliwie lyzka do kedgeree.
Zjadlszy troche wegorza i jak najmniej kedgeree, wymknalem sie i poszedlem szukac Verity, chociaz nie mialem pojecia, gdzie znajduje sie biblioteka. Przydalby sie plan domu, taki jak w powiesciach kryminalnych Verity.
Uchylilem kilkoro drzwi i wreszcie znalazlem ja w pokoju wylozonym od podlogi do sufitu ksiazkami.
— Gdzies ty byl? — zapytala. Siedziala przy stole zasmieconym muszelkami i sloiczkami kleju.
— Jadlem ohydne, niewymowne rzeczy — wyznalem. — I odpowiadalem na pytania o Ameryce. Dlaczego, na litosc, powiedzialas im, ze bylem w Ameryce? Nic nie wiem o Stanach.
— Ani oni — odparla nie zmieszana. — Musialam cos zrobic. Nie przeszedles szkolenia i na pewno bedziesz popelnial bledy. Oni uwazaja wszystkich Amerykanow za barbarzyncow, wiec jesli uzyjesz niewlasciwego widelca, zloza to na karb twojego pobytu w Ameryce.
— Chyba powinienem podziekowac — mruknalem.
— Usiadz — polecila. — Musimy zaplanowac nasza strategie. Spojrzalem na drzwi, ktore mialy staroswiecki zamek z kluczem.
— Czy mam zamknac drzwi na klucz?
— Nie trzeba — powiedziala, wybierajac plaska rozowa muszelke. — Tutaj nikt nie przychodzi oprocz Baine’a. Pani Mering nie pochwala czytania.
— Wiec skad sie to wszystko wzielo? — zapytalem, wskazujac rzedy ksiazek w brazowych i szkarlatnych oprawach.
— Kupili ja — wyjasnila, smarujac muszelke klejem.
— Kupili co?
— Biblioteke. Od lorda Dunsany’ego. U ktorego pracowal Baine zanim przeszedl do Chattisbourne’ow. Chattisbourne’om ukradla go pani Mering, chociaz moim zdaniem Baine sam chcial zmienic miejsce. Ze wzgledu na ksiazki. — Przylepila muszelke do pudelka. — Siadaj. Jesli ktos wejdzie, pomagasz mi przy tym.
Podniosla wykonczone pudelko. Ozdobione bylo muszelkami dobranych rozmiarow, ulozonymi w ksztalcie serca.
— To absolutnie obrzydliwe — stwierdzilem.
— Cala epoka wiktorianska miala fatalny gust — odparla Verity. I ciesz sie, ze to nie wience z wlosow.
— Wience z wlosow?
— Kwiaty plecione z wlosow zmarlych ludzi. Perlowe muszle przyklejaj wzdluz brzegow — pouczyla mnie — a potem rzad porcelanek. — Podsunela mi sloiczek kleju. — Dowiedzialam sie od Baine’a, dlaczego pani Mering nagle nabrala takiej zyczliwosci dla Terence’a. Znalazla go u DeBretta. On jest bogaty i ma wujka para.
— Bogaty? — zdziwilem sie. — Przeciez nawet nie mial na oplacenie lodzi.
— Arystokracja zawsze tonie w dlugach — wyjasnila, ogladajac muszle malza. — On ma piec tysiecy rocznie, posiadlosc w Kent i jest nastepny w linii do parostwa. Wiec — ciagnela, odrzucajac muszle malza — nasz priorytet to trzymac Terence’a z daleka od Tossie, co nie bedzie latwe przy maminym swataniu. Dzisiaj rano Tossie zbiera rzeczy na kiermasz staroci, wiec wysle z nia ciebie. W ten sposob rozdzielimy ich przynajmniej na pol dnia.
— A co z Terence’em? — zapytalem.