wydaje. A w kazdym przypadku zaczyna byc podejrzana. Moze caly czas udaje. Od momentu, kiedy zadzwonil do niej Montegrifo, miala az nadto czasu, by wiedzac, ze policja do niej przyjdzie, przygotowac sobie linie obrony, jak pan to nazywa.
Munoz skinal glowa.
– Istotnie, to mozliwe. W koncu gra w szachy. A szachista potrafi uciekac sie do roznych srodkow. Zwlaszcza gdy znajdzie sie w trudnej sytuacji…
Szedl w milczeniu, wpatrujac sie w czubki wlasnych butow. Wreszcie wyprostowal sie i pokrecil glowa.
– Nie wierze, ze to ona – dorzucil. – Od poczatku bytem pewien, ze kiedy staniemy twarza w twarz, cos poczuje. A nie poczulem.
– A nie przyszlo panu na mysl, ze za bardzo idealizuje pan przeciwnika…? – spytala Julia po chwili wahania.-… Moze rzeczywistosc pana rozczarowala, dlatego zaprzecza pan oczywistym faktom?
Munoz stanal i w spokoju popatrzyl na nia zmruzonymi oczami bez wyrazu.
– Owszem, przyszlo mi na mysl – mruknal. – I nie wykluczam tej ewentualnosci.
Cos ukrywa – pomyslala Julia, nie zwiedziona ta lakoniczna odpowiedzia. Z jego milczenia, ze sposobu, w jaki przechylal glowe i patrzyl niewidzacym wzrokiem, pograzony w enigmatycznych rozmyslaniach – domyslila sie z absolutna pewnoscia, ze zajmuje go cos innego, co nie ma nic wspolnego z Lola Belmonte.
– Cos jeszcze? – spytala, nie mogac powstrzymac ciekawosci. -… Odkryl pan cos nowego, o czym mi pan nie mowi?
Munoz nie odpowiedzial.
Wpadli do sklepu Cesara, zeby opowiedziec mu o rozmowie. Antykwariusz wygladal ich z niecierpliwoscia i wyszedl im na spotkanie, ledwie uslyszal dzwonek. Mial dla nich nowine.
– Aresztowali Maxa. Rano na lotnisku. Telefonowali z policji pol godziny temu… Jest w komisariacie Prado. I chce cie widziec, Julio.
– Dlaczego mnie?
Cesar wzruszyl ramionami. Znam sie na porcelanie chinskiej albo na malarstwie dziewietnastowiecznym – mowil jego gest. Chwilowo psychologia rajfurow i zbrodniarzy nie nalezy do jego specjalnosci. Do czego to doszlo.
– A obraz? – zapytal Mimoz. – Nie wie pan, czy go odzyskali?
– Mocno watpie. – W niebieskich oczach antykwariusza zagoscila troska. – I zdaje sie, tu lezy problem.
Nadinspektor Feijoo wcale nie ucieszyl sie na widok Julii. Przyjal ja w gabinecie, gdzie urzedowal pod portretem krola i kalendarzem Sil Bezpieczenstwa Panstwa. Byl w tak zlym humorze, ze nie zaprosil jej, zeby usiadla, ale natychmiast przeszedl do rzeczy.
– To troche wbrew przepisom – rzekl oschle. – Mamy do czynienia z podejrzanym o dwa zabojstwa… Upiera sie jednak, ze nie zlozy zadnych zeznan, dopoki z pania nie pogada. A jego adwokat – mial ochote wypluc z siebie, co naprawde sadzi o adwokatach – przychyla sie do tego.
– Jak go dopadliscie?
– Bez trudu. Wczoraj wieczorem rozeslalismy wszedzie jego rysopis, takze do strazy granicznej i na lotniska. Dzisiaj rano zidentyfikowala go obsluga na Barajas, kiedy usilowal odleciec do Lizbony na falszywym paszporcie. Nie stawial oporu.
– Powiedzial, gdzie jest obraz?
– Nie pisnal ani slowka. – Feijoo uniosl pulchny palec z plaskim paznokciem. – Przepraszam, jedno zdradzil. Ze jest niewinny. To zdanie akurat czesto tu slyszymy. Naturalna czesc procedury. Ale kiedy zapoznal sie z zeznaniami taksowkarza i odzwiernego, spotulnial. Zaczal sie domagac adwokata… I zazadal rozmowy z pania.
Wyprowadzil ja z gabinetu, korytarzem az do drzwi, ktorych pilnowal umundurowany policjant.
– Bede tu na wypadek, gdybym byl pani potrzebny. Upieral sie, ze chce z pania rozmawiac na osobnosci.
Zamkneli za nia drzwi na klucz. Max siedzial na jednym z dwoch krzesel stojacych po obydwu stronach drewnianego stolika, posrodku pustego pokoju bez okien, o scianach obitych brudna tapeta.
– Czesc, Max.
Podniosl oczy i dlugo na nia patrzyl. Widac bylo, ze niewiele spal, mial niepewna, zmeczona mine. Jak po bardzo dlugim, daremnym wysilku.
– Wreszcie jakas przyjazna twarz – powiedzial z ironia i znuzeniem, gestem dloni wskazujac na drugie krzeslo.
Julia poczestowala go papierosem – chciwie zapalil, przysuwajac twarz do zapalniczki, ktora trzymala w dloni.
– Po co chciales mnie widziec?
Przypatrywal jej sie przez chwile, nim odpowiedzial. Lekko dyszal. Juz nie przypominal pieknej bestii, ale krolika osaczonego w zaroslach, nasluchujacego zblizajacych sie przesladowcow. Julie zastanowilo, czy policjanci go bili, aczkolwiek nie bylo widac zadnych sladow. Juz nie bija ludzi – pomyslala. – Juz nie.
– Chce cie ostrzec.
– Ostrzec?
Nie wyjasnil od razu. Palil, trzymajac papierosa tuz przed twarza, dlonmi zakutymi w kajdanki.
– Juz byla martwa, Julio – powiedzial cicho. – Ja tego nie zrobilem. Kiedy przyszedlem do twojego domu, juz nie zyla.
– To jak wszedles? Ona ci otworzyla?
– Mowie ci, ze nie zyla… za drugim razem.
– Za drugim? Czyli ze byl pierwszy? Max, oparty lokciami o stol, strzepnal popiol na blat. Nieogolony podbrodek polozyl na kciukach.
– Poczekaj – westchnal z niebywalym znuzeniem.
– Chyba opowiem ci od poczatku… – Znowu wlozyl papierosa do ust, mruzac oczy od dymu. – Wiesz, jak Montegrifo zalatwil Menchu. Lazila po calym domu jak dzikie zwierze, bluzgala obelgami i grozbami… Wykrzykiwala co chwila: “Okradl mnie”. Usilowalem ja uspokoic, naklonilem do rozmowy. Na pomysl wpadlem ja.
– Na pomysl?
– Mam znajomosci. Ludzi, ktorzy potrafia wywiezc z kraju kazda rzecz. Poradzilem Menchu, zebysmy ukradli van Huysa. Najpierw wpadla w obled, sczyscila mnie, powolujac sie na wasza przyjazn i w ogole. Dopiero po chwili dotarlo do niej, ze tobie krzywdy nie wyrzadza. Bylas kryta, bo ubezpieczylas obraz, a co do twoich zyskow ze sprzedazy… No, pozniej mielismy ci to jakos wynagrodzic.
– Zawsze wiedzialam, Max, ze kawal skurwysyna z ciebie.
– Tak. Pewnie tak. Ale co to ma do rzeczy…? W kazdym razie Menchu zgodzila sie na moj plan. Miala cie tylko namowic, zebys zabrala ja do siebie. Pijana, naszprycowana, wiesz… Prawde mowiac nigdy bym sie nie spodziewal, ze tak dobrze to odegra… Potem rano, kiedy wyjdziesz, mialem zadzwonic, zeby sprawdzic, czy wszystko gra. Tak zrobilem, po czym poszedlem do twojego mieszkania. Zawinelismy obraz, wzialem klucze, ktore mi dala Menchu… Zszedlem zaparkowac jej samochod pod brama, zeby potem wejsc i wziac van Huysa. Wedlug planu w czasie, kiedy bylem na dole, Menchu miala wzniecic pozar.
– Jaki pozar?!
– Twojego mieszkania – Max zasmial sie cierpko. – To tez nalezalo do planu. Przykro mi.
– Przykro? – Julia walnela dlonia w stol z pelnym gniewu zdumieniem. – Boze swiety, jemu jest przykro…! – rozejrzala sie po scianach i znow popatrzyla na Maxa. – Taki plan mogli ulozyc tylko szalency.
– Dzialalismy w bardzo przemyslany sposob, wszystko bylo przewidziane. Menchu miala sfingowac jakis wypadek, na przyklad niedopalek. A ze u ciebie pelno jest rozpuszczalnikow i farb… Zalozylismy, ze wytrzyma tam do ostatniej chwili, po czym wyjdzie, duszac sie od dymu, cala w panice i histerii, i bedzie wolac o ratunek. Chocby strazacy pedzili na zlamanie karku, i tak pol mieszkania zdazyloby splonac. – Jego mina rozczarowanego drania wyrazala zal, ze sprawy nie potoczyly sie tak, jak sie spodziewal. – I nikt by nie kwestionowal tego, ze van Huys spalil sie z innymi rzeczami. A reszte mozesz sobie dospiewac… Ja mialem sprzedac obraz w Portugalii jednemu