ciekawy typek… Zachowal sie absolutnie w porzadku. Jak prawdziwy matador.
– Gdzie jest Max?
– Nie widzialem go tu, czego bardzo zaluje. – Na jego usta powrocil przewrotny usmieszek. – Bylaby to niezwykla rozrywka. Wisienka na torcie.
Zostawiwszy Cesara, Julia przeszla w glab lokalu, po drodze pozdrawiajac paru znajomych. Wreszcie zobaczyla przyjaciolke. Menchu siedziala sama, wcisnieta w sofe, oczy miala metne, spodniczke troche za bardzo podciagnieta, a na jednej ponczosze groteskowo puszczone oczko. Robila wrazenie, jakby nagle postarzala sie o dziesiec lat.
– Menchu…
Ledwie rozpoznala Julie. Mamrotala bez ladu i skladu, usmiechala sie niedorzecznie. W koncu przechylila glowe w lewo i w prawo i wybuchla krotkim, niepewnym smiechem pijaczki.
– Przechlapalas go sobie – powiedziala po chwili miekkim glosem, nie przestajac sie smiac. – Ten mlot stal tu, pol geby jak pomidor… – Wyprostowala sie nieco i potarla zaczerwieniony nos, nie dostrzegajac ciekawskich i zgorszonych spojrzen, jakie posylano jej z sasiednich stolikow, – Glupi bezczel.
Julia czula, ze caly lokal wlepil w nie oczy, mogla doslyszec ciche komentarze. Mimowolnie sie zarumienila.
– Jestes w stanie stad wyjsc?
– Chyba tak… Ale czekaj, opowiem ci…
– Pozniej. Teraz idziemy.
Menchu wstala z wysilkiem, szarpiac w dol spodniczke. Julia narzucila jej plaszcz na ramiona i z jaka taka godnoscia wyprowadzila ku drzwiom. Podszedl do nich Cesar.
– Wszystko w porzadku?
– Tak. Poradze sobie.
– Na pewno?
– Na pewno. Do jutra.
Na ulicy Menchu, chwiejac sie zdezorientowana, szukala wzrokiem taksowki. Ktos z okna przejezdzajacego samochodu obdarzyl ja epitetem.
– Zabierz mnie do domu, Julia… Prosze.
– Twojego czy mojego?
Popatrzyla na nia, jakby z trudem ja rozpoznawala. Poruszala sie jak lunatyczka.
– Do twojego.
– A Max?
– Juz po Maksie… Pozarlismy sie… Koniec.
Zatrzymaly taksowke, Menchu zwinela sie w klebek na tylnym siedzeniu. Po chwili wybuchla placzem. Obejmujac ja, Julia poczula, ze jej przyjaciolka cala sie trzesie posrod szlochow. Samochod stanal na swiatlach, blask okna wystawowego padl na jej udreczona twarz.
– Przepraszam… Jestem ostatnia…
Julii bylo az nieprzyjemnie ze wstydu. Co za absurdalna sytuacja. Cholerny Max – powiedziala w duchu. – Cholera z nimi wszystkimi.
– Nie gadaj glupot – przerwala jej rozdrazniona. Popatrzyla na plecy taksowkarza, ktory przygladal im sie zaciekawiony w lusterku, a kiedy znow odwrocila sie do Menchu, zaskoczona napotkala w jej oczach niespodziewany, krotki przeblysk trzezwosci. Jak gdyby opary narkotyku i alkoholu nie zdolaly opanowac wszystkich zakamarkow jej organizmu. Julia dostrzegla tam niezmierzone glebie o mrocznych znaczeniach. Ten wyraz twarzy tak nie pasowal do ogolnego stanu jej przyjaciolki, ze poczula sie zbita z pantalyku. I wtedy Menchu znowu przemowila, a jej slowa zabrzmialy jeszcze dziwniej.
– Ty niczego nie rozumiesz… – krecila z bolem glowa, jak zranione zwierze. – Ale niech sie dzieje, co chce… Chce, zebys wiedziala…
Urwala, jakby wlasnie ugryzla sie w jezyk, jej spojrzenie wtopilo sie w ciemnosc. Taksowka na nowo ruszyla, a Julia siedziala zamyslona i zdezorientowana. Troche za duzo jak na jedna noc. Jeszcze brakuje – pomyslala z glebokim westchnieniem, obawiajac sie, ze cala sytuacja nie wrozy niczego dobrego – zeby w domofonie tkwila kolejna karteczka.
Tej nocy obylo sie bez karteczek, mogla sie wiec zajac Menchu, ktora poruszala sie jak we mgle. Zanim ja polozyla, zrobila jej dwie filizanki kawy. Krok po kroku, z cierpliwoscia prawdziwego psychoanalityka przy kozetce, udalo jej sie mimo belkotliwych pomrukow i chwil milczenia odtworzyc wydarzenia tego dnia. Maxowi, okropnemu Maxowi, przyszlo do glowy, ze wybierze sie w podroz, i to w najmniej odpowiedniej chwili. Jakis idiotyzm zwiazany z praca w Portugalii. Menchu przezywala trudny okres, wiec uznala postanowienie Maxa za akt egoistycznej dezercji. Zaczeli sie klocic, w wyniku czego Max, zamiast zalagodzic kwestie w lozku, jak mial dotad w zwyczaju, trzasnal drzwiami. Menchu nie miala pojecia, czy wroci, czy tez nie, ale w tym momencie guzik ja to obchodzilo. Nie chcac sterczec w domu sama, postanowila pojsc do baru Stephan's. Pare dzialek koki postawilo ja na nogi, wprawiajac w stan agresywnej euforii… Siedziala w kacie, nie myslac o Maksie, saczyla jedno za drugim bardzo wytrawne martini i zaczynala nawiazywac kontakt wzrokowy z upiornie przystojnym facetem, ktoremu najwyrazniej nie byla obojetna, kiedy nagle scena sie zmienila: Paco Montegrifo wpadl na kretynski pomysl, zeby sie pojawic akurat w tym miejscu, w towarzystwie jednej z tych obwieszonych klejnotami zdzir, z ktorymi czesto sie prowadzal… Sprawa procentu jeszcze byla.swieza, Menchu wyczula niejaka ironie w powitaniu dyrektora, co podzialalo na nia, jak to pisza w powiesciach, niczym sol sypana na rane. Strzelila go w pysk bez namyslu, pac, jak w dawnych, dobrych czasach, ku wielkiemu zdumieniu zainteresowanego… Wielki skandal, koniec piesni. Kurtyna.
Menchu zasnela rowno o drugiej w nocy. Julia przykryla ja kocem i jeszcze przez chwile czuwala obok, patrzac, jak przyjaciolka spi niespokojnie, co jakis czas wierci sie i mruczy cos niezrozumiale przez zacisniete usta, z wlosami na twarzy w zupelnym nieladzie. Julia przypatrywala sie zmarszczkom wokol jej ust, oczom, z ktorych lzy i pot zmyly czesciowo makijaz, pozostawiajac czarne, patetyczne slady: Menchu wygladala jak dojrzala kurtyzana po nieprzyjemnej nocy. Cesar z pewnoscia wyciagnalby tu zjadliwe wnioski, ale w tym momencie Julia nie miala ochoty go sluchac. Zaczela blagac wlasne przeznaczenie. by, kiedy przyjdzie jej kolej, pozwolilo jej odpuscic i zestarzec sie z godnoscia. Westchnela z niezapalonym papierosem w ustach. Nie dysponowac tratwa ani chocby deska, ktora pomoglaby ocalic skore podczas powodzi – to musi byc straszne. Zdala sobie sprawe, ze wlascicielka galerii moglaby byc jej matka. Zawstydzila sie ta mysla, jak gdyby wykorzystywala sen przyjaciolki do tego, by w jakims sensie jej sie sprzeniewierzyc.
Dopila resztke zimnej kawy i zapalila. Deszcz znowu bebnil w szybe lukarny. To dzwiek samotnosci – pomyslala z gorycza. Szum deszczu przypomnial jej tamta ulewe sprzed roku, kiedy przyszlo jej skonczyc z Alvarem, i poczula, ze wtedy cos w niej w srodku nieodwolalnie peklo, na podobienstwo bezpowrotnie zepsutego mechanizmu. Zrozumiala takze, ze od tamtej pory owa slodko-gorzka samotnosc ogarniajaca jej serce stala sie jej glowna, nieodlaczna towarzyszka, od ktorej nie uwolni sie juz nigdy, dokadkolwiek powioda ja sciezki zycia, pod niebiosami, gdzie bogowie umieraja ze smiechu. Tamtej nocy deszcz dluzszy czas padal i na nia, gdy tak siedziala skulona pod prysznicem, otulona para niczym goraca mgla, a lzy mieszaly sie z woda chlapiaca na wlosy zakrywajace twarz, na jej nagie cialo. Z ta czysta, ciepla woda, pod ktora spedzila niemal godzine, odplynal i Alvaro, na rok przed swoja smiercia fizyczna, rzeczywista i ostateczna. Wyrokiem chorej ironii, ktora tak uwielbia Przeznaczenie, sam Alvaro mial skonczyc wlasnie w wannie, z otwartymi oczami i skreconym karkiem, w strugach wody. W strugach deszczu.
Odpedzila wspomnienie. Rozwialo sie wraz z klebem dymu w mrokach pokoju. Pomyslala o Cesarze i pokiwala glowa w takt melancholijnej muzyki, jaka grala w jej wyobrazni. Zapragnela polozyc mu glowe na ramieniu, zamknac oczy, wciagnac ten od dziecinstwa znany jej zapach tytoniu i mirry… Cesar. Przezyc z nim jeszcze raz te wszystkie przygody, w ktorych od poczatku wiadomo, ze koncza sie dobrze.
Znow zaciagnela sie dymem papierosa i trzymala go w plucach dluzsza chwile, chcac oszolomic sie do tego stopnia, by jej mysli poplynely gdzies bardzo daleko. Tak strasznie dawno minely czasy szczesliwych zakonczen, tak bardzo nie pasowaly do jej obecnej wiedzy…! Czasem trudno jest spojrzec w lustro i zobaczyc tam wiecznego wygnanca z Nibylandii.
Zgasila swiatlo i dalej palila, siedzac na dywanie, przed dzielem van Huysa, ktorego tylko domyslala sie w