Peggy znuzona odlozyla pioro i z niechecia przymknela oczy. Czy jest w tym jakis plan? Czy Ten, kto przyslal Alvina na swiat, ochranial go i przygotowywal do wielkiego dziela budowy Krysztalowego Miasta, mial jakis plan? Czy moze zadnego? Nie, z pewnoscia ma jakies znaczenie fakt, ze Calvin trafil do wiezienia w Paryzu tego samego dnia co Alvin w Hatrack River. Bastylia, oczywiscie, bardzo sie roznila od pokoiku na pietrze w tylnej czesci budynku sadu, ale wiezienie to wiezienie — obaj siedzieli w celach bez zadnego rozsadnego powodu, nie majac pojecia, jak to sie wszystko skonczy.
Ale Peggy miala pojecie. Widziala wszystkie sciezki. Wreszcie schowala pioro, zlozyla papiery i wyszla, by powiadomic gospodarzy, ze wyjedzie wczesniej, niz planowala.
— Jestem chyba potrzebna gdzie indziej.
Bratanek Bonapartego byl lasica, ktora uwaza sie za gronostaja. Ale niech ma takie zludzenia. Gdyby ludzie nie mieli zludzen, Bonaparte nie zostalby cesarzem Europy i Prawodawca Ludzkosci. Ich zludzenia byly jego prawda; ich potrzeby pragnieniem jego serca. W cokolwiek chcieli wierzyc, Bonaparte pomagal im wzmocnic te wiare, w zamian za panowanie nad ich zyciem.
Chlopak nazywal siebie Malym Napoleonem. Polowa mlodych krewniakow Bonapartego otrzymala imie Napoleona w nadziei na jego laske, ale tylko jeden mial dosc tupetu, by uzywac tego imienia na dworze. Bonaparte nie byl calkiem pewien, czy Maly Napoleon jest bardziej zuchwaly niz pozostali, czy tez zwyczajnie zbyt glupi, zeby uswiadomic sobie niebezpieczenstwo uzywania imienia cesarza; moze chcial sobie zapewnic sukcesje? Widzac go teraz, maszerujacego niczym nakrecany zolnierzyk — jak gdyby dokonal niezwyklych czynow, o ktorych nikt nie wiedzial, ale ktore daly mu prawo kroczenia dumnie jak general — Bonaparte mial ochote rozesmiac mu sie w twarz. Mial ochote odkryc calemu swiatu marzenia Malego Napoleona: o tronie, o wladzy nad swiatem, o przescignieciu wszystkich dokonan stryja. Mial ochote spojrzec mu prosto w oczy i powiedziec: „Nawet na moim nocniku nie moglbys zasiasc, moj ty prozny oszuscie”. Zamiast tego powiedzial:
— Jakiez to dobre wiatry cie tu przywialy, moj Maly Napoleonie?
— Twoj artretyzm — odparl chlopak.
No nie… Jeszcze jedno lekarstwo. Leki odkryte przez glupcow zwykle bardziej szkodza, niz pomagaja. Ale artretyzm to przeklenstwo i… Przekonajmy sie, co znalazl.
— Jest pewien Anglik — wyjasnil Maly Napoleon. — A dokladniej Amerykanin. Moi szpiedzy go obserwowali…
— Twoi? Czy to inni szpiedzy od tych, ktorym ja place?
— Szpiedzy, ktorych przydzieliles mi pod komende, stryju.
— Ach, ci szpiedzy… Pamietaja, ze ciagle pracuja dla mnie, mam nadzieje?
— Pamietaja tak dobrze, ze zamiast po prostu wykonywac rozkazy i uwazac na wrogow, obserwowali takze kogos, kto moze potrafi ci pomoc.
— Wszyscy Anglicy w Europie to szpiedzy. Ktoregos dnia, kiedy jakis wazny czyn zyska mi wielka popularnosc, wylapie ich i zgilotynuje. Monsieur Guillotin… to uzyteczny czlowiek. Wynalazl cos ostatnio?
— Pracuje nad pojazdem napedzanym para, stryju.
— One juz istnieja. Nazywamy je lokomotywami, a ich tory przecinaja cala Europe.
— Ale on pracuje nad taka, ktora nie musi jezdzic po torach.
— A dlaczego nie parowy balon? Nie moge zrozumiec, dlaczego nie dzialal. Motor popychalby balon, a para, zamiast bez pozytku ulatywac w atmosfere, wypelnialaby balon i utrzymywala calosc w powietrzu.
— Ja zrozumialem, stryju, problem polega na tym, ze jesli zabierze sie dosyc paliwa, aby pokonac wiecej niz dziesiec metrow, calosc jest zbyt ciezka i nie zdola oderwac sie od ziemi.
— Po to wlasnie istnieja wynalazcy, prawda? Zeby rozwiazywac takie problemy. Kazdemu durniowi moze wpasc do glowy zasadnicza idea. Na przyklad mnie wpadla. A jesli chodzi o takie sprawy, oczywiscie jestem glupcem, jak wiekszosc ludzi. — Bonaparte juz dawno sie przekonal, ze takie uwagi swiadczace o skromnosci zawsze sa powtarzane na dworze i pomagaja zachowac milosc poddanych. — A juz zadaniem pana Guillotin jest… Zreszta mniejsza z tym, maszyna noszaca jego imie jest dostatecznie cennym darem dla ludzkosci. Szybkie, pewne i bezbolesne egzekucje to dobrodziejstwo dla najmniej godnych go ludzi. Chrzescijanski wynalazek, pozwalajacy na milosierdzie wobec ostatnich z Jezusowego stada.
To zdanie powtorza kaplani, i to na kazaniach.
— Wracajac do tego Calvina Millera… — I mojego artretyzmu…
— Widzialem, jak osuszyl spuchnieta noge; a jedynie stal na ulicy i patrzyl na ropiejaca rane zebraka.
— Ropiejaca rana to nie to samo co artretyzm.
— Zebrak mial rozerwane spodnie, zeby wszyscy widzieli rane, a ten Amerykanin stal tam i wygladal zupelnie, jakby drzemal. I nagle spod skory pociekla ropa, wyplynela cala, a rana zamknela sie bez jednego szwu. Ani on, ani nikt inny nie dotykal tej nogi. Wspaniala demonstracja zadziwiajacej mocy uzdrawiania.
— Sam to widziales?
— Na wlasne oczy. Ale tylko raz. Trudno mi w tajemnicy wychodzic na ulice, stryju. Za bardzo jestem do ciebie podobny.
Maly Napoleon z pewnoscia uwazal to za komplement. Ale wypowiedz spowodowala u Bonapartego niesmak.
— Kazales aresztowac tego uzdrowiciela?
— Oczywiscie. Czeka teraz, kiedy go wezwiesz.
— Niech sie poci.
Maly Napoleon przekrzywil glowe; obserwowal stryja i pewnie sie zastanawial, jakie plany ma Bonaparte wobec uzdrowiciela i dlaczego natychmiast po niego nie poslal. Ale cesarz byl pewny, ze jedna rzecz nigdy nie wpadnie mlodzikowi do glowy: ze jego wuj nie ma najmniejszego pojecia, co poczac z uzdrowicielem naprawde dysponujacym moca. Sama mysl o tym budzila niepokoj. Przypomnial sobie mlodego chlopca, ktory w Forcie Detroit zlozyl mu wizyte w towarzystwie czerwonego generala Ta-Kumsawa. Czyzby ten Amerykanin byl ta sama osoba?
Wlasciwie dlaczego w ogole ci dwaj mu sie skojarzyli? I jakie znaczenie ma ten chlopak z Detroit dzisiaj, po tylu latach? Bonaparte nie byl pewien, co to wszystko znaczy, ale mial przeczucie, ze dzialaja tu potezne sily, jak gdyby ten Amerykanin w Bastylii byl dla niego wazny. A moze nie dla niego? Dla kogos.
Poczul bol w nodze. Zaczynal sie kolejny atak artretyzmu.
— Odejdz — polecil Malemu Napoleonowi.
— Czy zazadasz pomocy od Amerykanina? — spytal chlopak.
— Nie. Zostaw go samego. A skoro juz o tym mowa, to mnie rowniez.
W wiezieniu ciaglym strumieniem odwiedzali Alvina goscie. Wydawalo sie, ze wszyscy maja ten sam pomysl. Zblizali sie do pretow, kiwali na niego, by podszedl, i szeptali, jakby zastepca szeryfa i tak nie wiedzial, o czym mowia:
— Alvinie, czy potrafilbys jakos sie stad wymknac?
Czyzby sadzili, ze o tym nie pomyslal? Prosta sprawa: wystarczy zmiekczyc kamien i wyrwac jeden z pretow. Zreszta moglby tez sprawic, zeby pret wyplynal z kamienia, w ktorym zostal osadzony. Albo rozpuscic pret bez sladu. Albo przejsc przez mur na wskros. Takie rzeczy byly dla niego proste. Jako dzieciak bawil sie kamieniami i znalazl w nich miekkosc, slabosc. Jako uczen kowalski doglebnie zrozumial zelazo. Czy nie wpelzl do paleniska i nie zmienil zelaznego pluga w zywe zloto?
Teraz, zamkniety w celi, myslal o ucieczce; myslal o niej bez przerwy. Myslal, czy nie wyrwac sie do puszczy, razem z Arthurem Stuartem, albo i bez niego — chlopiec byl tu szczesliwy, wiec po co go zabierac? Myslal o sloncu grzejacym plecy, o wietrze dmuchajacym w twarz, o zielonej piesni lasu — ledwie ja slyszal zza murow i krat.
Ale powtarzal sobie to samo, co mowil ludziom, ktorzy zyczyli mu przeciez jak najlepiej.
— Zanim odejde, musze zamknac te sprawe raz na zawsze. Dlatego stane przed sadem, zostane