Wszyscy sie rozesmiali.
Kiedy ucichli, szeryf wciaz stal przed cela.
— Czekam, zeby wyprowadzic stad dame — poinformowal.
Alvin westchnal.
— Przeciez widziala plug tej nocy, kiedy zostal stworzony.
— Nie szkodzi. — Sedzia poparl szeryfa. — Tylko trzej swiadkowie beda dzisiaj obecni. Moze pan pokazywac ten plug wszystkim swoim gosciom, jesli tylko ma pan ochote, panie Smith. Ale dzisiaj zgodzilismy sie na trojke i trojka zostanie.
Peggy usmiechnela sie.
— Jest pan czlowiekiem o niezwyklej prawosci — stwierdzila. — Ciesze sie, ze to pan przewodniczy rozprawie.
Kiedy wyszla, a szeryf zamknal drzwi aresztu, sedzia spojrzal pytajaco na Alvina.
— To byla Peggy Guester? Ta zagiew?
Alvin przytaknal.
— Wyrosla ladniejsza, niz sie spodziewalem. Chcialbym tylko wiedziec, czy byla sarkastyczna.
— Nie przypuszczam — zapewnil Alvin. — Chociaz macie racje, potrafi mowic nawet mile rzeczy tak, jakby ledwie sie powstrzymywala od powiedzenia paru slow wcale niemilych.
— Ktokolwiek sie z nia ozeni — uznal sedzia — powinien miec gruba skore.
— Albo solidny kij — dodal Marty Laws i wybuchnal smiechem. Ale smial sie sam i po chwili zamilkl, troche zaklopotany i niepewny, dlaczego zart sie nie udal.
Alvin siegnal pod prycze i wysunal worek z plugiem. Odslonil tkanine; plug lezal wsrod juty, lsniac zlociscie w blasku padajacego przez okno swiatla.
— Niech mnie licho! — szepnal Marty Laws. — To rzeczywiscie plug… I rzeczywiscie jest zloty…
— Wyglada na zloty — poprawil go sedzia. — Jesli mamy uczciwie o tym zaswiadczyc, musimy go dotknac.
— Nie przeszkadzam panom — usmiechnal sie Alvin.
Sedzia westchnal i zwrocil sie do prokuratora.
— Zapomnielismy poprosic szeryfa, zeby otworzyl cele.
— Zawolam go. — Marty ruszyl do drzwi.
— Prosze zaslonic plug, panie Smith — poprosil sedzia.
— To niepotrzebne.
Alvin wyciagnal reke i otworzyl drzwi. Zamek nawet nie szczeknal, zawiasy nie zgrzytnely. Po prostu drzwi otworzyly sie bezglosnie.
Sedzia przyjrzal sie zamkowi.
— Jest popsuty?
— Nie martwcie sie — uspokoil go Alvin. — Dziala jak nalezy. Wejdzcie i dotknijcie pluga, jesli chcecie.
Teraz, kiedy drzwi staly otworem, wszyscy trzej sie zawahali. Wreszcie Verily Cooper wszedl do celi, a za nim sedzia. Marty sie zatrzymal.
— Cos dziwnego jest w tym plugu — powiedzial.
— Nie macie sie czym martwic — zapewnil Alvin.
— Zdenerwowal sie pan, bo drzwi otworzyly sie tak latwo — stwierdzil sedzia. — Niech pan wchodzi, panie Laws.
— Patrzcie — szepnal Marty. — On drzy.
— Przeciez mowilem — przypomnial Alvin. — Jest zywy.
Verily ukleknal i wyciagnal reke. Choc nikt go jeszcze nie dotknal, plug ruszyl ku niemu, ciagnac za soba worek.
Marty krzyknal i odwrocil sie, przyciskajac czolo do sciany korytarza.
— Niewiele bedzie pan mogl zaswiadczyc, stojac plecami do pluga — zauwazyl sedzia.
Plug przysunal sie do Verily'ego. Adwokat polozyl na nim dlon. Plug obrocil sie wolno, jeszcze raz, i znowu, dookola, gladko jak lyzwiarz na lodzie.
— On zyje — oznajmil Verily.
— W pewnym sensie — potwierdzil Alvin. — Ma wlasny rozum, ze tak powiem. Znaczy, nie poskromilem go ani nic takiego.
— Moge go podniesc?
— Nie wiem. Nikt oprocz mnie nigdy nie probowal.
— Byloby lepiej — oswiadczyl sedzia — gdybysmy mogli go potrzymac i ocenic, czy wazy jak zloto, czy moze jakis lzejszy stop.
— To najczystsze zloto, jakie widzieliscie — zapewnil Alvin. — Ale podnoscie, jesli zdolacie.
Verily przykucnal, wsunal dlonie pod plug i podniosl go. Widac bylo, ze plug drzy.
— Chce sie obracac — oznajmil Verily.
— To plug. Pewno szuka dobrej ziemi.
— Chyba nie chce pan nim orac? — zdziwil sie sedzia.
— Po co bym go robil, jesli nie dla orki? Wiecie, gdyby to mial byc dzbanek, to chyba ksztalt ma niewlasciwy.
— Moze mi go pan podac?
— Oczywiscie — zgodzil sie Verily.
Podszedl i przytrzymal plug, a sedzia chwycil go w rece. Wtedy Verily puscil.
Plug natychmiast zaczal sie szarpac. Zanim sedzia zdazyl go upuscic, Alvin oparl dlon na zlotej powierzchni i plug znieruchomial.
— Dlaczego nie zachowywal sie tak u pana Coopera? — zapytal sedzia nieco drzacym glosem.
— On chyba wie, ze Verily Cooper jest moim obronca — wyjasnil z usmiechem Alvin.
— A ja jestem bezstronny… Moze pan Laws slusznie nie chce go dotykac.
— Ale przeciez musi — wtracil Verily. — Przede wszystkim on musi ocenic plug, a potem zapewnic pana Webstera i Makepeace'a Smitha, ze to prawdziwy plug, zloty plug, i ze w celi jest bezpieczny.
Sedzia wreczyl plug Alvinowi, po czym wyszedl z celi i polozyl Marty'emu dlon na ramieniu.
— No dalej, panie Laws. Mialem go w reku. Troche sie szarpie, ale na pewno nic panu nie zrobi.
Laws pokrecil glowa.
— Marty — odezwal sie Alvin. — Nie wiem, czego sie boisz, ale obiecuje, ze ani plug nie zrobi ci krzywdy, ani ty nie skrzywdzisz pluga.
Marty obejrzal sie.
— Byl taki jasny — szepnal. — Oslepil mnie.
— To tylko promien slonca — zapewnil sedzia.
— Wcale nie — upieral sie Marty. — Nie, panie sedzio. Byl jasny. Jasnial gdzies z glebi siebie. Blyszczal na mnie. Czulem to.
Sedzia obejrzal sie na Alvina.
— Nie wiem — zapewnil Alvin. — W koncu nie pokazuje go tak czesto.
— Ja wiem, o czym on mowi — oznajmil Verily. — Nie widzialem go az tak jaskrawym. Czulem tylko cieplo. Kiedy Alvin otworzyl worek, w calej celi zrobilo sie cieplej. Ale to nic groznego, panie Laws. Prosze… Potrzymam go panu.
— I ja — dodal sedzia.
Alvin podal im plug.
Marty odwrocil sie troche, zeby widziec, co robia. Dwaj pozostali swiadkowie chwycili plug. Dopiero wtedy zblizyl sie i ostroznie dotknal palcami zlotego lemiesza. Pocil sie straszliwie i Alvinowi bylo go zal, ale zupelnie nie rozumial, co przezywa ten czlowiek. Jemu plug zawsze wydawal sie lagodny i przyjazny. Jaki jest dla Marty'ego?
Kiedy plug go nie zranil, Marty nabral odwagi i chwycil mocniej, zeby poczuc jego ciezar. Wciaz jednak mruzyl powieki i odwracal glowe, jakby chcial chronic jedno oko na wypadek, gdyby drugie zostalo oslepione.
— Chyba sam go utrzymam — powiedzial.