bezpieczenstwa, wie pan. Daje ludziom zludzenie, ze w jakims stopniu kontroluja tych, ktorzy nimi rzadza. Gdyby nie wybory, kto wie, jakie mielibysmy protesty czy zamieszki, nawet w wydaniu tych leniwych, nieangazujacych sie obywateli. To obiboki i nonkonformisci, ale jesli wyczuja, ze rzad ma gdzies ich potrzeby, beda probowali go zmienic. Wybory sa lepsze od rewolucji.
Eberly stal z nieszczesliwa mina. Wilmot dostrzegl, ze intensywnie rozmysla nad odpowiedzia. Nieomal poczul zapach tlacego sie drewna.
— Nie sadze, zeby mial sie pan czym przejmowac, chlopcze — rzekl Wilmot jowialnie, chwytajac Eberlyego za ramie jeszcze mocniej i prowadzac go w strone drzwi. — Jak pan slusznie zauwazyl, dobrzy obywatele tego habitatu sa zalosnie apatyczni. Wiekszosc z nich nawet nie zada sobie trudu, zeby zaglosowac — dopoki organizuje sie wybory. Ale niech pan sprobuje zlikwidowac wybory — natychmiast napyta pan sobie biedy. Prosze pamietac, ze jako sprawujacy urzad ma pan olbrzymia przewage. Nie sadze, zeby mial pan sie czego obawiac. Naprawde.
Eberly nie wygladal na przekonanego. Pozegnal sie i Wilmot zamknal za nim drzwi. Pieprzony spiskowiec, pomyslal, siegajac po drinka. Szantazysta. Zrobi wszystko, zeby tylko utrzymac sie przy wladzy. Opadl ciezko na fotel i pociagnal dlugi lyk whisky. Czujac, jak cieplo rozchodzi mu sie po ciele, Wilmot nieco sie odprezyl. Wypisalem sie z tego, powiedzial sobie w duchu. Jestem tylko obserwatorem, niczym wiecej.
Pociagnal kolejny lyk i odchylil glowe na oparcie. Mimo wszystko, to diabelnie interesujace. Dziesiec tysiecy kobiet i mezczyzn zamknietych w wielkiej puszce sardynek. Idealny eksperyment socjologiczny. Mimo wszystko, mialem duzo szczescia.
Eberly tymczasem maszerowal korytarzem do wlasnego apartamentu. W przeciwnym kierunku podazalo duzo ludzi. Eberly ze zdumieniem zauwazyl, ze wygladaja na opalonych, maja prawie zlota skore. Co sie dzieje, zadal sobie pytanie. Jakas nowa moda, ktora przegapilem?
Wszyscy, ktory go mijali, oczywiscie go rozpoznawali, pozdrawiali go i usmiechali sie. Dzieki temu poczul sie lepiej. Znaja mnie i lubia. A nawet uwielbiaja.
Wilmot nie poprze mnie przy propozycji zmiany konstytucji, pomyslal. I nagle rozpromienil sie. Ale tez staruszek nie bedzie wystepowal przeciwko mnie. Nie jest w habitacie zadnym autorytetem moralnym. Zadbalem o to.
Ruszyl szybszym krokiem w strone swego mieszkania.
28 GRUDNIA 2095: SNIADANIE
— Z tym twoim ochroniarzem to cos powaznego? — zwrocila sie do siostry Holly.
Siedzialy obie w nalezacej do Holly kuchni. Holly zaprosila Pancho na sniadanie i pogawedke. W habitacie nie bylo jajek ani kur. Wiekszosc bialka pochodzila z hodowanych w stawach ryb, zab i skorupiakow, albo sztucznie wyhodowanego bialka, ktore mieszkancy habitatu zwali McGlutem. Holly wlozyla do kuchenki mikrofalowej talerz sztucznego bialka i dodala pokrojone owoce z sadow habitatu.
Pancho wzruszyla smuklymi ramionami.
— Mieszkamy razem od paru miesiecy. Dobrze nam razem.
— W lozku?
Holly spowazniala.
— Wiesz, ze odpowiadam tu za zarzadzanie zasobami ludzkimi.
— Bardzo odpowiedzialne stanowisko.
— Gdybyscie chcieli zostac tu na stale, powinnas mi o tym jak najszybciej powiedziec.
— Na stale? — na twarzy Pancho pojawil sie wyraz zaskoczenia. — Nic takiego nie przyszlo mi do glowy.
— Chcesz powiedziec, ze po prostu przylecialas w odwiedziny? — Holly z niejakim zdziwieniem zrozumiala, ze tez jest zaskoczona.
— Tak. Przeciez ci mowilam, nie?
— Mowilas. Ale myslalam…
— Myslalas, ze robie cie w konia?
— Hm… — Holly poczula, ze sie czerwieni. — Tak, chyba tak. Troche.
Pancho spojrzala na proteinowe plasterki na swoim talerzu.
— Nie wiem, moze i tak. Troche. Prawda jest taka, ze sama nie wiem, czego chce.
— Malcolm boi sie, ze zechcesz zostac obywatelem i ubiegac sie o jakies stanowisko.
— Ja? U licha, skadze! Mam dosc siedzenia za biurkiem. Podjelam juz wszystkie decyzje administracyjne, jakie mialam w zyciu podjac. Nigdy wiecej!
Powiedziala to z taka zarliwoscia, ze Holly zaczela sie zastanawiac, co sie kryje za tym wybuchem.
— Tak czy inaczej — mowila dalej Pancho — chce, zebys poznala Jake’a. I chce przyjrzec sie blizej temu twojemu facetowi.
— Raoulowi?
— Tak, Raoulowi. Ma imie jak tancerz flamenco. Holly usmiechnela sie.
— Jest inzynierem. Z New Jersey.
— Raoul — powtorzyla Pancho. — Gdybym miala byc szczera, to wyglada na straszna ofiare.
— Nie musisz byc szczera — odwarknela Holly. — Nie jest ofiara, po prostu… nie byl w pierwotnej zalodze. Byl inzynierem na stacji wokol Jowisza. Dostal sie na poklad po wypadku przy pobieraniu tam paliwa. Zlozyl wniosek o obywatelstwo po tym, jak… po tej calej aferze z fanatykami religijnymi. Jemu tez sie oberwalo.
— I wolal tu zostac?
— Chyba z mojego powodu — odparla Holly.
— Akurat.
Holly posmutniala.
— Wiesz, Pancho, on z mojego powodu zrezygnowal z szansy na powrot. Tak to wyglada.
— Podoba ci sie?
Holly skinela niepewnie glowa.
— Dobrze wam ze soba?
— Och, pewnie.
— W lozku?
Podbrodek Holly powedrowal w gore.
— Wedlug twoich wlasnych slow: nie twoja sprawa.
— Ale nie masz powodow do narzekania. Po twarzy Holly przemknal cien usmiechu.
— Ano, nie mam.
— Wiec w czym problem?
— Sadze, ze predzej czy pozniej bedzie chcial wrocic do domu.
— Do New Jersey?
— Tam jest jego dom. Ma tam rodzine, przyjaciol, wszystko. Teskni. Na stacji wokol Jowisza byl przez dwa lata w ramach obowiazkowej sluzby publicznej.
— Boisz sie, ze cie zostawi?
— I dlatego trudno mi sie w to angazowac.
— Co zwieksza prawdopodobienstwo, ze cie zostawi.
— Paragraf dwadziescia dwa — rzekla Holly nieszczesliwym tonem.
— Wiesz, moglabys wrocic z nim na Ziemie.
Oczy Holly otwarly sie szeroko.
— I opuscic
— I cala twoja rodzina — odparla lagodnie Pancho. — Choc nie wiem, jak dlugo zostane.
— To dobre miejsce, Panch — rzekla szczerze Holly. — Tu jest wszystko, czego mi trzeba.