– Mozna by to nazwac poczuciem humoru, ironia, moze jeszcze inaczej… – rzekl wreszcie. – Ale nie ulega kwestii, ze nasz wrog lubi gre slow. – Polozyl dlon na kartce lezacej na stole. – Jest tu cos, czego moze panstwo nie zauwazyli… Morderca, piszac “H:W”, wiaze smierc panstwa znajomej z wieza zbita przez czarnego hetmana. Panna Menchu miala na nazwisko Roch, prawda? To slowo mozna tlumaczyc jako “skala”, ale takze jako ruk, czyli po persku “rydwan”. W szachach zas terminem “roch” badz “ruk” dawniej okreslano wieze.
– Policja byla tu rano – Lola Belmonte patrzyla na Julie i Munoza tak kwasno, jakby obarczala ich bezposrednia odpowiedzialnoscia za wszystko, co sie stalo. – Bylo to cos… – szukala bezskutecznie slowa, wreszcie spojrzala na meza w nadziei na pomoc z jego strony.
– Bardzo nieprzyjemnego – dokonczyl Alfonso i dalej bezczelnie kontemplowal zarys piersi Julii. Nie ulegalo watpliwosci, ze bez wzgledu na to, czy policja byla, czy nie, i tak dopiero co wyszedl z lozka. Mieli przed soba utracjusza z krwi i kosci, co podkreslaly podkrazone napuchniete oczy.
– Malo powiedziane – koscista Lola Belmonte wreszcie znalazla odpowiednie okreslenie i poprawila sie na krzesle.
– Bylo to cos haniebnego: czy znaja panstwo Iksa, Igreka… Mozna by pomyslec, ze jestesmy jakimis przestepcami.
– A przeciez nie jestesmy – dodal z cyniczna powaga maz.
– Nie gadaj idiotyzmow. – Lola Belmonte poslala mu cierpkie spojrzenie. – Mowimy serio.
Alfonso zasmial sie przez zeby.
– Raczej tracimy czas. Fakty sa takie, ze obraz sie ulotnil, a z nim nasze pieniadze.
– Moje pieniadze, Alfonso – wtracil sie z wozka stary Belmonte. – Jesli wolno.
– Tak tylko mi sie powiedzialo, stryjku Manolo.
– No to wyrazaj sie wlasciwie.
Julia zamieszala lyzeczka kawe w filizance. Byla ciekawa, czy bratanica gospodarza specjalnie podala jej zimna. Przyjechali tuz przed dwunasta bez zapowiedzi, pod pretekstem powiadomienia rodziny Belmonte o najnowszych wydarzeniach.
– Czy panstwo sadza, ze obraz sie znajdzie? – spytal stary. Byl w swetrze i kapciach, uprzejmoscia staral sie wynagrodzic oschle zachowanie Loli. Patrzyl na nich niepocieszony, z filizanka w dloniach. Byl prawdziwie roztrzesiony na wiesc o kradziezy obrazu i o smierci Menchu.
– Policja juz sie tym zajela – odparla Julia. – Jestem pewna, ze go znajda.
– Jak rozumiem, funkcjonuje czarny rynek dziel sztuki. I ktos moze usilowac sprzedac obraz za granica.
– Tak, ale policja ma dokladny opis obrazu, sama dalam im sporo zdjec. Nielatwo bedzie go wywiezc.
– Nie potrafie sobie wytlumaczyc, jak mogli wejsc do pani domu… Policjanci mowili, ze ma pani solidne zamki i alarm.
– Moze sama Menchu im otworzyla. Glownym podejrzanym jest jej narzeczony Max. Swiadkowie widzieli, jak wychodzil z mojej bramy.
– Znamy tego narzeczonego – odezwala sie Lola Belmonte. – Raz tu z nia byl. Wysoki, z tych przystojnych. Moze nawet za przystojny, takie mialam wrazenie… Spodziewam sie, ze szybko go dorwa i dostanie za swoje. Dla nas – spojrzala na pusty prostokat na scianie – to niepowetowana strata.
– Moze uda sie wybaczyc ubezpieczenie – powiedzial jej maz, usmiechajac sie do Julii jak lis, ktory wszedl do kurnika. – A to dzieki tej przezornej mlodej slicznotce.
Cos sobie przypomnial i stosownie do okolicznosci spochmurnial. – Chociaz to oczywiscie nie przywroci zycia pani przyjaciolce.
Lola Belmonte popatrzyla koso na Julie.
– Przynajmniej ubezpieczenie, skoro nie byl dobrze zabezpieczony – mowiac wydymala pogardliwie dolna warge. – Ale pan Montegrifo twierdzi, ze w porownaniu z cena, jaka moglby uzyskac, polisa to nedza.
– Rozmawiali juz panstwo z Montegrifem? – spytala Julia zaintrygowana.
– Tak. Zadzwonil natychmiast. Na dobra sprawe wykopal nas z lozka ta wiadomoscia. Dlatego wiedzielismy wszystko, kiedy przyjechala policja… Prawdziwy dzentelmen. – Bratanica popatrzyla na meza ze zle skrywana uraza. – Od razu mowilam, ze marnie tym wszystkim pokierowano.
Alfonso postanowil umyc rece.
– Nieodzalowana Menchu zlozyla dobra oferte – oswiadczyl. – Nie moja wina, ze potem wszystko sie poplatalo. Poza tym ostatnie slowo zawsze mial stryjek Manolo. – Spojrzal na inwalide z teatralnym szacunkiem. – Nie mam racji?
– W tej sprawie – odparla jego zona – mozna by osobno pogadac.
Belmonte patrzyl na nia ponad brzegiem filizanki, ktora wlasnie podniosl do ust, a w jego oczach pojawil sie blysk, dobrze juz Julii znany.
– Obraz ciagle jest na moje nazwisko, Lolita – powiedzial, osuszywszy sobie usta wyciagnieta z kieszeni pomieta chusteczka. – Tak czy siak, czy zostal skradziony, czy tez nie zostal, sprawa dotyczy mnie – zawahal sie,
Jakby chcial dobrze rzecz przemyslec, a kiedy znow popatrzyl na Julie, w jego oczach zalsnila szczera sympatia. – Co zas do tej mlodej osoby – usmiechnal sie krzepiaco, jakby to ona potrzebowala teraz pociechy – jestem przekonany, ze postapila wlasciwie… – Zwrocil sie do Munoza, ktory dotad nie otworzyl ust. – Nie sadzi pan?
Szachista siedzial wcisniety w fotel, z nogami wyciagnietymi przed siebie, palce splotl pod broda. Doslyszawszy pytanie, przekrzywil glowe i zamrugal oczami, jakby wyrwano go z glebokiej zadumy.
– Bez watpienia – odparl.
– Nadal sadzi pan, ze kazda tajemnice mozna rozwiazac za pomoca regul matematycznych?
– Nadal.
Ta krotka wymiana zdan cos Julii przypomniala.
– Dzis nie gra Bach.
– Po historii pani przyjaciolki i zaginieciu obrazu nie czas na muzyke – Belmonte zadumal sie przez chwile i nagle na jego ustach zakwitl tajemniczy usmiech. – Poza tym cisza gra rownie wazna role, co zorganizowane dzwieki… Nie mam racji, panie Munoz?
Szachista wreszcie przychylil sie do jego zdania.
– Nie ulega kwestii. – Patrzyl na rozmowce z nowym zainteresowaniem. – Podejrzewam, ze chodzi o cos podobnego do negatywu fotograficznego. Tlo, ktore pozornie nie odbilo sie na blonie, w rzeczywistosci takze zawiera informacje… Czy to samo zachodzi u Bacha?
– Alez oczywiscie. U Bacha znajdzie pan przestrzenie w negatywie, cisze rownie wymowne, co nuty, tematy i kontrapunkty… Czy panskie systemy logiczne zakladaja badanie takze pustych przestrzeni?
– Naturalnie. To po prostu kwestia zmiany punktu widzenia. Czasami patrzymy na ogrod, ktory widziany i danego miejsca wydaje sie chaotyczny, z innego natomiast ujawnia regularny, geometryczny uklad.
– Boje sie – Alfonso spogladal na nich szyderczo – ze to troche za naukawe jak dla mnie. – Podniosl sie i podszedl do barku. – Mozna komus czegos nalac?
Nikt mu nie odpowiedzial, wiec sam sobie przygotowal whisky z lodem, oparl sie o kredensik i gestem skierowanym ku Julii wzniosl toast.
– Z tym ogrodem to calkiem do rzeczy – powiedzial.
Munoz nie sluchal, przygladal sie Loli Belmonte. Zastygl niby zaczajony mysliwy, w nieruchomym ciele zywe byly tylko oczy, zamyslone i przenikliwe. Julia dobrze znala juz te jedyna u pozornie obojetnego Munoza oznake, ze jego umysl pracuje i skupia sie na wydarzeniach swiata zewnetrznego. Teraz ruszy do ataku – pomyslala z zadowoleniem. Poczula, ze jest w dobrych rekach i musiala siegnac po filizanke z zimna kawa, zeby ukryc porozumiewawczy usmiech, jaki cisnal jej sie na usta.
– Jak podejrzewam – Munoz zwrocil sie flegmatycznie do bratanicy gospodarza – takze dla pani byl to spory cios.
– A jakze – Lola Belmonte znowu popatrzyla na stryja z wyrzutem. – Przeciez ten obraz jest wart fortune.
– Nie mialem na mysli wylacznie strony finansowej. Zdaje sie, ze rozgrywala pani te partie… Czesto pani