chce tego robic, ale dama ma prawo bronic swego honoru, nawet jesli jej postepowanie wywola wrazenie, ze wcale nie ma honoru, ale wlasnie dlatego dobrze jest miec taka dobra, szczera, cudowna przyjaciolke.

Ach, jak rzesiste plynely lzy! Ach, jak zalosnie wzdychala Vilate! Ach, ilez herbaty wypila! A Arthur Stuart wciaz sluchal i obserwowal.

To dziwne, ale kiedy tylko przestawala plakac, jej twarz byla czysta. Ani wilgotnych sladow, ani zaczerwienionych oczu. Zadnego znaku, ze uronila choc jedna lze.

W koncu herbata odniosla skutek. Vilate odsunela krzeslo i wstala. Arthur wiedzial, gdzie jest wygodka; natychmiast zeskoczyl z kadzi, obiegl dom i stanal przed frontowymi drzwiami, zanim jeszcze otworzyly sie kuchenne. Wiedzac, ze Vilate nie uslyszy dzwonka, wszedl do biura poczty, przelazl przez lade i ruszyl do kuchni. Salamanadra zlizywala krople herbaty, ktore wylaly sie z talerzyka. Kiedy wszedl Arthur, podniosla glowe. Potem zaczela biegac, kreslac na blacie figure. Trojkat. I drugi, przecinajacy ten pierwszy.

Heks.

Arthur podszedl do krzesla Vilate. Stojac, mial glowe mniej wiecej na tej samej wysokosci, co ona siedzac. Kiedy pochylil sie nad krzeslem, salamadra ulegla przemianie.

Nie, wlasciwie nie. Raczej calkiem zniknela. Pojawila sie za to kobieta, siedzaca na krzesle naprzeciwko.

— Zly z ciebie chlopak — powiedziala, usmiechajac sie smutnie.

Arthur prawie nie zwrocil uwagi na to, co mowi. Poniewaz ja znal: to byla stara Peg Guester. Kobieta, ktora nazywal mama. Kobieta pogrzebana pod kamiennym nagrobkiem na wzgorzu za zajazdem, niedaleko jego prawdziwej matki, zbieglej niewolnicy, ktorej nigdy nie poznal. Tam byla stara Peg.

To tutaj to nie ona. To salamandra.

— Wyobrazasz sobie rozne rzeczy, paskudny chlopaku. Zmyslasz historie.

Peg nazywala go czasem „paskudnym”, ale to byly tylko zarty… Zwykle wtedy, kiedy opowiadal, co powiedzial ktos inny. Smiala sie, mowila, ze jest paskudny, a potem sciskala go i upominala, zeby tej uwagi nikomu nie powtarzal.

Ale ta kobieta, ta falszywa Peg, nie zartowala. Naprawde uwazala go za paskudnego.

Odsunal sie od krzesla; salamandra wrocila na stol, a Peg zniknela. Arthur przykleknal obok stolu, by spojrzec salamandrze prosto w oczy. Ona tez patrzyla.

Dawniej calymi godzinami bawil sie tak ze zwierzetami w lesie. Kiedy byl bardzo maly, nawet je rozumial. Potem pamietal ich historie. Ale ta zdolnosc stopniowo zanikala i teraz zdarzaly sie tylko krotkie przeblyski zrozumienia. Z drugiej strony nie spedzal juz tyle czasu w towarzystwie zwierzat. Moze gdyby sie bardzo postaral…

— Nie zapominaj o mnie, salamandro — szepnal. — Chce poznac twoja historie. Chce wiedziec, kto cie nauczyl rysowac heksy na stole.

Wyciagnal reke i bardzo ostroznie dotknal palcem jej glowy. Nie uciekla, nie ruszyla sie nawet. Tylko patrzyla.

— Co robisz w domu? Nie podoba ci sie tutaj. Chcesz byc na dworze. Blisko wody. W blocie. W lisciach. Z muchami.

Kiedys tak wlasnie szeptal do zwierzat, podpowiadajac im rozne rzeczy.

— Jesli chcesz, moge cie zaniesc do blota. Chodz ze mna, jesli chcesz. Chodz, jesli mozesz.

Salamandra uniosla przednia noge i opuscila ja — o krok blizej Arthura.

Mial wrazenie, ze wyczuwa w niej glod, tesknote za jedzeniem, ale bardziej… za wolnoscia. Salamandrze nie podobalo sie, ze jest wiezniem.

Otworzyly sie drzwi.

— Alez to Arthur Stuart! — zawolala Vilate Franker. — Nie wiedzialam, ze mnie odwiedzisz.

Arthur mial dosc rozsadku, by nie poderwac sie na nogi, jakby robil cos zlego.

— Czy sa jakies listy do Alvina? — zapytal.

— Ani jednego.

Nie wspomnial o salamandrze i chyba slusznie, bo Vilate nawet na nia nie spojrzala. A przeciez dama zaskoczona z zywa salamandra — z martwa zreszta tez — powinna chyba jakos to wytlumaczyc.

— Napijesz sie herbaty? — spytala.

— Musze juz isc.

— Wiec nastepnym razem. Przekaz pozdrowienia Alvinowi. — Usmiechala sie slodko i pieknie.

Arthur wyciagnal reke i na jej oczach pogladzil salamandre po grzbiecie. Vilate nie zauwazyla. A przynajmniej nie dala tego po sobie poznac.

Cofnal sie, wyszedl, przeskoczyl lade i wybiegl z budynku. Za soba uslyszal jeszcze dzwonek nad drzwiami.

Jesli salamandra jest wiezniem, to kto ja pojmal? Nie Vilate — salamandra kreslila heksy, zeby Vilate dala sie oszukac i widziala kogos innego. Arthur byl tez gotow sie zalozyc, ze tym kims nie jest stara Peg Guester. Ale salamandra nie oszukiwala Vilate z wlasnej woli, poniewaz sama chciala tylko stac sie znowu zwyczajna salamandra.

Arthur musial opowiedziec o tym Alvinowi, to pewne. Vilate zamierzala wyrzadzic mu cos zlego, a salamandra sciezkami swego biegu rysujaca heksy na kuchennym stole miala jakis zwiazek z jej planem.

Czy Vilate mogla byc tak slepa, ze nie widziala, jak dotykam jej salamandry? Dlaczego sie nie zezloscila, kiedy wracajac z wygodki, zastala mnie w kuchni?

Moze chciala, zebym zobaczyl salamandre? A moze chcial ktos inny?

Chcial, zebym zobaczyl mame.

Przez chwile Arthur Stuart nie panowal nad soba; niemal sie rozplakal, myslac o mamie, o tym, jak siedziala naprzeciw niego przy stole.

Nie byla prawdziwa, powtarzal sobie. To oszustwo. Falsz. Sztuczka. Ktokolwiek to sprawil, byl klamca, i to zlosliwym klamca. Paskudny chlopak, akurat. Zly chlopak… Wcale nie byl zly, byl dobry, a prawdziwa Peg Guester to wiedziala. Nie powiedzialaby mu czegos takiego. Prawdziwa Peg Guester by go przytulila i szepnela: „Moj dobry, moj kochany synek”.

Szedl przed siebie zakurzona ulica w Hatrack River. Lzy mu obeschly, a smutek odplynal, zastapiony innym uczuciem. Arthur Stuart byl wsciekly. Ten ktos nie mial prawa pokazywac mu mamy. Nie mial prawa. Kimkolwiek jestes, nienawidze cie za to, ze pokazales mi mame, ktora tak do mnie mowila.

Wbiegl schodami do budynku sadu. Jedyna zaleta tego, ze Alvin siedzi w wiezieniu, bylo to, ze zawsze wiedzial, gdzie go szukac.

* * *

Napoleonowi trudno bylo uwierzyc, ze tak niewiele brakowalo, by zabil tego amerykanskiego chlopaka, Calvina. Trudno uwierzyc, jaki byl przerazony, kiedy pierwszy raz przekonal sie o jego mocy. Przez kilka dni kazal go pilnie obserwowac; nie mogl zasnac ze strachu, ze Calvin cos mu zrobi. Na przyklad amputuje nogi. To by bylo lekarstwo na artretyzm! Cos takiego przyszlo mu do glowy, poniewaz wiele razy, trawiony bolem, marzyl, by w bitwie pocisk armatni urwal mu noge. Lepiej kustykac o kulach, niz tak cierpiec. A chlopiec przyniosl ulge… Nie lekarstwo, ale ukojenie bolu.

W zamian za to Napoleon pozwalal mu soba manipulowac. Wiedzial, kto tu naprawde jest panem i tym kims nie byl ambitny, naiwny amerykanski chlopak. Myslal, ze jest sprytny, wydzielajac dzienna ulge w zamian za kolejna lekcje rzadzenia ludzmi. Czy naprawde wyobrazal sobie, ze Napoleon nauczy go czegos, co da mu przewage? Wrecz przeciwnie; z kazda godzina, z kazdym dniem umacniala sie i poglebiala wladza Napoleona nad tym chlopcem, ktory mogl sie przeciez okazac nie do opanowania.

Oni nigdy tego nie rozumieli; zaden z nich. Wierzyli, ze sluza Napoleonowi z milosci i podziwu, czasem z zachlannosci i egoizmu albo ze strachu i ostroznosci. Niezaleznie od motywu, Napoleon wzmacnial go i ujarzmial. Niektorych pchal wstyd lub poczucie winy, innych ambicja czy zadza, niektorych nawet nadmierna poboznosc — gdyz w miare potrzeby Napoleon umial przekonac zglodniala duchowej strawy duszyczke, ze jest wybranyJn sluga bozym na ziemi. To nietrudne. Nic nie jest trudne, jesli rozumie sie ludzi tak dobrze jak Napoleon. Wyczuwal ich pragnienia jak pot, jak zapach atlety po walce albo zolnierza po bitwie, jak zapach kobiety. Nie musial sie nawet zastanawiac, wypowiadal tylko wlasciwe slowa, te wlasnie, ktore powinni uslyszec, by stac sie jego slugami.

Вы читаете Alvin Czeladnik
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату