— Przepraszam — powiedzial Verily. — Widze, ze potrzebuje pani tego szala, panno Franker.

Okryl ja szybko.

Zrozumiala, co jej zrobil. Porwala szal i otulila sie nim ciasno. Klapiaca sztuczna szczeka zniknela za pieknym usmiechem, a twarz stala sie gladka i mloda.

— Jak sadze, mamy teraz pewne wyobrazenie o wiarygodnosci swiadka — rzekl Verily.

— Wygrywaja, glupia prostaczko! — krzyknela salamandra. — Przylapali cie! Oszukali, ty durna jedzo!

Vilate stracila spokoj. Byla wyraznie przestraszona.

— Jak mozesz tak do mnie mowic? — szepnela.

Nie tylko ona sie przestraszyla. Sam sedzia zgarbil sie nieco w kacie swojej lawy. Marty Laws skulil sie na krzesle i podciagnal stopy pod siedzenie.

— Do kogo sie pani zwraca? — zapytal sedzia.

Vilate odwrocila sie od niego i od salamandry.

— Do przyjaciolki — wyjasnila. — Najlepszej przyjaciolki. Tak myslalam. — Spojrzala na sedziego. — Przez wszystkie te lata nikt nie slyszal jej glosu. Ale teraz pan ja slyszy, prawda?

— Istotnie — potwierdzil sedzia.

— Za duzo im mowisz! — wolala salamandra.

Czyzby jej glos sie zmienial?

— Widzi pan ja? — spytala Vilate cienkim, drzacym glosem. — Widzi pan, jaka jest piekna? Mnie tez nauczyla, jak byc piekna.

— Zamknij sie! — wrzasnela salamandra. — Nic im nie mow, ty suko!

Tak, glos byl zdecydowanie nizszy, troche chrapliwy, syczacy.

— Nie, nie widze jej.

— Ale ona juz nie jest moja przyjaciolka — szepnela Vilate.

— Nigdy nie byla.

— Rozerwe ci gardlo, ty… — Salamandra rzucila taka wiazanke przeklenstw, ze wszyscy az sykneli.

Vilate wskazala ja palcem.

— To ona mnie do tego zmusila! Ona kazala mi opowiadac te klamstwa o Alvinie! Ale teraz rozumiem, ze naprawde jest okropna! I wcale nie piekna! Nie jest piekna, jest brzydka jak… jak kijanka!

— Salamandra — podpowiedzial sedzia.

— Nienawidze cie! — krzyknela Vilate do salamandry. — Odejdz ode mnie! Nie chce cie wiecej widziec!

Salamandra wygladala, jakby zaraz miala ruszyc biegiem, ale nie uciekac, raczej skoczyc ze stolu, pokonac dystans dzielacy ja od Vilate i zaatakowac, jak grozil ten straszny glos.

Alvin ostroznie badal cialo salamandry, probujac wykryc, gdzie i w jaki sposob Niszczyciel je opanowal. Ale jakkolwiek tego dokonal, nie pozostawil zadnych fizycznych sladow.

Alvin uswiadomil sobie jednak, ze to nie ma znaczenia. Istnialy sposoby uwolnienia kogos spod wladzy kogos innego: heks zejdz-ze-mnie. Jesli go precyzyjnie wyrysowac, moze zadziala tez na salamandre? Alvin w pamieci dokladnie okreslil punkty na stole, gdzie nalezy zaznaczyc wierzcholki heksu, ich kolejnosc, liczbe petli, jaka — laczac wierzcholki — musi przebiec salamandra.

Potem wyslal przenikacz do tej czesci jej mozgu, gdzie tkwil rozum… taki, jaki miala. Wolnosc, szepnal tak, by zwierze zrozumialo; nie w slowach, ale w uczuciach, w obrazach. Salamandra szukajaca jedzenia, parzaca sie, biegnaca po blocie, po trawie i lisciach, wslizgujaca sie w chlodne, omszale szczeliny. Wolna, mogaca robic to wszystko, zamiast tkwic w suchej torebce. Salamandra za tym tesknila.

Wystarczy, ze pobiegniesz tak, szepnal bezglosnie Alvin i pokazal jej droge do pierwszego punktu.

Salamandra byla gotowa do skoku. Teraz pomknela kreta sciezka i dotknela lapka wyznaczonego miejsca. Alvin sprawil, ze lapka przeniknela stol dosc gleboko, by pozostawic slad, choc tak delikatny, ze niewidoczny dla ludzkiego oka. Znowu bieg, petla, znak, jeszcze znak… Szesc malenkich wglebien na blacie, a potem skok w sam srodek heksu. Niszczyciel zniknal.

* * *

Salamandra pomknela wzdluz szalenczej sciezki, zbyt szybka, by wzrok za nia nadazyl. Biegla, a potem znieruchomiala na srodku stolu.

I nagle rozum zgasl w jej ruchach. Nie patrzyla juz na Vilate. Nie patrzyla na nikogo konkretnego. Przeszla kawalek po blacie. Nikt nie probowal jej lapac, nikt nie byl pewny, czy dziala jeszcze zaklecie. Salamandra zbiegla po nodze od stolu i pomknela wprost do Alvina. Dotknela lebkiem worka z plugiem, a potem wsliznela sie do srodka.

W sali podniosl sie gwar.

— Co sie dzieje?! — krzyknal Marty Laws. — Dlaczego pobiegla do worka?

— Poniewaz w tym worku powstala! — zawolal Webster. — Teraz widzicie, ze to Alvin Smith jest zrodlem wszystkich sztuczek! Widzimy oto twarz diabla, ktory siedzi tam w fotelu, dumny i zadowolony z siebie!

Sedzia zastukal mlotkiem.

— On nie jest diablem — oswiadczyla Vilate. — Diabel ma twarz o wiele piekniejsza.

I wybuchnela placzem.

— Wysoki Sadzie! — krzyknal Webster. — Oskarzony i jego obronca zamienili te sale w cyrk!

— Ale wczesniej wyscie ja zamienili w bagno obrzydliwych klamstw i brudnych insynuacji! — ryknal Verily.

Ludzie zaczeli bic mu brawo. Sedzia raz jeszcze uderzyl mlotkiem.

— Cisza! Prosze o spokoj, bo kaze oproznic sale! Slyszycie?

Z wolna zapadlo milczenie. Alvin pochylil sie i siegnal do worka. Wyjal bezwladne cialo salamandry.

— Zdechla? — zainteresowal sie sedzia.

— Nie. Zasnela. Jest bardzo zmeczona. Miala okrutnego jezdzca, jesli mozna tak powiedziec. Pedzila galopem i nie dostawala nic do jedzenia. Teraz nie jest juz dowodem niczego. Wysoki Sadzie, czy moge ja przekazac mojemu przyjacielowi Arthurowi Stuartowi, zeby sie nia opiekowal, dopoki nie odzyska sil?

— Czy oskarzenie ma cos przeciwko temu?

— Nie, Wysoki Sadzie — zapewnil Marty Laws.

Rownoczesnie poderwal sie Daniel Webster.

— Ta salamandra nigdy nie byla dowodem niczego. Oczywiste jest, ze zostala podstawiona przez oskarzonego i jego obronce, przez caly czas pozostajac pod ich wplywem. Dzieki tej salamandrze wzburzyli uczciwa kobiete i doprowadzili ja do zalamania! Spojrzcie na nia!

Wskazal na piekna Vilate Franker, ktorej lzy sciekaly po gladkich, rozowych policzkach.

— Uczciwa kobieta? — powtorzyla cicho. — Wie pan nie gorzej ode mnie, co mi pan sugerowal. Wspominal pan, ze potrzebne jest potwierdzenie zeznan tej dziewczyny, Amy Sump, ze gdyby potrafil pan udowodnic, ze Alvin naprawde opuszczal wiezienie, wtedy wszyscy by jej uwierzyli, a nikt Alvinowi. Oczywiscie, wzdychal pan i udawal, ze niczego pan nie sugeruje, ale ja wiedzialam i pan wiedzial, o co chodzi. Dlatego od mojej przyjaciolki nauczylam sie heksow i dokonalismy tego. A teraz siedzi pan tutaj i znowu klamie.

— Wysoki Sadzie! — zaprotestowal Daniel Webster. — Swiadek jest wyraznie wzburzony. Zapewniam, ze pani Franker blednie zinterpretowala krotka rozmowe, jaka odbylismy w zajezdzie przy kolacji.

— Jestem tego pewien, panie Webster — odparl sedzia.

— Niczego blednie nie interpretowalam — oswiadczyla gniewnie Vilate.

— Jestem pewien, ze nie — uspokoil ja sedzia. — Jestem tez pewien, ze oboje macie calkowita racje.

— Wysoki Sadzie — rzekl Webster. — Z calym naleznym szacunkiem, nie widze…

— Nie, nie widzisz! — krzyknela Vilate, stajac za barierka dla swiadkow. — Mowisz, ze widzisz tu uczciwa kobiete? Pokaze ci uczciwa kobiete!

Zdjela szal z ramion — i rozwiala sie iluzja jej pieknej twarzy. Wyjela spod sukni amulety i zdjela lancuchy z szyi. Jej figura zmieniala sie w oczach: nie byla wysoka i smukla, ale sredniego wzrostu, troche tega w talii, w srednim wieku. Miala przygarbione ramiona, a we wlosach wiecej srebra niz zlota.

— To jest uczciwa kobieta — powiedziala.

A potem osunela sie na fotel i ukryla twarz w dloniach.

— Wysoki Sadzie — odezwal sie Verily — obrona nie ma wiecej pytan do swiadka.

Вы читаете Alvin Czeladnik
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату