— Ja zaczynam — oznajmila Tossie, pochylila sie wdziecznie i polozyla kule na trawie.
Co w tym trudnego? — pomyslalem, patrzac, jak Tossie ustawia sie do uderzenia. Dystyngowana wiktorianska gra, zabawa dla dzieci i mlodych kobiet w powloczystych sukniach na soczystych zielonych trawnikach. Cywilizowana gra.
Tossie odwrocila sie, usmiechnela sie zalotnie do Terence’a i potrzasnela lokami.
— Mam nadzieje, ze uda mi sie strzal — powiedziala i walnela poteznie w kule, ktora przeleciala przez dwie bramki i zatrzymala sie w polowie trawnika.
Tossie usmiechnela sie niewinnie, zapytala: — Czy mam nastepny strzal? — i walnela po raz drugi.
Tym razem kula prawie trafila Cyryla, ktory odbywal drzemke w cieniu.
— Przeszkoda — oglosila Tossie. — Trafilam go w nos.
— Cyryl nie ma nosa — odparla Verity, ustawiajac swoja kule na odleglosc glowki mlotka za pierwsza bramka. — Moja kolej.
Nie uderzyla tak mocno jak Tossie, ale bynajmniej nie spartaczyla. Kula przeszla przez pierwsza bramke, a po nastepnym strzale zatrzymala sie dwie stopy od kuli Tossie.
— Pana kolej, panie St. Trewes — zawolala Tossie i stanela tak, ze jej dluga spodnica zaslonila kule. Po strzale Terence’a, kiedy do niego podeszla, jej kula znajdowala sie dobry jard dalej.
Podszedlem do Verity.
— Ona oszukuje — szepnalem. Verity przytaknela.
— Nie moglam znalezc jej pamietnika — wyznala.
— Wiem. Zabrala go ze soba. Przeczytala dziewczetom Chattisbourne’ow opis swojej sukni.
— Pana kolej, panie Henry — oznajmila Tossie, opierajac sie mlotku.
Verity nic nie mowila o prawidlowym uchwycie, a ja nie zwracalem uwagi. Polozylem swoja kule przed bramka i chwycilem mlotek mniej wiecej tak, jak kij do krykieta.
— Faul! — krzyknela Tossie. — Kula pana Henry’ego nie lezy w odpowiedniej odleglosci od bramki. Traci pan kolejke, panie Henry.
— Nie traci — sprzeciwila sie Verity. — Niech pan odsunie kule na szerokosc glowki mlotka.
Zrobilem, co kazala, a nastepnie poslalem kule z grubsza we wlasciwym kierunku, chociaz nie przez bramke.
— Moja kolej — oswiadczyla Tossie i wybila kule Verity z boiska prosto w zywoplot. — Przepraszam — powiedziala, usmiechnela sie z udawana skromnoscia i tak samo potraktowala kule Terence’a.
— A mowilas, ze to cywilizowana gra — syknalem do Verity, pelzajac pod zywoplotem, zeby odzyskac jej kule.
— Mowilam, ze prosta — odparla. Podnioslem kule.
— Udawaj, ze dalej szukasz — szepnela Verity. — Kiedy zrewidowalam pokoj Tossie, przeskoczylam do Oksfordu.
— Dowiedzialas sie, jaki byl poslizg przy twoim skoku? — zapytalem rozgarniajac galezie.
— Nie — odpowiedziala z powazna mina. — Warder byla zajeta. Chcialem juz wyglosic uwage, ze Warder zawsze jest strasznie zajeta, kiedy dodala:
— Ten nowy rekrut… nie znam jego nazwiska… ten, ktory pracowal z toba i Carruthersem, utknal w przeszlosci.
— Na polu z dyniami? — zagadnalem, myslac o psach.
— Nie, w Coventry. Mial przejsc po przeszukaniu gruzow, ale nie przeszedl.
— Pewnie nie mogl znalezc sieci — domyslilem sie, pamietajac, jak sie meczyl z latarka.
— Tak samo uwaza Carruthers, ale pan Dunworthy i T.J. martwia, ze to ma zwiazek z niekongruencja. Wyslali z powrotem Carruthersa, zeby go znalazl.
— Twoja kolej, Verity — rzucila niecierpliwie Tossie i ruszyla w nasza strone. — Jeszcze pan nie znalazl?
— Juz mam — zawolalem i wylazlem spod zywoplotu, unoszac wysoko kule.
— Lezala tutaj — oswiadczyla Tossie, wskazujac stopa miejsce odlegle o kilka mil od miejsca, skad ja wybila.
— To jak gra z Krolowa Kier — stwierdzilem i podalem Verity kule. Przez nastepne trzy kolejki usilowalem jedynie przepchnac moja kule na te sama strone boiska co kula Verity, ktore to wysilki dwukrotnie udaremnila panna „Sciac jej glowe!” Mering.
— Juz wiem — oznajmilem, kustykajac do Verity po kolejnym strzale Tossie, kiedy poslala kule Terence’a prosto w moja kostke, na co Cyryl wstal i przeniosl sie na drugi koniec trawnika. — Pan C. jest lekarzem, wezwanym do krokietowych kontuzji Tossie. Czego jeszcze sie dowiedzialas?
Verity starannie ustawila sie do strzalu.
— Dowiedzialam sie, z kim sie ozenil Terence.
— Prosze, nie mow, ze z Tossie — jeknalem, stanalem na zdrowej nodze i potarlem rozbita kostke.
— Nie — odparla i zgrabnie przeprowadzila kule przez bramke.
— Nie z Tossie. Z Maud Peddick.
— Ale to dobrze, prawda? — zauwazylem. — To znaczy, ze niczego nie zepsulem, kiedy nie dopuscilem do spotkania Terence’a i Maud.
Verity wyciagnela zza szarfy zlozona kartke papieru i podala mi ukradkiem.
— Co to jest? — zapytalem, chowajac kartke do kieszeni na piersi.
— Wyjatek z pamietnika Maud?
— Nie — zaprzeczyla. — Maud jest chyba jedyna kobieta w epoce wiktorianskiej, ktora nie prowadzila pamietnika. To list Maud St. Trewes do jej mlodszej siostry.
— Panska kula, panie Henry! — krzyknela Tossie.
— Drugi ustep — podpowiedziala Verity.
Wykonalem entuzjastyczne uderzenie, ktore poslalo czerwona kule obok kuli Terence’a prosto w zarosla bzu.
— Powiadam, fatalnie! — odezwal sie Terence. Kiwnalem glowa i z trzaskiem wtargnalem w gestwine.
— „Zegnaj, przyjacielu drogi — zawolal wesolo Terence, machajac mlotem. — Zegnaj mi! Bo na tym podlym swiecie — chociaz przysiegamy — wierzymy — i ufamy — tylko rozpacz czyha”.
Znalazlem kule, podnioslem ja i wcisnalem sie w najwiekszy gaszcz bzow. Rozlozylem list. Napisany byl delikatnym, pajeczym charakterem pisma.
„Najdrozsza Izabelo — przeczytalem — tak sie ucieszylam na wiadomosc o Twoich zareczynach. Robert to wspanialy mlody czlowiek i mam tylko nadzieje, ze bedziecie rownie szczesliwi jak ja z Terence’em. Martwisz sie, ze poznalas go na stopniach sklepu z towarami zelaznymi, w wyjatkowo nieromantycznym miejscu. Nie przejmuj sie, siostrzyczko. Moj kochany Terence i ja spotkalismy sie pierwszy raz na dworcu kolejowym — Stalam z ciocia Amelia na peronie stacji Oksford…”
Stalem wpatrujac sie w list. Peron na stacji Oksford.
„…niezbyt romantyczne miejsce, a jednak od razu zrozumialam, tam, wsrod lokomotyw i wagonow towarowych, ze to on bedzie moim towarzyszem zycia”.
Tylko ze wcale nie zrozumiala. Poniewaz ja sie napatoczylem i dlatego obie z ciotka wziely dorozke i odjechaly.
— Nie mozesz znalezc? — krzyknal Terence. Pospiesznie zlozylem list i wetknalem do kieszeni.
— Juz mam — odkrzyknalem i wygramolilem sie z krzakow.
— Poszla stad — oznajmila Tossie, wskazujac stopa calkowicie zmyslony punkt.
— Dziekuje, panno Mering — powiedzialem, odmierzylem mlotkiem dlugosc glowki mlotka od brzegu, umiescilem kule na trawie i przygotowalem sie do ponownego uderzenia.
— Pana kolej minela — oswiadczyla Tossie, podchodzac do swojej kuli. — Teraz moja kolej.
I poteznym uderzeniem poslala moja kule z powrotem w krzaki bzu.
— Skrokietowana — usmiechnela sie slodko. — Dwa strzaly.
— Czyz to nie wspaniala dziewczyna? — zagadnal Terence, kiedy pomagal mi szukac kuli.
Nie, pomyslalem, a nawet gdyby byla wspaniala, nie miales sie niej zakochac. Miales zakochac sie w Maud. Miales ja spotkac na dworcu kolejowym i to moja wina, moja wina, moja wina.