sie na ulicy, zamglona na skutek zaparowanych szyb. Julia wybiegla mu na spotkanie, jakby mogl przyniesc jej pocieche, co nie bylo zreszta dalekie od prawdy.
– Jestes coraz piekniejsza – skomplementowal ja Cesar, wziawszy sie pod boki z teatralnym podziwem i stanawszy na srodku ulicy. -…Jak ty to robisz?
– Nie plec – chwycila go pod ramie z uczuciem niewypowiedzianej ulgi. – Rozstalismy sie raptem godzine temu.
– Wlasnie o tym mowie, ksiezniczko – antykwariusz znizyl glos, jakby poruszal jakas tajemnice. – Jestes jedyna znana mi kobieta, ktora potrafi jeszcze bardziej wypiekniec w przeciagu zaledwie szescdziesieciu minut… Jesli stosujesz jakis chwyt, trzeba go opatentowac. Naprawde.
– Duren.
– Slicznota.
Ruszyli ulica w strone miejsca, gdzie Julia zaparkowala samochod. Po drodze Cesar poinformowal o zakonczonej sukcesem operacji, jakiej wlasnie dokonal: Matka Boza Bolesciwa, ktora mogla ujsc jako dzielo Murilla w oczach niezbyt wymagajacego klienta, oraz sekretera biedermeier, sygnowana i datowana w 1832 roku przez Virienichena, sponiewierana, ale autentyczna. Kazdy dobry ebenista sobie z tym poradzi. Dwie wspaniale okazje, nabyte za calkiem rozsadna cene.
– Szczegolnie ta sekretera, ksiezniczko – Cesar bujal parasolem, zadowolony z ubitego interesu. – Wiesz, ze Bogu dzieki istnieje pewna klasa ludzi, co nie moze wyzyc bez loza, ktore nalezalo do Eugenii de Montijo, albo bez biurka, przy ktorym Talleyrand podpisywal falszywe przyrzeczenia… Oprocz tego nowi burzuje, ktorzy chca im dorownac, parweniusze, dla ktorych symbolem klasy jest biedermeier… Przychodza i prosza o niego jak gdyby nigdy nic, nie precyzujac, czy chodzi im o stol, czy o biurko. Oni po prostu zadaja za wszelka cene biedermeiera, na diabla im wiedza, co to takiego. Niektorzy nawet wierza w istnienie jakiegos pana Biedermeiera i bardzo sie dziwia, gdy widza, ze mebel firmowal ktos inny… Najpierw usmiechaja sie niepewnie, a potem tracaja lokciem i z miejsca pytaja, czy nie mam na zbyciu innego, autentycznego biedermeiera… – antykwariusz westchnal, biadajac nad marnymi czasami. – Gdyby nie ich ksiazeczki czekowe, zapewniam cie, ze niejednego poslalbym
– Raz nawet to zrobiles, o ile pamietam.
Cesar znowu westchnal ze smutna mina.
– To moja brutalna polowa, kochanie. Czasem gubi mnie moj charakter, bywam krewki jak stara krolowa- impetyczka… Jestem jak Jekyll i mister Hyde. Cale szczescie, ze nikt juz nie mowi nalezycie po francusku.
Do samochodu zaparkowanego w zaulku dotarli w chwili, gdy Julia relacjonowala spotkanie z Maxem. Na sam dzwiek tego imienia Cesar zmarszczyl czolo pod przesunietym kokieteryjnie na bakier kapeluszem.
– Jestem wdzieczny losowi, ze nie napotkalem tego kuplera – odezwal sie zgryzliwie. – Ciagle cie po swinsku nagabuje?
– Juz prawie nie. Chyba tak naprawde boi sie, ze Menchu sie o wszystkim dowie.
– Ach, tu nikczemnika boli… Ze mu na chlebus nie starczy. – Cesar okrazyl samochod, kierujac sie ku drzwiczkom po prawej. – Hej, patrz, wlepili nam mandat.
– Nie gadaj.
– Nie gadam, tylko mowie. Tam jest kartka, za wycieraczka. – Antykwariusz stukal nerwowo szpicem parasola o ziemie. – Niewiarygodne. Srodek Rastra, a policja zajmuje sie mandatami, zamiast lapac bandytow i reszte tej holoty, a przeciez to nalezy do ich obowiazkow… Co za hanba. – I zaraz powtorzyl glosniej, rozgladajac sie prowokujaco: – Hanba!
Julia odlozyla pusty pojemnik po sprayu, ktory ktos postawil na masce fiata, i wziela do reki kartke, a scislej, niewielki kartonik wielkosci wizytowki. I natychmiast znieruchomiala, jakby piorun w nia strzelil. Zaskoczenie musialo byc widoczne, skoro Cesar, zobaczywszy, ze cos sie dzieje, blyskawicznie do niej podszedl.
– Coreczko, dlaczegos tak pobladla…? Cos sie stalo?
Zdolala mu odpowiedziec dopiero po chwili, a i wtedy nie rozpoznala wlasnego glosu. Miala potworna ochote rzucic sie do ucieczki ku jakiemus cieplemu, bezpiecznemu miejscu, gdzie moglaby schowac glowe i zamknac oczy.
– To nie jest mandat, Cesar.
Na widok trzymanej przez nia karteczki antykwariusz wyrzucil z siebie przeklenstwo absolutnie nieodpowiednie w ustach czlowieka wyksztalconego. Figurowal na niej bezczelnie lakoniczny komunikat, zapisany tak dobrze im znana czcionka maszynowa:
…a7:Wb6
Rozgladajac sie w oszolomieniu, czula, jak kreci jej sie w glowie. W zaulku bylo pusto. Najblizsza osoba, sprzedawczyni swietych obrazkow, siedziala na rogu na trzcinowym krzeselku jakies dwadziescia metrow dalej, skupiona na ludziach, ktorzy przygladali sie jej ofercie.
– Byl tutaj, Cesar… Rozumiesz to…? Byl tutaj.
Sama we wlasnych slowach doslyszala trwoge, ale nie zaskoczenie. Strach – ta swiadomosc przyplynela do niej wraz z fala nieskonczonego przygnebienia – nie dotyczyl juz czegos niespodziewanego, zmienil sie raczej w ponura rezygnacje, jak gdyby tajemniczy, zlowrogi, stale obecny gracz stal sie przeklenstwem, z ktorym przyjdzie jej zyc juz do samej smierci. Przy zalozeniu – pomyslala w przyplywie wisielczej jasnosci umyslu – ze ta smierc nie nastapi wkrotce.
Cesar, zmieniony na twarzy, obracal w palcach karteczke. Ledwie byl w stanie wykrztusic slowa z oburzenia:
– Co za kanalia… Lajdak…
Naraz Julia przestala myslec o kartce. Jej uwage przykul pusty pojemnik, ktory znalazla na masce. Podniosla go, czujac, ze porusza sie jak w sennej mgle, z wysilkiem przeczytala napis na etykiecie i zrozumiala. Oniemiala pokrecila glowa i pokazala puszke Cesarowi. Kolejny absurd.
– Co to jest? – spytal antykwariusz.
– Spray do naprawiania przebitych opon… Kladziesz to na wentyl i pompujesz kolo. W srodku jest taka biala pasta, ktora zalepia dziure od wewnatrz.
– A co to tu robi?
– Sama chcialabym wiedziec.
Sprawdzili opony. Po lewej stronie wszystko wygladalo normalnie, Julia okrazyla wiec woz, zeby sprawdzic pozostale dwa kola. Tez w porzadku. Ale kiedy juz miala rzucic pojemnik na ziemie, zwrocila uwage na jeden szczegol: wylot wentyla w prawym tylnym kole nie mial gwintowanej nasadki. Na jej miejscu widnial pecherzyk bialej masy.
– Ktos napompowal opone – wywnioskowal Cesar, patrzac ze zdumieniem na pusty pojemnik. – Moze byla przekluta.
– Na pewno nie do czasu, jak tu zaparkowalismy – odparla i obydwoje popatrzyli na siebie, pelni najgorszych przeczuc.
– Nie wsiadaj do wozu – ostrzegl ja Cesar.
Sprzedawczyni obrazkow nikogo nie widziala. Przechodzi tedy masa ludzi, a ona pilnuje swoich spraw – klarowala, ukladajac na ziemi swiete serduszka, swietych Pankracych i rozmaite Najswietsze Panienki. A co do zaulka, to nie byla pewna. Moze ktos z sasiedztwa, w ciagu ostatniej godziny ze trzy, cztery osoby.
– Przypomina sobie pani kogos konkretnie? – Cesar zdjal kapelusz i pochylal sie ku handlarce. Stal w plaszczu narzuconym na ramiona i z parasolem pod pacha. Prawdziwy mezczyzna – pomyslala pewnie kobieta – chociaz moze chustka pod szyja troche dziwnie wyglada u pana w tym wieku.
– No, chyba nie. – Handlarka otulila sie szczelniej welnianym szalem. Po minie bylo widac, ze wysila pamiec.
– Jakas kobieta, zdaje sie. I mloda para.
– Jak wygladali?
– Wie pan: jak to mlodzi, skorzane kurtki i dzinsy…