— Oskarzenie rowniez — oznajmil Marty Laws.
— Wcale nie! — zawolal Webster.
— Panie Webster — powiedzial spokojnie Marty. — Odwoluje pana z funkcji oskarzyciela posilkowego. Zeznania swiadkow, jakich pan powolal, moim zdaniem nie nadaja sie do wykorzystania w sadzie. Mysle, ze postapilby pan rozsadnie, bez zwloki opuszczajac te sale.
Kilka osob zaklaskalo, ale sedzia uciszyl ich groznym spojrzeniem.
Webster zaczal pakowac do teczki dokumenty.
— Jesli chcecie mi zarzucic zachowanie w jakimkolwiek stopniu nieetyczne…
— Nikt panu niczego nie zarzuca, panie Webster — przerwal mu sedzia. — Tyle ze nic juz pana nie laczy z prokuratorem okregowym okregu Hatrack, a zatem wlasciwe byloby, gdyby przeszedl pan za barierke. Jesli wolno wyrazic moja opinie, to rowniez za drzwi.
Webster wyprostowal sie, wcisnal teczke pod pache i bez jednego slowa wymaszerowal. Po drodze minal kobiete w srednim wieku o kasztanowych wlosach przetykanych siwizna. Szla stanowczym krokiem w strone sedziego… nie, w strone fotela dla swiadkow. Weszla na stopien, objela szlochajaca Vilate Franker i pomogla jej wstac.
— Chodz, Vilate. Bylas bardzo dzielna, bardzo. Wszyscy jestesmy z ciebie dumni.
— Goody Trader — szepnela Vilate. — Tak mi wstyd.
— Nonsens — odparla Goody Trader. — Wszystkie chcemy byc piekne, a prawde mowiac, uwazam, ze ty ciagle jestes piekna. Tyle ze… dojrzala. To wszystko.
Obecni przygladali sie w milczeniu, jak Goody Trader wyprowadza swoja byla rywalke.
— Wysoki Sadzie — oswiadczyl Verily. — Dla wszystkich powinno byc jasne, ze pora wrocic do rzeczywistego przedmiotu sporu. Stracilismy sporo czasu na swiadkow nie majacych zwiazku ze sprawa, jednak pozostaje oczywistym faktem, ze w efekcie mamy z jednej strony twierdzenia Makepeace'a Smitha i Hanka Dowsera, a z drugiej Alvina Smitha. Ich slowo przeciwko jego. Jesli oskarzenie nie ma zamiaru przedstawiac dalszych swiadkow, chcialbym rozpoczac moja obrone od udzielenia glosu Alvinowi. Niech przysiegli w koncu rozsadza.
— Dobrze powiedziane, panie Cooper — pochwalil go Marty Laws. — To jest przedmiotem sprawy i zaluje, ze dalem sie zwiesc na manowce. Oskarzenie zakonczylo przedstawianie zeznan swoich swiadkow. Mysle, ze wszyscy chetnie wysluchamy zeznania oskarzonego. Ciesze sie, ze chce wystapic, chociaz konstytucja Stanow Zjednoczonych daje mu prawo odmowy zeznan bez podania przyczyn.
— Piekne slowa — stwierdzil sedzia. — Panie Smith, prosze wstac i zlozyc przysiege.
Alvin siegnal po worek z plugiem i zarzucil go sobie na ramie tak lekko, jakby mial w nim bochenek chleba albo torbe puchu. Podszedl do woznego, polozyl reke na Biblii, a druga podniosl razem z workiem.
— Uroczyscie przysiegam, ze bede mowil prawde, cala prawde i tylko prawde. Tak mi dopomoz Bog.
— Alvinie — odezwal sie Verily — powiedz nam, skad sie wzial ten plug.
Alvin skinal glowa.
— Wzialem zelazo, ktore dostalem od mistrza… od Makepeace'a, on byl wtedy moim mistrzem… i stopilem je. Juz wczesniej zrobilem forme pluga, wiec wlalem do niej zelazo i odczekalem, az ostygnie. Potem zbilem forme, a zelazo kulem, ksztaltowalem, usuwalem wszystkie niedoskonalosci, az wreszcie, o ile moge to ocenic, powstal plug w ksztalcie tak idealnym, jaki tylko potrafilem osiagnac.
— Czy w pracy korzystales z talentu Stworcy?
— Nie, to by nie bylo sprawiedliwie. Chcialem uczciwie zostac kowalskim czeladnikiem. Uzylem przenikacza, zeby badac plug, ale nie zmienialem go inaczej niz mlotem i rekami.
Wielu widzow pokiwalo glowami ze zrozumieniem. Wiedzieli, o czym mowi, znali to pragnienie, by zrobic cos wlasnorecznie, bez uzycia niezwyklych talentow, tak powszechnych ostatnio w miescie.
— A kiedy skonczyles, co otrzymales?
— Plug — odparl Alvin. — Czyste zelazo, dobrze uformowane i zahartowane. W sam raz na egzamin czeladniczy.
— Czyja wlasnoscia byl ten plug? Pytam cie nie jak prawnika, ale jak terminatora, ktorym wtedy byles. Czy nalezal do ciebie?
— Byl moj, bo to ja go zrobilem, i jego, bo to jego zelazo. Zwyczaj kaze darowac czeladnikowi jego dzielo, ale wiedzialem, ze Makepeace ma prawo zatrzymac plug, jesli zechce.
— A potem postanowiles zmienic zelazo.
Alvin przytaknal.
— Czy mozesz wyjasnic sadowi swoje owczesne rozumowanie?
— Nie wiem, czy mozna to nazwac rozumowaniem, jak je okresla panna Larner. Wiedzialem tylko, czego chce od pluga. To nie mialo nic wspolnego z awansem z kowalskiego terminatora na czeladnika. Bardziej z terminatora na czeladnika Stworce. Nie mialem mistrza, ktory by ocenil moja prace, a jesli nawet, to nie dal mi sie poznac.
— Postanowiles zatem zmienic plug w zloto.
Alvin machnal reka.
— To by bylo latwe. Dawno juz wiedzialem, ze potrafie zamieniac jeden metal w drugi. Z metalami jest latwiej, bo ich kawaleczki ustawiaja sie rowno i w ogole. Trudno zmienic powietrze, ale metal jest latwy.
— Twierdzisz, ze mogles w kazdej chwili zmienic zelazo w zloto? — zapytal Verily. — Czemu tego nie zrobiles?
— Uwazam, ze na swiecie jest wlasciwa ilosc zlota i wlasciwa ilosc zelaza. Nie warto robic ze zlota mlotkow i pil, siekier i lemieszy. Na to potrzeba zelaza. Zloto nadaje sie do rzeczy z miekkiego metalu.
— Ale zloto daloby ci bogactwo — przypomnial Verily.
— Zloto daloby mi slawe. Zloto przyciagneloby do mnie zlodziei. Ale nie doprowadziloby mnie ani o krok blizej wiedzy, jak zostac prawdziwym Stworca.
— Mamy uwierzyc, ze zloto cie nie interesuje?
— Nie, skad. Potrzebuje pieniedzy jak kazdy. W tym czasie liczylem, ze sie ozenie, a nie mialem centa przy duszy, co nie jest najlepsza wrozba. Ale wiekszosc ludzi zdobywa zloto ciezka praca, wiec dlaczego niby mialbym je zdobyc bez tej pracy? To by nie bylo sprawiedliwe, a skoro narusza rownowage, to nie jest prawdziwym Stwarzaniem, jesli rozumiecie, co mam na mysli.
— A jednak przemieniles plug w zloto, prawda?
— To byl tylko krok w drodze do celu — wyjasnil Alvin.
— Jakiego celu?
— No wiesz… Do tego, o czym mowili swiadkowie. Ten plug nie jest ze zwyklego zlota. Rusza sie. Dziala. Zyje.
— Do tego zmierzales?
— Do ognia zycia. Nie do zwyklego ognia paleniska.
— Jak tego dokonales?
— Trudno to wytlumaczyc komus, kto nie ma przenikacza i nie moze zajrzec do wnetrza rzeczy. Nie stworzylem zycia wewnatrz; ono juz tam bylo. Czastki zlota chcialy utrzymac ksztalt, jaki im dalem, ksztalt pluga, wiec walczyly z topnieniem w ogniu, ale brakowalo im sily. Nie znaly swojej sily. A ja nie potrafilem ich nauczyc. Az nagle wpadlo mi do glowy, zeby wlozyc rece w ogien i pokazac zlotu, jak byc zywym, w jaki sposob to mozliwe.
— Wlozyles rece do ognia?
Alvin kiwnal glowa.
— Mowie ci, okropnie bolalo.
— Ale nie masz zadnej blizny — zauwazyl Verily.
— Ogien parzyl, ale zrozum, to byl ogien Stwarzania. Wreszcie zrozumialem to, co musialem wiedziec od poczatku: ze Stworca jest czescia tego, co stwarza. Musialem sie znalezc w ogniu razem ze zlotem, pokazac mu, jak sie zyje, pomoc odszukac wlasny plomien serca. Gdybym wiedzial, jak to sie dzieje, lepiej by mi poszlo uczenie innych. Bog mi swiadkiem, ze probowalem, ale nikt jeszcze nie nauczyl sie jak nalezy. Chociaz pare osob krok po kroku zmierza do celu. W kazdym razie plug ozyl w ogniu.
— Czyli teraz plug jest taki, jak widzielismy… A raczej jak go nam tutaj opisywano.
— Tak. To zywe zloto.