— Jesli to ty — krzyknela rownie glosno Ruth Baker — maly Arthur potrafi je odgiac!

— Spokojnie, ludzie! — przerwal im szeryf Doggly. — Dokonuje tu niewielkiego aresztowania, wiec odsuncie sie i pozwolcie wyprowadzic wieznia. A ciebie, Makepeace, jeszcze tylko trzy slowa dziela od aresztowania za utrudnianie dzialania wymiarowi sprawiedliwosci i zaklocanie porzadku.

— Mnie aresztowac! — oburzyl sie Makepeace.

— Teraz juz tylko jedno slowo. No dalej, wystarczy jakiekolwiek. Powiedz je. Pozwol mi cie zamknac, Makepeace. Wiesz, ze nie moge sie doczekac.

Makepeace wiedzial. Zamknal usta i cofnal sie. Ale patrzyl z usmiechem, jak szeryf prowadzi Alvina ulica do aresztu na tylach budynku sadu.

ROZDZIAL 11 — WIEZIENIE

Francuski Calvina nie byl zbyt dobry — ale Calvin wcale sie tym nie przejmowal. Rozmawial z Anglikami, i to sporo, dopoki nie nauczyl sie nasladowac kulturalnej wymowy eleganckiego dzentelmena. Tutaj, w Paryzu, rozmowy byly niepotrzebne, a nawet mogly szkodzic. Nie dzieki pogaduszkom czlowiek staje sie postacia znana i legendarna. Tego jednego Calvin nauczyl sie od Alvina, chociaz Alvin wcale nie chcial go tego nauczyc.

Alvin nigdy nie dal we wlasny rog. Dlatego kazdy Tom, Dick i Sally deli za niego. Im byl bardziej milczacy, tym bardziej go wychwalali. I tak tez poczynal sobie Calvin od chwili, gdy przybyl do Paryza: zachowywal milczenie i uzdrawial ludzi.

Pracowal nad uzdrawianiem — jak slusznie powiedzial Bajarz, taki talent bardziej beda podziwiac niz zabijanie chrzaszczy. Nie znal sie jednak na subtelnosciach, o jakich opowiadal Alvin: nie widzial malenkich stworzonek przenoszacych choroby, nie rozumial dzialania kawaleczkow zycia, z ktorych zbudowane sa ludzkie ciala. Ale pewne rzeczy umial pojac: rzeczy duze, na przyklad sciagniecie brzegow otwartej rany i zabliznienie skory — Calvin wlasciwie nie rozumial, jak mu sie to udaje, ale tak jakby zaciskal te rane w myslach, a blizna zarastala.

Rozdzielenie skory, zeby wyplynela ropa — to robilo wrazenie, zwlaszcza kiedy Calvin leczyl w ten sposob nedzarzy na ulicach. Oczywiscie, wielu z nich mialo falszywe rany. Tych Calvin nie mogl uleczyc, zreszta nie zyskalby wielu przyjaciol, gdyby namalowane blizny splynely z twarzy zebrakow. Ale te prawdziwe… Niektorym ludziom potrafil pomoc, a wtedy pilnowal, zeby jak najwiecej gapiow dokladnie widzialo, co sie dzieje. Ogladali cud uzdrowienia, ale nie slyszeli, zeby sie chwalil, ani nawet z gory obiecywal, co nastapi. Zwykle robil z tego cale przedstawienie; stawal przed zebrakiem, nie zwracajac uwagi na wyciagnieta reke czy podstawiony kubek, i wpatrywal sie w rane, wrzod czy opuchlizne. Wreszcie zebrak milkl, a wraz z nim gapie, ktorzy skupiali uwage wylacznie na punkcie, w ktory patrzyl Calvin. Tymczasem on mial juz w glowie obraz rany, zbadal ja przenikaczem, przemyslal, co nalezy zrobic. I kiedy zapadala cisza, wysylal swoj przenikacz i nadawal skorze nowy ksztalt. Cialo rozstepowalo sie albo rana zamykala, zaleznie od potrzeby.

Gapie wstrzymywali oddech, potem pomrukiwali, wreszcie zaczynali rozmawiac. I kiedy ktorys mial go juz zaczepic, Calvin odchodzil, nie mowiac ani slowa.

Milczenie dzialalo mocniej niz wszelkie tlumaczenia. Plotki o nim rozchodzily sie szybko; wiedzial o tym, bo w kawiarni, gdzie jadal (choc nikogo nie uzdrawial), slyszal, jak ludzie rozmawiaja o tajemniczym, milczacym cudotworcy, ktory krazy po miescie i czyni dobro niczym Jezus.

Calvin mial tylko nadzieje, ze nie rozejdzie sie wiadomosc, iz tak naprawde wcale nie leczy ludzi, co najwyzej przypadkiem. Alvin potrafil dotrzec do gleboko ukrytych tajemnic ciala i rzeczywiscie uzdrowic, ale Calvin nie widzial tak malych rzeczy. Owszem, mogl osuszyc i zamknac rane, jesli jednak byla zakazona, musiala otworzyc sie znowu. Mimo to niektorych pewnie uleczyl. Co nie znaczy, ze im w ten sposob pomogl — jak mogli zebrac bez ran? Gdyby mieli dosc rozumu, uciekaliby przed nim, zanim odbierze im monete, za ktora kupuja wspolczucie. Ale nie, prawdziwi kalecy chcieli zdrowia bardziej niz pozywienia. Bol i cierpienie zmieniaja ludzi. Kiedy czuli sie dobrze, mogli byc madrzy i ostrozni; wystarczylo dodac do tej mieszanki troche bolu, a pragneli tylko czegos, co ten bol ukoi.

Minal zadziwiajaco dlugi czas, zanim zjawil sie przy nim ktos z tajnej policji cesarza. Oczywiscie, jeden czy dwoch zandarmow widzialo, co robi, ale ze nikogo nie dotykal i nic nie mowil, oni takze nic nie zrobili. Zolnierze tez go widzieli, a nawet zaczynali szukac, poniewaz wielu weteranow nosilo rany z czasow sluzby; polowa inwalidow, ktorym pomogl Calvin, miala dawnych towarzyszy z frontu, ktorych odwiedzali, zeby pochwalic sie cudem ozdrowienia. Jednak w tlumie gapiow nigdy nie pojawil sie ktos przejawiajacy te ukradkowa czujnosc, typowa dla tajnego policjanta. Trwalo to dlugie trzy tygodnie; przez ten czas Calvin musial przenosic sie z jednej czesci miasta do drugiej, zeby ktos, komu juz raz pomogl, nie zjawil sie po kolejna kuracje. Wszystkie jego wysilki poszlyby na marne, gdyby rozniosla sie plotka, ze ci, ktorych uleczyl, nie na dlugo pozostaja uleczeni.

Wreszcie zjawil sie czlowiek — w srednim wieku, w ubraniu mieszczucha i o skromnej postawie, ale Calvin zauwazyl napiecie, czujnosc… a przede wszystkim ciezar pistoletow ukrytych w kieszeniach plaszcza. Ten czlowiek zamelduje o wszystkim cesarzowi. Calvin dopilnowal wiec, by tajny policjant zajal dobre miejsce i widzial wszystko, co sie dzieje przy uzdrawianiu zebraka. Nie zaszkodzilo tez, ze nim zapadla cisza, slychac bylo szepty w stylu: „Czy to on? Podobno uzdrowil jednonogiego kaleke przy Montmartre”, chociaz Calvin nigdy nie probowal leczyc kogos, kto stracil konczyne. Tego moze i sam Alvin by nie potrafil. Ale nie przeszkadzalo mu, ze kraza takie plotki. Przyda sie wszystko, co doprowadzi go przed oblicze cesarza, bo przeciez wszyscy wiedzieli, ze cierpi na artretyzm. Bolace nogi… Kaze mnie przyprowadzic, zeby sie pozbyc bolu w nogach. I za to nauczy mnie wszystkiego, co wie, byle ukoic bol.

Uzdrawianie dobieglo konca i Calvin odszedl, jak zwykle. Ze zdziwieniem jednak spostrzegl, ze tajny policjant oddalil sie inna droga. Czy nie powinien mnie sledzic? — zastanawial sie. Szepnac do ucha, ze cesarz mnie potrzebuje? Czy pojde z nim, by sluzyc cesarzowi? Niestety, nie jestem pewien, czy zdolam cesarzowi pomoc. Zrobie, co moge, ale niektore choroby sa uparte i nie pozwalaja sie w pelni wyleczyc. Tak jest, Calvin niczego nie zamierzal obiecywac. Niech za niego przemowia czyny. Na pewno noga cesarza przestanie bolec na jakis czas; tego potrafi dokonac. Ale nikt nie powie, ze Calvin Miller obiecywal trwale uzdrowienie, ani ze w ogole cokolwiek wyleczy.

Ale nie mial mozliwosci, by powiedziec to wszystko, gdyz tajny policjant nie ruszyl za nim.

Tego wieczoru, kiedy w kawiarni czekal na kolacje, do sali weszlo czterech zandarmow, rozesmianych, jak gdyby wlasnie skonczyli sluzbe. Dwaj ruszyli do kuchni — najwyrazniej kogos tam znali — a dwaj pozostali niezgrabnie i halasliwie przepychali sie miedzy stolikami. Calvin usmiechnal sie lekko i spojrzal w okno.

Smiech ucichl. Silne rece chwycily go za ramiona i podniosly z krzesla. Otoczyli go wszyscy czterej zandarmi, juz wcale nie weseli. Zwiazali mu rece, spetali nogi i prawie wywlekli na ulice.

To bylo zdumiewajace, nieprawdopodobne. Zapewne nastapilo w wyniku raportu zlozonego przez tajnego policjanta. Ale dlaczego zostal aresztowany? Jakie prawo zlamal? Moze chodzilo o to, ze mowil po angielsku? Przeciez potrafia tu chyba odroznic Anglika od Amerykanina. Anglicy prowadzili z Francja wojne, czy raczej cos w rodzaju wojny, ale Amerykanie pozostawali mniej wiecej neutralni. Jak oni smieli?

Z trudem nadazajac za zandarmami, ktorzy narzucili szybkie tempo, Calvin pomyslal, czy nie skorzystac z talentu Stworcy, by rozluznic i zrzucic wiezy. Ale cala czworka miala bron i wolal ich nie prowokowac.

Nie marnowal tez sil na proby tlumaczenia, ze z pewnoscia zaszla jakas straszna pomylka. Po co? Wiedzieli, kim jest; ktos im rozkazal go aresztowac. Nie dbali, czy to pomylka, czy nie. Jesli nawet, to przeciez nie oni sie pomylili.

Pol godziny pozniej, w samej koszuli, zostal wrzucony do nedznej, cuchnacej celi w Bastylii.

— Witaj w Krainie Gilotyny! — krzyknal ktos w glebi korytarza. — Witaj, pielgrzymie, w Kaplicy Swietego Ostrza!

— Stul pysk! — wrzasnal inny wiezien.

— Dzisiaj przecieli szyje czlowieka, ktory siedzial w tej samej celi co ty teraz, nowy chlopcze! To czeka kazdego Anglika, jesli gdzies uznaja, ze jest szpiegiem!

— Ale ja nie jestem Anglikiem! — zawolal Calvin.

Odpowiedzial mu wybuch smiechu.

* * *
Вы читаете Alvin Czeladnik
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату