— Sadzi pan, ze naprawicie usterke przez pare dni? — zwrocila sie do Urbaina Pancho.
Usmiechnal sie blado.
— Byc moze.
— To nie powinno dluzej potrwac — rzekla stanowczo Jean-Marie. — W koncu cala maszyneria dziala. Jedyny problem to lacze komunikacyjne, prawda?
Urbain pokiwal ponuro glowa.
Kelner podszedl do stolu z wahaniem, trzymajac wielkie karty dan oprawne w skore. Cardenas skinela na niego. Niech lepiej poczytaja menu i zamawiaja kolacje, zamiast dywagowac na temat milczenia sondy, pomyslala.
Choc byla najstarsza osoba przy stole, Kris Cardenas wygladala jak dynamiczna trzydziestolatka, dzieki nanomazynom krazacym w jej ciele jak dzialajacy celowo, prawie inteligentny system immunologiczny, ktory niszczyl nieprzyjazne mikroorganizmy, czyscil naczynia krwionosne z osadow, naprawial uszkodzone tkanki. Miala szerokie ramiona i jasne wlosy kalifornijskiej surferki, i chabrowe oczy, ktore blyszczaly w swietle swiec stojacych na stole. Wygnana z Ziemi z powodu krazacych w jej ciele nanomaszyn, stracila meza, dzieci, nigdy nie dotknela twarzyczek wnukow. Spedzila wiele lat otoczona nienawiscia ignorantow, ktorzy zakazali nanotechnologii na Ziemi, po czym wiele lat na pokucie, jako pracownik medyczny obslugujacy skalne szczury na Ceres w Pasie Asteroid.
A teraz zaczynala nowe zycie ma pokladzie habitatu orbitujacego wokol Saturna, z przystojnym, krepym Manuelem Gaeta, ktory zakonczyl kariere kaskadera, zeby tylko byc z nia.
Gdy na stole miedzy nimi pojawily sie przystawki, Gaeta zwrocil sie do Urbaina:
— Ma pan jakikolwiek pomysl, dlaczego ta bestia nie chce z nami gadac?
Urbain, siedzacy naprzeciwko Gaety, uniosl brwi i usilowal zinterpretowac pytanie. Wreszcie skrzywil sie lekko.
— Rozwazamy kilka mozliwosci. To bardzo zagadkowe. Wexler polozyla Urbainowi na rekawie szponiasta dlon.
— To zawsze jest zagadkowe, Edouardzie, dopoki nie znajdziesz odpowiedzi. I wtedy zaczynasz sie zastanawiac, dlaczego zajelo ci to tyle czasu.
— Jestem pewna, ze Edouard znajdzie wlasciwa odpowiedz za dzien czy dwa — rzekla Jean-Marie.
Maz obrzucil ja niechetnym spojrzeniem.
— Pamieta pan, jak sie poznalismy? — spytal Gaety. — W biurze profesora Wilmota?
Na pobruzdzonej twarzy Gaety pojawil sie krzywy usmieszek.
— Chcialem poleciec na powierzchnie Tytana. Byc pierwsza istota ludzka, ktora postawi tam stope. A pan o malo nie dostal zawalu!
Urbain usmiechnal sie slabo.
— Nie mozemy dopuscic do tego, zeby czlowiek znalazl sie na Tytanie. Skazenie… — glos mu sie zalamal.
— Tak, zgadzam sie — wtracila ostro Wexler. — Na Tytanie sa unikatowe formy zycia. Skazenie ich ziemskimi organizmami to zbrodnia.
Gaeta uniosl rece w obronnym gescie.
— Ja juz jestem na emeryturze. Nie jestem zainteresowany takimi numerami.
Brwi Pancho powedrowaly w gore.
— A moze tam przydalby sie serwisant? Albo serwisantka?
— Zglaszasz sie na ochotnika? — zazartowal Gaeta.
— Bylam kiedys astronautka, dawno temu. Naprawilam troche opornych robotow na orbicie. Pamietam jak kiedys, jeszcze zanim Baza Ksiezycowa stala sie panstwem Selene…
Przez nastepna godzine Pancho zabawiala zebranych opowiesciami o przygodach na Ksiezycu.
A tymczasem profesor James Colrane Wilmot zabawial niechcianego goscia w swojej kwaterze.
— Przykro mi, ze psuje panu wieczor — rzekl Eberly, wkraczajac do salonu profesora.
— Nie zaprzecze — odparl Wilmot z ledwo skrywanym obrzydzeniem.
Dwupokojowe mieszkanie Wilmota nie bylo wieksze od standardowych apartamentow w wiosce Ateny: salon i sypialnia, dosc obszerne jak na warunki panujace w habitacie, ale jednoczesnie skromne, gdyby porownac je z mieszkaniem w dowolnej metropolii na Ziemi. Byly jednak wygodne i — jak sam Wilmot — bezpretensjonalne. Profesor urzadzil je jak jedno ze swoich starych mieszkan w Cambridge: wiekszosc przytulnych, starych mebli zabrano wlasnie stamtad. Jedna z inteligentnych scian wyswietlala nawet imitacje kominka z palacymi sie, trzaskajacymi polanami.
Sam Wilmot mial na sobie szlafrok barwy burgunda i pomiete, workowate tweedowe spodnie. Stopy ukryl w wygodnych, starych kapciach. Byl znacznie potezniej zbudowany niz Eberly, wysoki, solidnie zbudowany mezczyzna o bujnych szarych wasach i stalowosiwych wlosach, z twarza pobruzdzona i opalona po wielu latach spedzonych na ekspedycjach antropologicznych.
Eberly mial na sobie swoj biurowy stroj: jasnoniebieska bluze do biodra wypuszczona na starannie wyprasowane, czarne jak wegiel spodnie. Wilmot pomyslal, ze bluza miala skrywac wystajacy brzuszek. Dziwne stworzenie, pomyslal profesor, wskazujac gestem stary skorzany fotel. Ten czlowiek na pewno wlozyl duzo wysilku w to, zeby jego twarz wygladala na przystojna czy nawet wladcza. Ale ponizej szyi byl mieczakiem.
— Czemu zawdzieczam ten zaszczyt? — spytal Wilmot, opadajac na ulubiony fotel. Na stoliku miedzy nimi stala oprozniona do polowy szklanka whisky. Wilmot nie patrzyl na nia, nie zaoferowal tez gosciowi niczego do picia.
Na wygladajacej na wyrzezbiona twarzy Eberlyego pojawil sie powazny, nieomal ponury wyraz.
— Pomyslalem, ze najlepiej, jak porozmawiamy o tym twarza w twarz i nie w biurze — zaczal.
Caly on, pomyslal Wilmot. Zawsze jakies straszliwe zagrozenia. Zawsze koniecznosc zachowania tajemnicy. Ten facet to urodzony spiskowiec.
— Jakis problem? — spytal. Eberly skinal glowa.
— Musimy zmienic konstytucje.
— Czyzby?
— Tak. Zrozumialem wlasnie, ze oglaszanie wyborow co roku to blad. Musimy to zmienic.
— Ach — usmiechnal sie ze zrozumieniem Wilmot. — Dorwal sie pan do wladzy i boi sie, ze zostanie szybko wykopany, tak?
— Nie o to chodzi — zaprotestowal Eberly.
— Wiec o co?
Na twarzy Eberlyego pojawil sie nerwowy grymas. Wilmot prawie widzial obracajace sie w jego glowie zebatki. W koncu mlodszy z mezczyzn odezwal sie:
— Organizowanie wyborow co roku oznacza, ze osoba sprawujaca urzad musi sie przygotowac do zblizajacej sie kampanii. Co roku! To przeszkadza w sprawowaniu obowiazkow. Jestem tak zajety przekonywaniem ludzi, ze pracuje dla nich najlepiej jak potrafie, ze nie mam czasu na wykonywanie zadan, do ktorych mnie wybrano.
Wilmot zastanowil sie przez moment.
— Moze pan zrezygnowac i pozwolic komu innemu przejac te zadania.
— Ale ja sie do tego najlepiej nadaje! — krzyknal Eberly. — Naprawde! Zna pan ludzi w tym habitacie. Sa leniwi. Nie chca podejmowac sie obowiazkow zwiazanych z piastowaniem stanowisk. Wola, zeby ktos inny zrobil to dla nich.
— Istotnie, unikaja odpowiedzialnosci politycznej, to prawda — przyznal Wilmot. — Moze powinnismy wprowadzic pobor…
— Pobor?
— Wie pan, juz o czyms takim mowiono. Wybierac urzednikow administracji losowo. Niech komputer administracji zalatwi cala robote. To sie moze ludziom spodobac, taka loteria.
— A wszyscy wybrani beda po kolei odmawiac — rzekl ponuro Eberly.
Wilmot pomyslal, ze znudzila go ta cala blazenada. Poza tym drink na niego czekal. Wstal. Eberly wygladal na zaskoczonego, ale takze wstal wolno z fotela.
— Prawdziwym powodem, dla ktorego organizujemy wybory co roku — rzekl, ujmujac go za ramie silna dlonia — jest umozliwienie mieszkancom habitatu wyzycia sie w ramach systemu politycznego. To taki zawor