— Czy po to przyjechaliscie? Zeby powiedziec biednemu glupiemu Alvinowi i jego biednemu glupiemu obroncy, co maja robic?
Spojrzala na niego surowo.
— Na promie spotkalam twojego starego przyjaciela. Poczul, ze serce mu drzy.
— Ta-Kumsawa? — wyszeptal.
— Na mily Bog, nie. O ile wiem, jest na zachodzie, za Mizzipy. Mowilam o pewnym czlowieku, ktory mial tatuaz na niewymownej czesci ciala. Pan Mike Fink.
Alvin westchnal ciezko.
— Niszczyciel chce chyba zebrac w jednym miejscu wszystkich moich wrogow.
— Wrecz przeciwnie — zapewnila go Peggy. — Mysle, ze Mike nie jest twoim wrogiem. Jest przyjacielem. Przysiega, ze zamierza tylko cie chronic, a ja mu wierze.
Wiedzial, ze to mialo go przekonac, iz mozna ufac Mike'owi Finkowi. Byl jednak uparty, wiec milczal.
— Zaczal pracowac na promie w Wheelwright, zeby byc blisko ciebie i miec cie na oku. Istnieje spisek; chca doprowadzic do twojej ekstradycji do Kenituck na podstawie Ustawy o zbieglych niewolnikach.
— Po Doggly powiedzial mi, ze nie zamierza sie tym przejmowac.
— Ale Daniel Webster przyjechal wlasnie w tym celu. Ma dopilnowac, zebys niezaleznie od wyniku rozprawy zostal odeslany do Kenituck, aby tam stanac przed sadem.
— Nie pojade — oswiadczyl Alvin. — Nie pozwola, zeby proces sie odbyl.
— Nie, na to nie pozwola. I dlatego Mike Fink postanowil na ciebie uwazac.
— Dlaczego jest po mojej stronie? Odebralem mu heks ochronny. Byl bardzo mocny, prawie doskonaly.
— Od tego czasu zyskal kilka blizn i stracil ucho. Ale tez nauczyl sie wspolczucia. Nie zaluje tej zamiany. W dodatku uleczyles mu nogi. Dales szanse obrony.
Alvin zastanowil sie chwile.
— Nigdy nic nie wiadomo. Uwazalem go za urodzonego morderce.
— Mysle, ze dobry czlowiek moze czasem popelniac zle uczynki z niewiedzy albo ze slabosci, ale kiedy nadejda trudne chwile, dobro jednak zwycieza. Za to czlowiek zly czesto wydaje sie dobry i godny zaufania, czasem bardzo dlugo, ale kiedy nadejda trudne chwile, ujawnia sie jego zlo.
— Moze wiec czekamy tylko na odpowiednio trudne chwile, zeby sie okazalo, jaki ja jestem zly.
Usmiechnela sie lekko.
— Skromnosc jest cnota, ale zbyt dobrze cie znam, by choc przez chwile wierzyc, ze uwazasz sie za zlego czlowieka.
— Nie zastanawiam sie specjalnie, czy jestem dobry, czy zly. Czesto mysle, czy bede kiedys cos wart, czy nic. W tej chwili uwazam, ze diabla jestem wart.
— Alvinie! Nigdy dotad nie przeklinales w mojej obecnosci.
Dotknela go ta przygana, ale tez spodobalo mu sie, ze ja irytuje.
— To chyba zlo ze mnie wychodzi.
— Musisz bardzo sie na mnie gniewac.
— Coz, wiecie wszystko, widzicie wszystko…
— Bylam zajeta, Alvinie. Ty wykonywales prace swojego zycia, a ja swojego.
— Kiedys mialem nadzieje, ze bedzie to ta sama praca.
— Nigdy nie bedzie ta sama. Chociaz nasze wysilki moga sie uzupelniac. Nigdy nie zostane Stworca. Widze tylko to, co mozna zobaczyc. Ty za to wyobrazasz sobie, co mozna zrobic, i robisz to. Moj dar jest skromniejszy i na ogol calkiem dla ciebie bezuzyteczny.
— To najczystsza bzdura, jaka w zyciu slyszalem.
— Nie opowiadam bzdur — upomniala go surowo. — Jesli ci sie wydaje, ze moje slowa nie sa prawda, to pomysl jeszcze raz. W koncu je zrozumiesz.
Wyobrazil ja sobie taka, jaka znal kiedys: surowa nauczycielka, przynajmniej o dziesiec lat starsza niz w rzeczywistosci. Wciaz potrafila uzywac glosu jak uderzenia linijka po rece.
— Wiedza, co niesie przyszlosc, wcale nie jest bezuzyteczna.
— Ale ja nie wiem, co niesie przyszlosc. Wiem tylko, co moze sie zdarzyc. Co jest prawdopodobne. Tyle jest sciezek, ktorymi przyszlosc moze podazyc. Ludzie w wiekszosci brna przed siebie na slepo, skrecaja w te czy tamta sciezke, ktora widze w plomieniach ich serc, zmierzaja do katastrofy albo szczescia. Nieliczni tylko maja taka moc jak ty, Alvinie: moc otwierania nowych sciezek, ktore przedtem nie istnialy. W zadnej przyszlosci nie widzialam, jak przesuwasz ten stolek przez kraty, a jednak z twojej strony bylo to nieuniknione. Zwykly wyraz impulsywnosci mlodego czlowieka. W plomieniach serc ludzi widze przyszlosc, jej rozne warianty w naturalnym biegu rzeczy. Ty nie dbasz o prawa natury, wiec nie mozna przewidziec, co zrobisz. Czasem widze wyraznie, ale zawsze sa tam szczeliny, glebokie i szerokie.
Wstal z pryczy, podszedl do pretow i ukleknal przed nia.
— Powiedz, skad sie dowiem, jak zbudowac Krysztalowe Miasto.
— Nie wiem, jak to zrobisz. Ale widzialam tysiace wariantow przyszlosci, w ktorych ci sie to udaje.
— Wiec powiedz, gdzie szukac, zebym mogl sie nauczyc!
— Nie wiem. Jakkolwiek to zrobisz, nie bedzie to wynikalo z praw natury. Mysle, ze wlasnie z tego powodu nic nie widze.
— Vilate Franker twierdzi, ze moje zycie skonczy sie w Carthage City — oznajmil Alvin.
Peggy zesztywniala.
— Skad ona moze o tym wiedziec?
— Wie, skad rzeczy pochodza i dokad zmierzaja.
— Nie jedz do Carthage City. Nigdy tam nie jedz.
— Wiec ma racje…
— Nie jedz tam — powtorzyla. — Prosze.
— Nie wybieram sie — zapewnil.
A w glebi serca pomyslal: a jednak martwi sie o mnie. Wciaz jej na mnie zalezy.
Moglby powiedziec to glosno, ona zas moglaby odezwac sie bardziej czule, a mniej rzeczowo. Mogliby, lecz wlasnie w tej chwili otworzyly sie drzwi i do aresztu weszli szeryf, sedzia, Marty Laws i Verily Cooper.
— Przepraszamy — powiedzial szeryf Doggly — ale mamy tu do zalatwienia sprawe sadowa.
— Jestem do uslug, panowie. — Alvin podniosl sie natychmiast.
Peggy takze wstala i odsunela stolek sprzed drzwi. Szeryf spojrzal podejrzliwie.
— To milo z panskiej strony, szeryfie, ze pozwolil pan Alvinowi wystawic dla mnie stolek — rzucila Peggy.
Po Doggly spogladal, nie rozumiejac. Nie wydawal takiego polecenia, ale postanowil nie wglebiac sie w te sprawe. Alvin to w koncu Alvin.
— Prosze wyjasnic panskiemu klientowi okolicznosci — zwrocil sie sedzia do Verily'ego Coopera.
— Tak jak to omowilismy zeszlej nocy, konieczne jest, aby pewna liczba swiadkow obejrzala plug. Nasza trojka wystarczy do ustalenia, ze plug istnieje i wydaje sie wykonany ze zlota. Ponadto…
— Oczywiscie — przerwal mu Alvin.
— Zgodzilismy sie rowniez, ze kiedy zostana powolani przysiegli, wybierzemy kolejnych osmiu swiadkow, ktorzy przed sadem potwierdza istnienie i nature pluga.
— Dopoki plug zostanie u mnie, prosze bardzo. — Alvin zerknal na szeryfa Doggly'ego.
— Szeryf juz wie — rzekl sedzia — ze nie jest jednym z wybranych swiadkow.
— Niech to licho, panie sedzio! — zawolal Doggly. — Ten plug od tygodni lezy w moim areszcie, a ja nie moge go nawet zobaczyc?
— Nie przeszkadza mi, jesli szeryf zostanie — zapewnil Alvin.
— Ale mnie tak — odparl sedzia. — Lepiej, zeby nie raczyl swoich zastepcow opowiesciami o tym, jaki obiekt jest duzy i jaki zloty. Wiem, ze panu Doggly'emu mozemy zaufac. Po co jednak amplifikowac pokusy, ktore juz teraz z pewnoscia drecza przynajmniej niektorych z jego ludzi.
Alvin parsknal smiechem.
— Co pana tak rozbawilo, panie Smith? — zdziwil sie sedzia.
— To, jak wszyscy zawziecie udaja, ze niby wiedza, co to znaczy „amplifikowac”.