— Niech pan Smith polozy na nim reke, zeby sie nie wyrwal — poradzil sedzia.

Alvin zostawil wiec reke na lemieszu, a dwaj pozostali odstapili. Marty trzymal plug sam.

— Chyba wazy jak ze zlota — stwierdzil.

Alvin chwycil plug od dolu.

— Trzymam go, Marty — powiedzial.

Marty puscil — z wahaniem, jak wydalo sie Alvinowi.

— Teraz chyba widzicie, panowie, dlaczego nie pokazuje go wszystkim.

— Nie chce nawet myslec, jak bym wygladal, gdybym go sobie upuscil na noge — mruknal sedzia.

— Laduje delikatnie — zapewnil Alvin.

— Naprawde jest zywy — powiedzial cicho Verily.

— Dzielny z pana czlowiek — pochwalil Alvina sedzia. — Panski obronca nie ustapil ani na krok, zadajac przesluchania w sprawie ekstradycji jeszcze przed wyborem przysieglych w procesie o kradziez.

Alvin zerknal na Verily'ego.

— Mysle, ze moj obronca wie, co robi.

— Powiedzialem — zaczal wyjasniac Verily — ze zamierzam oprzec obrone na wykazaniu, iz Odszukiwacz nie wypelnial swych legalnych obowiazkow, poniewaz na podstawie posiadanego skarbczyka w zaden sposob nie mogl zidentyfikowac Arthura Stuarta.

Alvin wiedzial, ze to raczej pytanie niz stwierdzenie.

— Przeszli tamtej nocy tuz obok Arthura Stuarta.

— Zamierzamy sprowadzic z Wheelwright kilku Odszukiwaczy i sprawdzic, czy zdolaja wskazac Arthura Stuarta w grupie chlopcow w zblizonym wieku. Oczywiscie, zaslonimy im twarze i dlonie.

— Dopilnujcie — poradzil Alvin — zeby dolaczyc tam paru chlopcow Mocka Berry'ego, razem z bialymi dzieciakami. Mysle, ze ci, co cale zycie szukaja Czarnych, potrafia jakos ich rozpoznac, nawet w rekawiczkach i workach na glowach.

— Mock Berry? — zapytal sedzia.

— To Czarny — wyjasnil Marty Laws. — Ale wolny Czarny. On i jego zona, Anga, chowaja cala gromade w chacie w lesie, niedaleko zajazdu.

— Owszem, to dobry pomysl, zeby dolaczyc czarnych chlopcow — zgodzil sie sedzia. — Moze wymysle jeszcze cos, co zapewni, ze proba bedzie uczciwa. — Wyciagnal dlon do pluga, ktory wciaz spoczywal na rekach Alvina. — Pozwoli pan jeszcze raz go dotknac?

Dotknal; plug zadrzal pod jego dlonia.

— Jesli przysiegli uznaja, ze to istotnie zloto Makepeace'a Smitha, ciekawe, jak go zabierze do domu.

— Panie sedzio… — zaprotestowal Marty Laws.

Sedzia spojrzal groznie.

— Niech pan nawet nie probuje sobie wyobrazac, ze prowadzac ten proces, nie bede calkowicie bezstronny i obiektywny.

Marty pokrecil glowa i uniosl rece, jakby odpychal sama mysl o stronniczosci.

— Poza tym — dodal sedzia — pan rowniez widzial to, co widzial. Przekaze pan teraz sprawe panu Websterowi, kiedy sam pan byl swiadkiem, jak plug rusza sie i blyszczy?

Marty pokrecil glowa.

— Sad ma zdecydowac, czy Alvin Smith wykonal plug ze zlota bedacego wlasnoscia Makepeace'a. Jaki jest ten plug, jakie ma wlasnosci to, moim zdaniem, kwestia calkiem nieistotna.

— Otoz to — przytaknal sedzia. — W tej chwili mielismy tylko ustalic, ze on istnieje, ze jest zloty i ze powinien pozostac pod opieka Alvina, dopoki Alvin pozostaje pod opieka szeryfa. Mysle, panowie, ze ustalilismy te trzy fakty w sposob satysfakcjonujacy nas wszystkich. Mam racje?

— Tak jest — potwierdzil Marty.

Verily usmiechnal sie.

Alvin schowal plug do worka.

Kiedy wyszli z celi, sedzia starannie zamknal drzwi; szczeknal zamek. Sedzia sprobowal je otworzyc, ale bez skutku.

— Ciesze sie, ze areszt jest zabezpieczony — rzekl.

Nie usmiechnal sie przy tym. Nie musial.

Po Doggly wychodzil z siebie z ciekawosci, kiedy wyszli z aresztu do jego biura. W jednej chwili stanal przed cela i spojrzal przez kraty w nadziei, ze dostrzeze blysk zlota.

— Przykro mi, szeryfie — powiedzial Alvin. — Wszystko juz sprzatniete.

— Psujesz innym zabawe, Alvinie. Nie moglbys zostawic tego worka troszke rozchylonego?

— Nie bede protestowal, jesli zostaniecie jednym z osmiu. Zobaczymy, co sie stanie.

— Niezly pomysl — przyznal Doggly. — I dzieki, ze nie bedziesz protestowal. Ale raczej nie. Lepiej wybrac osmiu zwyczajnych obywateli, zamiast funkcjonariuszy publicznych. Tyle ze wiesz, jestem ciekawy. Przez cale zycie nie widzialem tyle zlota. Chcialbym kiedys opowiedziec o nim wnukom.

— Ja tez bym chcial — zgodzil sie Alvin. — Szeryfie, Peggy Larner pewnie juz sobie poszla, co?

— Przykro mi, Al. Poszla. Chyba do domu, przywitac sie z ojcem.

— Pewno tak. Niewazne.

* * *

Arthur Stuart nigdy nie nazwalby siebie szpiegiem. Ale to przeciez nie jego wina, ze byl niski. Ani ze skore mial ciemna, a jako niesmialy chlopiec, zwykle stawal w cieniu i byl bardzo, bardzo spokojny, wiec ludzie go nie zauwazali. Nie wiedzial, ze fragmenty zielonej piesni, pozostalej po wedrowkach z Alvinem, wciaz graja mu w glebi duszy, wiec krok mial niezwykle cichy, galazki odchylaly mu sie z drogi, a deski rzadko skrzypialy pod jego ciezarem.

Ale kiedy przyszedl odwiedzic dom Vilate Franker, no coz, to nie byl przypadek, ze go nie zobaczyla. Specjalnie nie wchodzil na ganek budynku poczty, wiec nie mogl tez otworzyc frontowych drzwi, w wyniku czego dzwonek nie zadzwonil. A kiedy obszedl dom dookola, nie zastukal do tylnych drzwi ani nie poprosil o pozwolenie, zeby sie wspiac na beczke deszczowki, wychylic i przez okno zajrzec do kuchni, gdzie imbryk bulgotal na piecu, a Vilate popijala herbate i prowadzila ozywiona rozmowe z…

Z salamandra.

Nie jaszczurka — nawet z okna Arthur Stuart widzial, ze zwierzak nie ma lusek. Zreszta nie trzeba geniuszu, zeby na piec krokow odroznic jaszczurke od salamandry. Arthur Stuart byl chlopcem, a chlopcy zwykle wiedza takie rzeczy. Co wiecej, Arthur Stuart byl chlopcem samotnym i ciekawym swiata, a takze umial postepowac ze zwierzetami. Choc wiec inny chlopiec moglby sie pomylic, Arthur Stuart na pewno nie. To salamandra.

Vilate mowila cos, potem popijala herbate, od czasu do czasu zerkala nad brzegiem filizanki, kiwala glowa i mruczala cos jakby „Mhm”, „Wiem dobrze” albo „Czy to nie straszne?”, jakby salamandra jej odpowiadala.

Ale salamandra nic nie mowila. Nawet na nia nie patrzyla. Co prawda zwykle trudno powiedziec, gdzie patrzy salamandra, bo kiedy jedno oko spoglada tam, drugie moze zerkac tutaj, wiec jak mozna zgadnac? Mimo to Arthur byl prawie pewien, ze salamandra patrzy na niego. Wiedziala, ze stoi za oknem. Ale nie przestraszyla sie ani nic, wiec Arthur dalej obserwowal i sluchal.

— Mezczyzna nie powinien igrac z uczuciami damy — mowila Vilate. — Kiedy juz tak postapi, dama ma prawo bronic sie najlepiej, jak potrafi.

Lyk herbaty. Skiniecie glowa.

— Och, wiem. A najgorsze, ze ludzie zaczna zle o mnie myslec. Ale wszyscy przeciez wiedza, ze Alvin Smith ma tajemna moc. Oczywiscie, nie moglam sie powstrzymac.

Znow lyk herbaty. I nagle lzy pociekly jej z oczu.

— Moja droga, moja kochana, moja jedyna zaufana przyjaciolko, jak ja moge zrobic cos takiego? Naprawde obchodzi mnie ten chlopiec. Naprawde mi na nim zalezy. Dlaczego, dlaczego nie mogl mnie pokochac? Dlaczego musial mnie odepchnac i zmusic do takiego czynu?

I tak dalej. Arthur nie byl glupi. Od razu zrozumial, ze Vilate Franker planuje jakies diabelstwo przeciwko Alvinowi. Mial nadzieje, ze wspomni, o co chodzi. Chociaz chyba nie, bo mowila tylko, jak jej z tym zle, jak nie

Вы читаете Alvin Czeladnik
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату