innym… Bo moze wcale nie ruszamy sie z miejsca.
Belmonte wzruszyl ramionami.
– Ten paradoks musza rozstrzygnac panstwo, pani i pani znajomy szachista. Mnie brakuje danych. Poza tym, jak pani wie, jestem amatorem. Nawet nie bylem w stanie domyslic sie, ze te partie trzeba rozegrac do tylu. – Zapatrzyl sie na Julie. – A majac Bacha na uwadze, to z mojej strony blad nie do wybaczenia.
Dziewczyna wsunela dlon do torebki po paczke papierosow i zadumala sie nad najnowszymi niespodziewanymi interpretacjami. Po nitce do klebka – pomyslala. – Za duzo tych nici jak na jeden klebek.
– A poza policja i mna odwiedzal pana ostatnio ktos, kto interesowal sie obrazem…? Albo szachami?
Starzec zwlekal z odpowiedzia, moze usilujac doszukac sie w tym pytaniu ukrytych intencji. Wreszcie wzruszyl ramionami.
– Ani tym, ani tym. Kiedy zyla moja zona, istotnie, ludzie tu przychodzili. Byla bardziej towarzyska ode mnie. Od kiedy jestem wdowcem, utrzymalem zaledwie paru przyjaciol. Na przyklad Estebana Cano. Pani jest za mloda, zeby pamietac czasy, gdy byl wzietym skrzypkiem… Ale umarl zima, teraz bedzie juz dwa lata… Prawde mowiac, moj stary, niewielki krag towarzyski stale sie zmniejsza. Naleze do nielicznych, co przezyli – usmiechnal sie z rezygnacja. – Jeszcze jest Pepe, dobry przyjaciel. Pepin Perez Gimenez, tez na emeryturze, do dzisiaj chadza do kasyna i wpada tu od czasu do czasu uciac partyjke. Ale ma juz prawie siedemdziesiat lat i silne bole glowy, jak gra dluzej niz pol godziny. Swego czasu byl wielkim szachista… Czasami grywa ze mna. Albo z moja bratanica.
Julia brala wlasnie papierosa do reki, ale w tym momencie zamarla. Powrocila do przerwanej czynnosci bardzo powoli, jakby sie bala, ze gwaltowny albo niecierpliwy gest moze zatrzec to, co przed chwila uslyszala.
– Panska bratanica gra w szachy?
– Lola…? Calkiem niezle. – Inwalida usmiechnal sie w szczegolny sposob, zalujac moze, ze ta zaleta bratanicy nie ma siostr w innych dziedzinach zycia. – Sam przed laty nauczylem ja grac. Ale przerosla mistrza.
Julia z najwyzszym trudem starala sie zachowac spokoj. Sila woli niespiesznie zapalila papierosa i zanim przemowila, wypuscila dwie dlugie smugi dymu. Serce trzepotalo jej w piersiach. Strzelila na slepo.
– Co panska bratanica sadzi o obrazie…? Jest zadowolona, ze zdecydowal sie pan go sprzedac?
– Jest cala w skowronkach. A jej maz tym bardziej – w glosie Belmontego zabrzmiala nutka goryczy. – Przypuszczam, ze Alfonso juz z gory wie, na ktore numery w ruletce postawi kazdego centyma uzyskanego z van Huysa.
– Jeszcze ich nie ma – zauwazyla Julia, wpatrujac sie w gospodarza.
Inwalida z niezmaconym spokojem wytrzymal to spojrzenie i dluzsza chwile nie odpowiadal. W jego jasnych, wilgotnych oczach pojawil sie surowy blask, by po chwili zgasnac.
– Za moich czasow – powiedzial z niespodziewanie dobrym humorem, a Julia mogla teraz dostrzec w jego oczach jedynie lagodna ironie – mawialo sie, zeby nie dzielic skory na zywym niedzwiedziu.
Julia poczestowala go papierosem.
– Czy bratanica poruszala kiedykolwiek temat zagadki obrazu, postaci albo samej partii szachow?
– Nie przypominam sobie. – Stary zaciagnal sie gleboko dymem. – Pani pierwsza przyniosla nam nowiny o obrazie. Dla nas to byl zawsze obraz szczegolny, ale nie niezwykly… Ani tajemniczy. – Spojrzal w zamysleniu na prostokat na scianie. – Wydawalo sie, ze wszystko jest na wierzchu.
– A nie wie pan, czy zanim albo w czasie, kiedy Alfonso przedstawil panstwu Menchu Roch, panska bratanica dogadywala sie z kims innym?
Belmonte zmarszczyl czolo. Najwyrazniej taka ewentualnosc bardzo mu byla nie w smak.
– Mam nadzieje, ze nie. Koniec koncow, to byl moj obraz. – Popatrzyl na papierosa w reku wzrokiem, jakim umierajacy spoglada na swiete oleje, i na jego ustach pojawil sie slaby chytry usmieszek, nie pozbawiony inteligentnej zlosliwosci. – I ciagle jest moj.
– Pozwoli pan, don Manuelu, ze jeszcze o cos zapytam?
– Pani pozwole na wszystko.
– Czy slyszal pan kiedykolwiek, zeby bratanica rozmawiala z mezem o zasiegnieciu opinii historyka sztuki?
– Nie sadze. Nie przypominam sobie, a chyba o czyms takim bym nie zapomnial… – Patrzyl na Julie zaintrygowany i pelen podejrzen. – Profesor Ortega zdaje sie byl kims takim, prawda…? Historykiem sztuki. Nie sugeruje pani chyba…
Julia postanowila zwijac zagle. Wolala nie posuwac sie za daleko, wiec wybrnela z sytuacji za pomoca najpiekniejszego ze swoich usmiechow.
– Nie myslalam o Alvarze Ortedze, ale o jakimkolwiek historyku sztuki… Ale to nic dziwnego, jesli byla ciekawa, ile obraz jest wart albo jakie sa jego dzieje…
Belmonte zerknal zadumany na plamy pokrywajace wierzch jego dloni.
– Nigdy o tym nie wspominala. Spodziewam sie zreszta, ze powiedzialaby mi, bo duzo rozmawialismy o van Huysie. Zwlaszcza kiedy rozgrywalismy te sama partie, nad ktora siedza postacie… Rzecz jasna gralismy ja do przodu. Wie pani co…? Chociaz przewaga jest po stronie bialych, Lola, grajac czarnymi, zawsze wygrywala.
Prawie przez godzine chodzila tam i sam we mgle i usilowala uporzadkowac mysli. Na twarzy i wlosach perlily jej sie krople wilgoci. Przeszla obok wejscia do hotelu Palace, ktorego odzwierny, wystrojony w cylinder i uniform ze zlotymi galonami, schronil sie pod markiza, owiniety w plaszcz, ktory nadawal mu bardzo dziewietnastowieczny i londynski wyglad, jak ulal do mgly. Brakuje tu jeszcze – pomyslala – dorozki z latarnia przycmiona na skutek smogu, oraz wysiadajacych z niej Sherlocka Holmesa i jego wiernego Watsona. A gdzies w brudnej mgle moglby czaic sie niecny profesor Moriarty. Napoleon zbrodni. Geniusz zla.
Za duzo ludzi gra ostatnio w szachy. Kazdy moze miec wystarczajace powody, zeby interesowac sie van Huysem. Za duzo portretow dostrzega wewnatrz tego cholernego obrazu.
Munoz. On byl jedyna osoba, ktora poznala po tym, jak pojawila sie tajemnica. Podczas niespokojnych godzin, kiedy przekrecala sie w lozku, na prozno kuszac sen, tylko jego nie widywala w koszmarnych wizjach. Na jednym koncu klebka Munoz, a cala reszta postaci na drugim. Ale jego tez nie mogla byc pewna. Rzeczywiscie, poznala go potem, kiedy pierwsza tajemnica juz sie ujawnila, ale zanim historia wrocila do punktu wyjscia i nabrala odmiennej tonacji. Przy tak zaawansowanym splocie wydarzen nie mozna bylo miec absolutnej pewnosci, ze smierc Alvara i pojawienie sie tajemniczego szachisty to elementy tego samego posuniecia.
Zrobila jeszcze pare krokow i stanela, czujac, ze twarz ma cala mokra od otaczajacej mgly. W ostatecznym rozrachunku pewna mogla byc tylko siebie samej. Tylko tym dysponowala, zeby isc naprzod. Tym – i pistoletem, ktory dalej nosila w torebce.
Poszla do klubu szachistow. W holu lezaly trociny, widac bylo parasole, plaszcze i peleryny, unosil sie zapach wilgoci, dymu tytoniowego i szczegolna won miejsc uczeszczanych wylacznie przez mezczyzn. Przywitala sie z dyrektorem Cifuentesem, ktory usluznie wyszedl jej na spotkanie, a gdy pomruki na widok dziewczyny jely cichnac, rozejrzala sie po stolach, chcac odnalezc Munoza. Siedzial pochloniety gra, oparty lokciem o porecz krzesla. Nieruchomy, z podbrodkiem w dloni, przypominal sfinksa. Jego przeciwnik, mlody czlowiek w grubych okularach dalekowidza, oblizywal wargi i strzelal niespokojnymi spojrzeniami w kierunku wytrawnego gracza, jakby obawial sie, ze ten lada chwila zniszczy misterna linie obronna, ktora, sadzac po nerwowym zachowaniu i wyczerpanej minie, zbudowal wokol wlasnego krola z najwyzszym wysilkiem.
Munoz byl jak zwykle spokojny i nieobecny i mozna by przysiac, ze jego oczy nie tyle studiuja szachownice, ile raczej odpoczywaja patrzac na nia. Kto wie, moze wlasnie oddawal sie tym marzeniom, o ktorych kiedys opowiadal Julii, szybowal mysla tysiace kilometrow od stolika szachowego, a jego matematyczny umysl ukladal i wykluczal nieskonczone kombinacje? Trzech czy czterech kibicow przygladalo sie rozgrywce z pozornie wiekszym zainteresowaniem, niz dawalo sie zauwazyc u samych zawodnikow. Co i raz wymieniali po cichu komentarze, sugerujac taki czy inny ruch. Napiecie panujace wokol stolu kazalo przypuszczac, ze oczekiwano teraz decydujacego posuniecia Munoza, ktore ostatecznie pogrzebie mlodego okularnika. To dodatkowo tlumaczylo nerwy tego ostatniego, ktory oczami wyolbrzymionymi przez szklane soczewki patrzyl na swojego przeciwnika niczym niewolnik na arenie, otoczony przez lwy, co blaga o zmilowanie wszechpoteznego cesarza w purpurach.
W tym momencie Munoz podniosl wzrok i zobaczyl Julie. Przez pare sekund przypatrywal jej sie uwaznie, jak