smietanki towarzyskiej do najlepszych burdeli stworzonych przez mety tego swiata. A rankami, kiedy od monsieur Bonapartego pobierasz lekcje cesarzowania, ja zaszywam sie na swym nedznym, poetycznym poddaszu. Gospodyni matki codziennie przynosi mi swiezy chleb, wiec nie placz jeszcze nade mna, przynajmniej dopoki nie zlapie syfilisu albo gruzlicy. Na tym poddaszu wlasnie pisze jak szaleniec, strone za strona pokrywajac moja blyskotliwa proza. Kiedys sprobowalem swoich sil w poezji, w dramaturgii… Odkrylem jednak, ze nasladujac Racine'a, czlowiek uczy sie glownie takiego nudzenia jak Racine, a studiujac Moliere'a przekonuje sie, ze byl on wznioslym geniuszem, ktorego nie powinni obrazac nedzni mlodzi nasladowcy.

— Zadnego z nich nie czytalem — przyznal Calvin. Prawde mowiac, o zadnym z nich nie slyszal i jedynie z kontekstu wywnioskowal, ze mowa o dramaturgach.

— Nie czytales takze moich dziel, poniewaz w istocie sa to jedynie wprawki, nie prace geniusza. Czasem obawiam sie wrecz, ze mam tylko ambicje geniusza, oko i ucho geniusza, ale talent kominiarza. Zanurzam sie w brudnym swiecie, wracam czarny, strzepuje popioly i sadze moich badan na bialy papier… I co otrzymuje? Kartki z czarnymi znaczkami. — Honore chwycil Calvina za koszule i pociagnal w dol, az mogl spojrzec mu prosto w oczy. — Oddalbym noge za taki talent jak twoj. Zeby spojrzec do wnetrza ciala, uleczyc lub zranic, sprowadzic bol albo ulge. Dalbym sobie odciac nawet obie nogi. — Puscil Calvina. — Oczywiscie nie zrezygnowalbym z delikatniejszych organow, sprawilbym bowiem wielki zawod mojej drogiej madame de Berny. Zachowasz dyskrecje, mam nadzieje, i plotkujac o moim romansie, nigdy nie zdradzisz, ze uslyszales o nim ode mnie.

— Naprawde mi zazdroscisz? — spytal Calvin.

— Tylko wtedy, kiedy mysle rozsadnie — odparl Honore. — To rzadka okazja, a wiec twoje istnienie nie odbiera mi zadowolenia z zycia. Nie stales sie jeszcze ktoryms z glownych zrodel irytacji. Co innego moja matka… Przez cale dziecinstwo tesknilem za jakims gestem milosci z jej strony, jakims przejawem afektu. Zawsze jednak traktowala mnie chlodno i oschle. Nic nie moglo jej zadowolic. Przez wiele lat uwazalem, ze jestem zlym synem. A potem nagle uswiadomilem sobie, ze to ona jest zla matka! Nienawidzila nie mnie, ale mojego ojca. Az pewnego roku, kiedy wyjechalem do szkol, wziela sobie kochanka. Wybrala dobrze, gdyz byl to swiatowy czlowiek, do ktorego zywie wielki szacunek. Moja matka pozwolila sobie na ciaze i urodzila potwora.

— Zdeformowanego?

— Tylko moralnie. Poza tym jest calkiem atrakcyjny i matka go rozpieszcza. Kiedy widze, jak sie nad nim roztkliwia, wychwala go i smieje sie z jego powiedzonek, marze, by postapic jak bracia Jozefa i wrzucic go do studni. Tyle ze ja bym nie mial litosci i nie wyciagnal go, zeby sprzedac w zwyczajna niewole. Na pewno bedzie tez wysoki i matka dopilnuje, zeby mial dostep do jej fortuny; w przeciwienstwie do mnie, ktory zyje dzieki nedznym groszom od ojca, zaliczkom od wydawcow i szlachetnym impulsom kobiet, dla ktorych jestem bogiem milosci. Po glebokim zastanowieniu doszedlem do wniosku, ze Kain, podobnie jak Prometeusz, byl jednym z najwiekszych dobroczyncow ludzkosci, za co, naturalnie, jest przez Boga bez konca torturowany, a przynajmniej wyrosla mu paskudna krosta na srodku czola. Kain bowiem nauczyl nas, ze pewnych braci zwyczajnie nie da sie zniesc, a jedynym rozwiazaniem jest zabic ich albo zlecic komus zabicie. Jako czlowiek z natury leniwy, sklaniam sie ku tej drugiej metodzie. Ponadto w wiezieniu nie mozna nosic eleganckich ubran, a po zgilotynowaniu za morderstwo kolnierzyk nigdy nie uklada sie dobrze, tylko zsuwa na jedno lub drugie ramie. Dlatego albo wynajme kogos do tego zadania, albo dopilnuje, zeby zatrudniono go na nedznej posadzie w dalekiej kolonii. Myslalem o wyspie Reunion na Oceanie Indyjskim. Ta kropka na globusie ma tylko jedna wade: jest tak duza, ze drogi Henry moglby nie zobaczyc naraz calego obwodu swojej wyspy. Chce, zeby bez chwili przerwy czul sie jak w wiezieniu. To chyba niezyczliwe mysli.

Niezyczliwe? Calvin rozesmial sie z zachwytem i w zamian uraczyl Honore opowiesciami o wlasnym okropnym bracie.

— No coz — podsumowal Honore. — Oczywiscie, musisz go zniszczyc. Co robisz w Paryzu, kiedy czeka cie tak wielkie dzielo?

— Ucze sie od Napoleona, jak rzadzic ludzmi. Kiedy brat zbuduje Krysztalowe Miasto, ja mu je odbiore.

— Odbierzesz? To nedzny cel. Co ci przyjdzie z odebrania mu miasta?

— To, ze on je zbudowal, albo zbuduje, a potem bedzie patrzyl, jak wladam wszystkim.

— Myslisz tak, poniewaz z natury jestes paskudny, Calvinie, i nie rozumiesz milych ludzi. Dla ciebie ostatecznym celem jest wladza; dlatego niczego nie budujesz, raczej starasz sie opanowac to, co juz istnieje. Twoj brat za to jest z natury Stworca, jak to nazwales; dlatego nie dba o to, kto rzadzi, tylko o to, co istnieje. Jesli wiec odbierzesz mu wladze w Krysztalowym Miescie, kiedy juz je zbuduje, nie osiagniesz niczego, gdyz on wciaz bedzie sie cieszyl samym jego istnieniem; niewazne, kto w nim rzadzi. Nie. Nie masz innego wyjscia, niz pozwolic miastu rosnac az po szczyt, a potem zburzyc je, zmienic w taki stos gruzow, by nigdy juz nie powstalo na nowo.

Calvin byl troche zaniepokojony. Nie myslal o tym w taki sposob i wcale mu sie to nie podobalo.

— Zartujesz, Honore. Jestem pewien. Ty przeciez tworzysz rozne rzeczy… przynajmniej swoje powiesci.

— A gdybys mnie nienawidzil, przeciez nie zabieralbys moich honorariow. Zreszta wierzyciele robia to od dawna. Nie, odebralbys mi same ksiazki, ukradl prawa, a potem pozmienial je, przeredagowal, az nie pozostalby zaden slad prawdy i piekna, a co wazniejsze, mojego geniuszu. A potem wydawalbys je dalej pod moim nazwiskiem, zawstydzajac mnie kazdym sprzedanym egzemplarzem. Ludzie by je czytali i mowili: „Co za glupiec ten Honore de Balzac”. Tak moglbys mnie zniszczyc.

— Nie jestem postacia z twojej powiesci.

— Szkoda. Ten dialog na pewno bylby wtedy bardziej interesujacy.

— Wiec uwazasz, ze marnuje tu czas?

— Uwazam, ze wkrotce zaczniesz go marnowac. Napoleon nie jest durniem. Nigdy nie dostarczy ci narzedzi tak poteznych, zebys mogl mu zagrozic. Pora wyjechac.

— Jak moge wyjechac, kiedy on chce, zeby nie dreczyl go artretyzm? Nie dotarlbym nawet do granicy.

— Wiec wylecz ten artretyzm, tak jak leczyles nieszczesnych zebrakow. Nawiasem mowiac, bylo to okrutne i bardzo egoistyczne z twojej strony. Jak ci biedacy maja nakarmic swoje dzieci bez ropiejacej rany, ktora w przechodniu wzbudza litosc i sklania do rzucenia paru sou? Ci z nas, ktorzy byli swiadomi twojej jednoosobowej mesjanistycznej misji, musieli chodzic twoim sladem i obcinac ofiarom nogi, zeby mogli jakos zarobic na zycie.

— Jak mogliscie! — Calvin byl przerazony.

Honore wybuchnal smiechem.

— Zartowalem, biedny, amerykanski prostaczku, ktory wszystko bierze doslownie.

— Nie potrafie wyleczyc artretyzmu — przyznal Calvin, wracajac do tematu, ktory najbardziej go interesowal: wlasnej przyszlosci.

— Dlaczego nie?

— Probowalem zrozumiec, co powoduje choroby. Rany sa latwe, zakazenia tez. Choroby zajely mi cale tygodnie. Wydaje sie, ze wywoluja je drobniutkie stworzonka, tak male, ze nie widac ich pojedynczo, tylko en masse. Moge je zniszczyc bez trudu i wyleczyc chorobe, a przynajmniej dac organizmowi szanse, zeby sam sie wybronil. Ale nie wszystkie choroby sa powodowane przez te male bestie. Artretyzm calkiem mnie pokonal. Nie mam pojecia, jaka jest jego przyczyna, a zatem nie potrafie go wyleczyc.

Honore pokrecil swoja wielka glowa.

— Calvinie, masz wielki wrodzony talent, ale nie jestes go godny. Kiedy mowie, ze masz wyleczyc Napoleona, nie obchodzi mnie, czy usuniesz artretyzm. Nie artretyzm go dreczy, lecz bol powodowany artretyzmem. A bol likwidujesz przeciez codziennie! Zlikwiduj go wiec raz na zawsze, grzecznie podziekuj Napoleonowi za nauke i jak najszybciej wynies sie z Francji! Zakoncz te sprawe! Wracaj do dziela swego zycia. Cos ci powiem: zaplace ci za rejs do Ameryki. Nie, wiecej: poplyne z toba, by studia nad tym prymitywnym, ale energicznym ludem dodac do mojej wielkiej skarbnicy wiedzy o ludzkosci. Z twoim talentem i moim geniuszem… czy jest cos takiego, czego nie zdolamy osiagnac?

— Nic! — oswiadczyl radosnie Calvin.

Byl szczegolnie zadowolony, poniewaz ledwie piec minut temu uznal, ze chce, by Honore towarzyszyl mu do Ameryki. Przez niedostrzegalne gesty, pewne spojrzenia i znaki, ktorych Honore nie mogl zauwazyc, sklonil mlodego pisarza, by go polubil, by podekscytowala go praca, jaka Calvin mial do wykonania, by tak mocno zapragnal uczestniczyc w tym dziele, ze postanowil ruszyc z Calvinem. A co najlepsze, dzialal tak sprawnie, ze Honore nie domyslal sie nawet manipulacji.

Вы читаете Alvin Czeladnik
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату