Julii tlukla sie po glowie absurdalna idea. W koncu w ostatnich dniach jej glowa sila rzeczy musiala stac sie pojemniejsza, wiecej musialo sie w niej pomiescic.

– Widziala pani kogos w granatowym surducie? Chodzi mi o mezczyzne w wieku dwudziestu osmiu, trzydziestu lat, wysokiego, z wlosami zwiazanymi w kitke.

Sprzedawczyni nie przypominala sobie Maxa. Natomiast co do kobiety, to owszem, zapamietala ja, bo tamta zatrzymala sie na chwile kolo jej obrazkow, moze nawet chciala ktorys kupic. Blondynka, w srednim wieku, dobrze ubrana. Ale zeby majstrowala przy samochodzie? Co to, to nie. Nie wygladala na taka. Miala na sobie plaszcz od deszczu.

– W okularach slonecznych?

– Tak.

Cesar spojrzal na Julie z powaga.

– Dzis nie ma slonca.

– Wiem.

– To mogla byc ta kobieta od dokumentow – Cesar przerwal na moment i popatrzyl jeszcze surowiej. – Albo Menchu.

– Nie plec bzdur.

Antykwariusz pokrecil glowa, zerkajac na przechodzacych mimo ludzi.

– Masz racje. Ale sama pomyslalas o Maksie.

– Max… to co innego – Julia nachmurzyla sie, lustrujac wzrokiem ulice, jak gdyby Max albo blondynka w plaszczu przeciwdeszczowym jeszcze tamtedy maszerowali. Ale od tego, co tam zobaczyla, nie tylko slowa zamarly jej na ustach, ale cale cialo doznalo wstrzasu. Nie ujrzala kobiety odpowiadajacej rysopisowi. Zobaczyla natomiast, pomiedzy plandekami i foliami na straganach, zaparkowany na rogu samochod. Niebieski samochod.

Z tego miejsca nie potrafila ocenic, czy to byl ford, ale od razu poczula sie jak w goraczce. Odeszla pare krokow od handlarki, ku zdumieniu Cesara, i wyminawszy kilka kioskow z tandeta, stanela, wspinajac sie na palce. Istotnie byl to ford z przyciemnionymi szybami. Nie zdolala odczytac numeru rejestracyjnego, ale pomyslala, ze jak na jeden poranek troche za duzo tych zbiegow okolicznosci: Max, Menchu, karteczka na przedniej szybie, pusty pojemnik, kobieta w plaszczu i teraz ten samochod, ktory stal sie kluczem do jej koszmaru. Poczula, ze drza jej rece, wiec wsunela je do kieszeni kurtki. Bliskosc antykwariusza za plecami dodala jej odwagi.

– To ten samochod, Cesar. Rozumiesz…? Kimkolwiek jest ta osoba, siedzi w srodku.

Cesar nic nie odpowiedzial. Zdjal powoli kapelusz, ktory uznal widocznie za stroj niewlasciwy do tego, co teraz moglo nastapic, i popatrzyl na Julie. Nigdy bardziej go nie uwielbiala, jak w tym momencie, gdy tak stal z zacisnietymi ustami, wysunietym do przodu podbrodkiem, przymknietymi oczami i niesamowitym, twardym blaskiem dobiegajacym spod powiek. Szczuple rysy gladko wygolonego oblicza nagle mu stezaly. Po obydwu stronach ust wyraznie zarysowaly sie miesnie twarzy. Moze i jest homoseksualista – mowily jego oczy – a takze mezczyzna wstrzemiezliwym, nieskorym do gwaltu. Ale absolutnie nie pozwoli sie nazwac tchorzem. Przynajmniej gdy chodzi o jego ksiezniczke.

– Zaczekaj tu – powiedzial.

– Nie. Idziemy tam razem – spojrzala na niego czule. Kiedys w zabawie pocalowala go w usta, kiedy jeszcze byla dziewczynka. Znow miala odruch, zeby to zrobic. Ale teraz to juz nie byla zabawa. – Ty i ja.

Wsunela dlon do torebki i odbezpieczyla derringera. Cesar wetknal parasol pod pache i z najwiekszym spokojem, jakby chodzilo o laseczke, wybral ogromny, zelazny pogrzebacz na jednym ze straganow.

– Za pozwoleniem – powiedzial zdziwionemu sprzedawcy, wtykajac mu do reki pierwszy lepszy banknot wyciagniety z portfela. Nastepnie popatrzyl spokojnie na Julie.

– Przynajmniej raz, kochanie, pozwol, ze pojde przodem.

I ruszyli w strone samochodu. Szli, kryjac sie za budami, Julia z reka w torebce, Cesar z pogrzebaczem w prawej dloni, a parasolem i kapeluszem w lewej. Zobaczywszy tablice rejestracyjna dziewczyna poczula, ze serce wali jej jak mlotem. Nie bylo zadnych watpliwosci: niebieski ford, ciemne szyby, litery TH. W ustach jej zaschlo, a zoladek bolesnie sie skurczyl. Przemknelo jej przez glowe, ze tak wlasnie czul sie kapitan Peter Blood na chwile przed abordazem.

Dotarli do rogu. Wszystko potoczylo sie blyskawicznie. Ktos wewnatrz wozu odkrecil szybe od strony kierowcy, zeby wyrzucic peta. Cesar odlozyl na ziemie kapelusz i parasol, uniosl pogrzebacz i skierowal sie ku lewej stronie samochodu, gotow nawet zabic piratow czy kogokolwiek mial napotkac. Julia podbiegla z zacisnietymi zebami i przyspieszonym tetnem, wyszarpnela pistolet z torebki i wetknela go przez okno, zanim ci w srodku zdazyli podkrecic z powrotem szybe. Przed wylotem lufy pojawila sie nieznana jej twarz: na wycelowana bron z przerazeniem spogladal mlody brodaty mezczyzna. Na sasiednim siedzeniu drugi czlowiek az podskoczyl ze strachu, kiedy Cesar otworzyl drzwiczki i zamierzyl sie nan zelaznym pogrzebaczem.

– Wylazic! Wylazic! – wrzeszczala Julia, prawie tracac panowanie nad soba.

Oniemialy brodacz podniosl w blagalnym gescie otwarte dlonie.

– Niech sie pani uspokoi! – wybelkotal. – Na litosc boska, niech sie pani uspokoi…! Jestesmy z policji!

– Przyznaje – powiedzial w gabinecie nadinspektor Feijoo, krzyzujac ramiona na biurku – ze na razie nie okazalismy sie w tej sprawie specjalnie skuteczni…

Zawiesil glos i popatrzyl na Cesara lagodnie, jak gdyby brak skutecznosci ze strony policji mogl wszystko wytlumaczyc. My, ludzie swiatowi – zdawalo sie mowic to spojrzenie – mozemy sobie czasem pozwolic na konstruktywna samokrytyke.

Cesar jednak nie zamierzal dac za wygrana.

– To inna forma wyrazenia – wyrzekl z pogarda – tego, co zwyklismy nazywac niekompetencja.

Po skonsternowanym usmiechu Feijoo widac bylo, ze ta uwaga dopiekla mu do zywego. Pod meksykanskimi wasami ukazaly sie biale zeby, ktorymi nadinspektor zaczal gryzc dolna warge. Spojrzal najpierw na antykwariusza, potem na Julie i jal bebnic o blat swoim byle jakim dlugopisem. W obecnosci Cesara nie mial wyjscia, musial postepowac bardzo ostroznie. Wszyscy troje wiedzieli dlaczego.

– Policja ma swoje metody.

Byly to tylko slowa, co doprowadzalo Cesara do furii. Fakt, ze laczyly go z Feijoo interesy, jeszcze nie oznaczal, ze ma byc dla niego sympatyczny. Zwlaszcza gdy wyszlo na jaw, ze nadinspektor gra nielojalnie.

– Jezeli te metody polegaja na sledzeniu Julii, podczas gdy jakis wariat lazi sobie spokojnie i posyla jej anonimowe karteczki, wole powstrzymac sie od komentarza na temat takich metod… – Popatrzyl na dziewczyne i znowu na nadinspektora. – Nawet w glowie mi sie nie miesci, ze mogliscie ja podejrzewac o zabicie profesora Ortegi… A dlaczego mna sie nie zajmiecie?

– Zajelismy sie – policjanta draznila bezczelnosc antykwariusza, z trudem sie hamowal. – Gwoli scislosci sprawdzamy wszystkich. – Rozlozyl dlonie na znak, ze ma swiadomosc potwornej wpadki. – Niestety, taka praca.

– I cos juz wiecie?

– Z zalem przyznaje, ze nie. – Feijoo podrapal sie pod pacha przez marynarke i zaczal sie wiercic na krzesle.

– Jezeli mam byc szczery, to nie jestesmy madrzejsi, niz na poczatku… Lekarze sadowi tez nie sa zgodni co do przyczyn smierci Alvara Ortegi. Cala nasza nadzieja w tym, ze jesli istotnie jest jakis morderca, to zrobi falszywy krok.

– I dlatego mnie sledzicie? – wypalila wsciekla Julia. Siedziala z dymiacym papierosem w dloni, przycisnawszy torebke do siebie. – Ze to moze ja zrobie ten falszywy krok?!

Policjant spojrzal na nia smetnie.

– Prosze tego nie brac tak do siebie. To dzialania rutynowe… Zwykla taktyka policyjna.

Cesar uniosl brew.

– Jesli to taktyka, to malo obiecujaca. I nieszczegolnie szybka.

Feijoo przelknal sline i gorycz. W tym momencie – pomyslala Julia z msciwym zadowoleniem – policjant z calej duszy zalowal, ze prowadzi ciemne interesy z antykwariuszem. Wystarczyloby, zeby Cesar chlapnal cos w paru odpowiednich miejscach, a nadinspektor, bez oskarzenia i oficjalnego dochodzenia, dyskretnie, jak zwykle w pewnych kregach, zakonczylby kariere w ciemnym gabinecie jakiegos zabitego dechami komisariatu. Po uszy w

Вы читаете Szachownica Flamandzka
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату