wzgledow czysto estetycznych nie widzial przeszkod, by jej nie przebyc – z mozliwie jak najwieksza dystynkcja. Przypominal Karola Stuarta, ktory wstepowal na szafot, jakby robil katu laske, z remember juz czekajacym na ustach, gotow stracic glowe z profilu, zgodnie z wizerunkiem bitym na owczesnych monetach.

Z torebka przycisnieta do boku w obawie przed kieszonkowcami Julia ruszyla znow miedzy stragany. W tej czesci Rastra byl za duzy scisk, zawrocila wiec na piecie ku schodkom, z ktorych roztaczal sie wspanialy widok na plac i glowna ulice jarmarku, zapelnionego budami i plandekami oraz klebiacym sie pod nimi tlumem.

Miala godzine do ponownego spotkania z Cesarem w kawiarence na placu, miedzy sklepem ze sprzetem do nurkowania a handlarzem odzieza z demobilu. Oparla sie lokciami o balustradke, zapalila chesterfielda i spogladala z gory na ludzi. U stop schodkow, na cembrowinie kamiennej fontanny pelnej papierow, skorek po owocach i pustych puszek po piwie, przysiadl mlody, dlugowlosy blondyn w poncho i zaczal grac melodie andyjskie na prostym flecie z trzciny. Jakis czas przysluchiwala sie muzyce, by po chwili wrocic znow do odglosow bazaru, przytlumionych na skutek odleglosci. Dopalila papierosa, po czym zeszla na chodnik i zatrzymala sie przed wystawa z lalkami. Niektore byly bez ubran, inne w malowniczych strojach wiejskich albo wyszukanych ubiorach romantycznych z rekawiczkami, kapelusikami i parasolkami. Dziewczynki i dorosle kobiety, o twarzach prostackich, dziecinnych, naiwnych i przewrotnych… Dlonie i ramiona mialy upozowane w rozmaitych gestach, jakby zastygly zaskoczone naglym zimnym powiewem historii w chwili, gdy ich wlascicielka porzucila je, sprzedala – lub tez umarla. Wlascicielki, dziewczynki, ktore w koncu zmienily sie w kobiety – pomyslala Julia – ladne albo brzydkie, ktore pozniej pokochaly albo zostaly pokochane, najpierw piescily te cialka ze szmat, tektury i porcelany swoimi dlonmi, dzis obroconymi w proch na cmentarzach. Za to lalki je przezyly, ich wymalowane zrenice byly niemymi, nieruchomymi swiadkami dawnych scen domowych, ktore czas zatarl w pamieci zywych. Wyblaklych, mgliscie naszkicowanych, nostalgicznych obrazow rodzinnego ogniska, dzieciecych piosenek, przytulajacych ramion. Ale takze lez i rozczarowan, zniweczonych marzen, upadkow, rozpaczy. Moze takze okrucienstw. Dosyc niesamowite wrazenie robila na niej ta mnogosc szklanych i porcelanowych oczu, wpatrujacych sie bez zmruzenia powiek, z hieratyczna madroscia wlasciwa Czasowi, oczu nieruchomych, wprawionych w blade twarze z wosku i tektury, swiecacych posrod strojow pociemnialych ze starosci, przygaszonych wstazeczek i koronek. Do tego jeszcze ich wlosy, uczesane albo w nieladzie, naturalne – zadrzala na te mysl – ktore wczesniej nalezaly do zywych kobiet. Melancholia podsunela jej fragment wiersza, ktory wiele lat temu recytowal Cesar:

Gdybyz tylko dalo sie zachowac wlosy wszystkich zmarlych kobiet…

Z trudem oderwala wzrok od wystawy, w ktorej widziala odbicie ciezkich, szarych chmur wiszacych nad miastem. Kiedy sie odwrocila, chcac ruszyc w droge, ujrzala przed soba Maxa. Prawie wpadla na niego w polowie schodkow. Byl w dlugim granatowym surducie, postawiony kolnierz siegal mu kitki, w ktora mial zwiazane wlosy; ogladal sie za siebie, jak gdyby oddalal sie od kogos, czyja obecnosc nie byla mu na reke.

– To ci niespodzianka – powiedzial, usmiechnal sie jak piekna bestia, co w taki zachwyt wprawialo Menchu, po czym rzucil kilka banalnych uwag na temat nieprzyjemnej pogody i motlochu na bazarze. Z poczatku nie wytlumaczyl swojej obecnosci w tym miejscu, ale Julia dostrzegla, ze jest lekko podminowany, czujny, jakby krepowalo go cos – lub ktos. Moze Menchu, z ktora, jak pozniej wyjasnil, byl w poblizu umowiony: jakas metna historia z okazyjnymi ramami, ktore po odnowieniu – Julia zajmowala sie tym niejednokrotnie – podnosily wartosc wystawionych w galerii plocien.

Max nigdy nie byl dla niej sympatyczny i pewnie dlatego Julia zawsze w jego obecnosci czula sie niezrecznie. Niezaleznie od stosunkow, ktore laczyly go z jej przyjaciolka, od zarania ich znajomosc miala w sobie cos niemilego. Cesar, ktorego nigdy nie zawiodla jego wlasna kobieca intuicja, twierdzil, ze oprocz bardzo dobrego wykonczenia w Maksie byla jakas nieokreslona marnosc, ktora ujawniala sie w jego nieszczerych usmiechach i bezczelnych spojrzeniach, jakie posylal Julii. Nigdy nie zatrzymywal na niej spojrzenia zbyt dlugo, ale kiedy przestawala nan patrzec, przy nastepnym zerknieciu stwierdzala, ze uparcie jej sie przypatruje – skrycie, ukradkiem, katem oka. To nie bylo spojrzenie bladzace beznamietnie po otoczeniu, by spoczac spokojnie na danym przedmiocie czy czlowieku – tak patrzyl Paco Montegrifo – ale spojrzenie, ktore zatrzymuje sie na kims, gdy ten ktos nie patrzy, ucieka zas, gdy zostaje odkryte. “Tak spoglada ktos, kto chce ci co najmniej ukrasc portfel” – opisal kiedys Cesar kochanka Menchu i Julia, aczkolwiek upomniala antykwariusza za jego zlosliwosc, w duchu musiala przyznac, ze slowa te pasowaly do Maxa jak ulal.

Dochodzily zreszta jeszcze inne niepokojace aspekty sprawy. Julia wiedziala, ze w tych spojrzeniach krylo sie cos wiecej niz ciekawosc. Swiadom swoich atutow zewnetrznych, Max zachowywal sie czesto – pod nieobecnosc Menchu albo za jej plecami – w sposob wyrachowany i prowokujacy. Wszelkie watpliwosci co do tego rozwialy sie pewnej nocy, kiedy zasiedzieli sie u Menchu. Rozmowa snula sie leniwie, w pewnym momencie jej przyjaciolka wstala i poszla po lod. Max, pochylony nad stolikiem, gdzie staly drinki, chwycil szklanke Julii i podniosl ja do ust. Tylko tyle, nic wiecej, i moze nie zwrocilaby na to uwagi, gdyby odstawiajac szklo na blat nie zerknal na nia przez sekunde, nie oblizal ust i nie usmiechnal sie z cynicznym zalem, ze okolicznosci nie pozwalaja mu posunac sie dalej w jej prywatna sfere. Menchu, rzecz jasna, o niczym nie wiedziala, a Julia dalaby sobie jezyk uciac, nim odwazylaby sie wypowiedziec cos, co na glos zabrzmialoby idiotycznie. Jednak po incydencie ze szklanka przyjela wobec Maxa jedyna mozliwa postawe: swoja absolutna pogarde manifestowala zwracajac sie don jedynie wowczas, kiedy bylo to nieuniknione. Z wyrachowanym chlodem utrzymywala dystans, gdy tylko znalezli sie twarza w twarz bez swiadkow, jak tego poranka na Rastro.

– Ustawilem sie z Menchu za jakis czas – powiedzial z tym zadowolonym usmieszkiem na ustach, ktory tak ja wkurzal. – Masz ochote na kieliszeczek?

Popatrzyla na niego uwaznie i powoli, z rozmyslem pokrecila glowa.

– Czekam na Cesara.

Usmiech zarysowal sie jeszcze wyrazniej. Max mial swiadomosc, ze nie jest obiektem uwielbienia rowniez ze strony antykwariusza.

– Szkoda – baknal. – Malo mamy okazji, zeby sie spotykac tak jak dzis. To znaczy sam na sam.

Julia uniosla tylko brwi i rozejrzala sie, jakby Cesar mial sie pojawic lada moment. Max powiodl oczami za jej wzrokiem i wzruszyl ramionami pod granatowym surdutem.

– Mam sie spotkac z Menchu tam, kolo pomnika zolnierza, za pol godziny. Jak masz ochote, mozemy sie pozniej napic razem – zrobil umyslna pauze. – We czworo.

– Zobacze, co Cesar na to.

Patrzyla za nim, jak sie oddalal, lawirujac szerokimi plecami w tlumie, by w koncu zniknac posrod masy ludzkiej. I jak zwykle miala nieprzyjemne wrazenie, ze nie udalo jej sie w pelni kontrolowac sytuacji, ze Max mimo jej niecheci zdolal znowu naruszyc jej prywatnosc, jak wtedy ze szklanka. Zla na sama siebie, chociaz nie bardzo wiedziala, co moglaby sobie zarzucic, zapalila kolejnego papierosa i zaciagnela sie lapczywie. Czasami byla gotowa oddac wszystko, byleby miec na tyle sily, zeby bez wysilku rozwalic Maxowi te jego sliczna buzie zadowolonego ogiera.

Jeszcze kwadrans przechadzala sie miedzy stoiskami, zanim udala sie do kawiarni. Chciala poddac sie rejwachowi wokol siebie, gwarowi zachwalajacych towar handlarzy i stloczonych ludzi, ale czolo wciaz miala nachmurzone, a spojrzenie bledne. O Maksie zdazyla juz zapomniec, teraz powody byly inne. Obraz, smierc Alvara, partia szachow – powracaly obsesyjnie, prowokujac pytania bez odpowiedzi. Kto wie, czy niewidzialny gracz nie znajduje sie gdzies niedaleko i nie obserwuje jej, obmyslajac kolejny ruch. Rozejrzala sie podejrzliwie i przycisnela do brzucha skorzana torebke, w ktorej nosila pistolet od Cesara. To byl jakis koszmarny absurd. Albo na odwrot: absurdalny koszmar.

Kawiarnia miala drewniane Pieterko i stare stoliki z kutego zelaza i marmuru. Julia zamowila cos zimnego i usiadla cichutko kolo okna, usilujac o niczym nie myslec. Wreszcie niewyrazna sylwetka antykwariusza pojawila

Вы читаете Szachownica Flamandzka
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату