sie naukowiec William Crookes oraz Arthur Conan Doyle. Pani Mering wziela ciebie za ducha. Nam tez sie uda. Dlaczego nie?
Pani Mering podbiegla do nas, lopoczac szata.
— Wielebny pan Arbitage prowadzi loterie ciast. Musze pamietac, zeby zapytac go pozniej. O, panie Henry — wziela mnie za ramie — wiem, ze urzadzimy wspanialy seans. Juz teraz wyczuwam w poblizu obecnosc duchow.
Wlasciwie to byl Baine, ktory stanal za jej plecami i czekal na przerwe, zeby zabrac glos.
— Moze to ten sam duch, ktorego pan slyszal poprzedniej nocy, panie Hen… o co chodzi, Baine? — rzucila niecierpliwie.
— Madame Iritosky, jasnie pani — powiedzial.
— Tak, tak, co z nia?
— Jest tutaj.
ROZDZIAL SIEDEMNASTY
W Doline Smierci…
Madame Iritosky czekala w westybulu z dziewiecioma sztukami bagazu, wielka, czarna, emaliowana gablota oraz ksieciem de Vecchio.
— Madame Iritosky! — zagulgotala pani Mering. — Co za urocza niespodzianka! I ksiaze! Baine, przyprowadzcie pulkownika i powiedzcie mu, ze mamy gosci! Tak sie ucieszy! Znacie panstwo panne Brown — wskazala Verity — a to jest pan Henry.
Weszlismy za nia do domu.
— Co ona tutaj robi? — mamrotala Verity. — Myslalam, ze nigdy nie opuszcza domu.
— Milo pana poznacz, signor Henri — powiedzial ksiaze de Vecchio z uklonem.
— Dlaczego pani nas nie zawiadomila o swoim przyjezdzie? — wypytywala pani Mering. — Baine wyszedlby po was na stacje.
— Sama nic nie wiedzialam az do wczorajszej nocy — odparla madame Iritosky — kiedy to odebralam wiadomosc z Tamtego Swiata. Nie wolno ignorowac wezwania duchow.
Nie wygladala tak, jak sie spodziewalem. Niska, kluchowata kobiecina z kartoflowatym nosem i zmierzwionymi siwymi wlosami, w dosc wytartej brazowej sukni. Kapelusz tez miala obszargany, a piora na nim pochodzily chyba od koguta. Przypuszczalem, ze pani Mering bedzie krecic nosem na osobe tego rodzaju, ale ona doslownie plaszczyla sie przed gosciem.
— Wiadomosc od duchow? — zawolala, klaszczac w rece. — Jakie podniecajace! Co powiedzialy?
— „Jedz!” — oznajmila dramatycznie madame Iritosky.
—
— „Dokad mam jechac?”, zapytalam je — ciagnela madame Iritosky — i czekalam, zeby wystukaly odpowiedz. Ale panowala cisza.
—
— „Dokad mam jechac?”, zapytalam je ponownie — mowila madame Iritosky — i nagle na stole przede mna zablyslo biale swiatlo, ktore roslo i roslo, az zmienilo sie… — zrobila dramatyczna pauze — w pani list!
— Moj list! — westchnela pani Mering, a ja przysunalem sie do niej w obawie, ze bedziemy swiadkami nastepnego omdlenia, ona jednak tylko zachwiala sie i odzyskala rownowage. — Napisalam do madame o duchach, ktore widzialam — zwrocila sie do mnie — a teraz one po nia poslaly!
— One probuja cos pani powiedziec — oswiadczyla madame Iritosky, wpatrujac sie w sufit. — Wyczuwam ich obecnosc. Sa teraz z nami.
Podobnie jak Tossie, Terence i Baine. I pulkownik Mering w stanie krancowej irytacji. Mial na sobie wodery i trzymal podbierak.
— O co znowu chodzi? — burknal. — Lepiej, zeby to bylo cos waznego. Dyskutujemy z Peddickiem o bitwie Monmoutha.
— Panno Mering,
Nachylil sie nad dlonia Tossie, jakby chcial ja ucalowac.
— Jak sie pan miewa? — rzucil Terence. Wysunal sie przed Tossie i sztywno wyciagnal reke. — Terence St. Trewes, narzeczony panny Mering.
Ksiaze i madame Iritosky wymienili spojrzenia.
— Mesiel, nigdy nie zgadniesz, kto przyjechal! — zawolala pani Mering. — Madame Iritosky, przedstawiam pani mojego meza, pulkownika Meringa!
— Pulkowniku Mering, dziekujemy, ze przyjal nas pan w swoi domu — powiedziala madame Iritosky, pochylajac przed nim kogucie piora na glowie.
— Hrrumm — mruknal pulkownik przez wasy.
— Mowilam ci, Mesiel, ze widzialam ducha — paplala pani Mering. — Madame Iritosky przyjechala, zeby nawiazac z nim kontakt. Mowi, ze duchy sa z nami nawet teraz.
— Ciekawe jak — burknal pulkownik. — Brakuje miejsca w tym przekletym westybulu. Mamy dom. Po co tutaj stac z bagazami.
— Och, oczywiscie — zreflektowala sie pani Mering, jakby dopiero teraz zauwazyla tlok panujacy w westybulu. — Prosze wejsc, madame Iritosky, ksiaze, przejdzmy do biblioteki. Baine, kazcie Jane podac herbate, zaniescie rzeczy madame Iritosky i ksiecia do ich pokojow.
— Gablote takze, jasnie pani? — zapytal Baine.
— Ga… — pani Mering popatrzyla ze zdumieniem na sterte bagazy. — Ojej, jak duzo bagazu! Wyjezdza pani w podroz, madame Iritosky?
Madame i ksiaze ponownie wymienili spojrzenia.
— Kto wie? — odparla madame Iritosky. — Kiedy duchy rozkazuja, ja slucham.
— O, oczywiscie — powiedziala pani Mering. — Nie, Baine, madame Iritosky bedzie potrzebowala gabloty na seans. Wstawcie ja do salonu.
Zaciekawilo mnie, jakim cudem on ja tam wepchnie, pomiedzy otomany, aspidistry i ekrany przed kominkiem.
— I zaniescie reszte rzeczy na gore — ciagnela pani Mering — i rozpakujcie.
— Nie! — sprzeciwila sie ostro madame Iritosky. — Wole sama rozpakowac swoje rzeczy. Psychiczne linie mocy, pani rozumie.
— Oczywiscie — przyswiadczyla pani Mering, ktora chyba nie lepiej niz reszta z nas orientowala sie, co to sa psychiczne linie mocy. — Po herbacie zabiore pania na dwor i pokaze miejsce, gdzie po raz pierwszy zobaczylam tego ducha.
— Nie! — odmowila madame Iritosky. — Ta dluga podroz nadwaga moje sily. Pociagi! — wzdrygnela sie. — Po herbacie musze odpoczac. Jutro pokaze mi pani caly dom i posiadlosc.
— Oczywiscie — pani Mering wydawala sie rozczarowana. — Zbadamy spirytualna obecnosc w Muchings End — ciagnela madame Iritosky. — Z pewnoscia jest tutaj duch. Nawiazemy lacznosc.
— Och, jak zabawnie! — zawolala Tossie. — Czy beda manifestacje?