scianach po obu stronach ciagnely sie rzedy zamknietych drzwi, kazde opatrzone numerem. Swietlowki na suficie dawaly jasne swiatlo, ale Wunderly wydawalo sie, ze jest tu jakos mroczno, pelno kurzu, jakby nikt tu nie bywal i niepokojaco cicho.

— Z kim idziesz na sylwestra? — spytala Holly, gdy tak szly korytarzem.

— Z jednym technikiem z grupy programistow — odparla radosnie Wunderly. — Nazywa sie Da’ud Habib.

Na Holly najwyrazniej zrobilo to wrazenie.

— To szef grupy u Urbaina. Studiowal na Uniwersytecie Kolumbii Brytyjskiej.

— Znasz go? — spytala ze zdziwieniem Wunderly.

— Tylko z akt dzialu zasobow ludzkich. — Aha.

— To muzulmanin.

— Ale nie jest szowinista — zaoponowala Wunderly. — Bardzo sympatyczny facet.

Szly dalej cichym, zakurzonym korytarzem. Wunderly przygladala sie smuklej, dlugonogiej sylwetce Holly. Zaloze sie, ze ona nigdy nie musiala biegac na biezni, pomyslala. Ona sama z kazdym dniem wygladala jednak coraz lepiej — jak sadzila, dzieki nanobotom od Cardenas. Dodatkowo brala zastrzyki enzymow, ktore nadawaly skorze zloty odcien, jak wszyscy, wiec nie wygladala juz tak blado. Prawie wszyscy, pomyslala. Holly nie potrzebuje zadnych enzymow. Jej skora ma naturalny, cudowny brazowy kolor.

— To wyglada jak labirynt — mruknela Wunderly, gdy Holly kroczyla pewnie obok niej.

— Jeszcze dwa skrzyzowania i skrecamy w lewo. Dwoje drzwi i juz.

Na ozdobionej doleczkami twarzy Wunderly pojawil sie wyraz uznania.

— Pamietasz takie rzeczy?

— Nadio, ja wszystko pamietam. Caly plan. Wszystko i wszystkich w habitacie.

— Ale jak?

— Narodzilam sie na nowo. Mam nadzieje, ze ci to nie przeszkadza.

Wunderly otworzyla szeroko oczy.

— Krionika? Jak dlugo bylas zamrozona?

— Ponad dwadziescia lat.

— Myslalam, ze wspomnienia ozywionych gina przy ozywianiu.

Holly skinela glowa.

— Tak. Nie pamietam niczego z mojego pierwszego zycia. Moze jakies urywki, pare rzeczy, ale zadnych zlozonych wspomnien.

— W takim razie jak…

— Zespol rehabilitacyjny poddal mnie kuracji RNA i stymulacji pamieci. To nie poskutkowalo, przynajmniej jesli chodzi o wspomnienia z mojego pierwszego zycia, ale dzieki temu mam prawie doskonala pamiec. Widze cos raz i zapamietuje, no, prawie.

— Pamiec ejdetyczna — mruknela Wunderly.

— Tak, psychologowie tak to okreslaja.

Skrecily w boczny korytarz i zatrzymaly sie przy drugich drzwiach po lewej stronie.

— To tutaj — rzekla Holly, tonem tak pewnym, ze Wunderly nie zadawala zadnych pytan. — Manny zna kombinacje — rzekla, spogladajac na szyfrowy zamek wbudowany w drzwi.

— Juz powinien tu byc — rzekla Wunderly, spogladajac na zegarek na rece. — Umowilismy sie o dziewiatej trzydziesci.

Swiatla na suficie zamrugaly, raz i drugi, po czym zgasly, pograzajac je w calkowitych ciemnosciach. Wunderly poczula, jak oddech uwiazl jej w krtani, ale zanim zdolala wypowiedziec choc slowo, swiatla znow zapalily sie z cala moca.

Wunderly spojrzala w gore i uniosla brwi.

— Cos takiego nie powinno sie stac — powiedziala.

Ciekawe, czego tez chce ode mnie Eberly, rozmyslal Ilya Timoshenko, maszerujac do budynku administracji. To nie moze byc nic pilnego, bo nie chcial sie spotkac wczoraj po zakonczeniu zmiany, tylko przelozyl spotkanie na rano.

Timoshenko kroczyl lekko pochylajac ramiona, z glowa wysunieta do przodu, lekko kolyszacym sie krokiem, jak marynarz na rozbujanym pokladzie. Byl przysadzisty i wygladal troche groznie, ale w rzeczywistosci byl spokojnym, pograzonym we wlasnych myslach inzynierem, tylko kiedy za duzo wypil, zaczynal sie zachowywac agresywnie. Byl wyzszy niz mogloby sie to na pierwszy rzut oka wydawac, przewaznie tez mial tak sceptyczny wyraz twarzy, ze wiekszosc ludzi przy pierwszym spotkaniu uznawala go za wynioslego madrale. Mial grube, szorstkie, ciemnobrazowe wlosy, a na mocno zarysowanym podbrodku przewaznie widac bylo zarost. Dopiero spogladajac w jego szare jak u wilka oczy dostrzegalo sie, jak udreczona dusza tam sie kryje.

W biurach budynku administracji bylo cicho: typowy obraz spokojnych, niespieszacych sie biurokratow zajmujacych sie leniwie swoimi sprawami, przy minimum wysilku. Darmozjady, zzymal sie w duchu Timoshenko, maszerujac nawa oddzielajaca rzedy biurek. Zauwazyl z niechecia, ze wiekszosc z nich tloczyla sie przy ekspresie do kawy, zamiast siedziec za biurkiem. Cale szczescie, ze nie ma ich tu duzo, pomyslal. W Sankt Petersburgu w kazdym urzedzie jest stado snujacych sie po katach trutni, ktorzy robia wszystko, zeby tylko sie nie zmeczyc. I spiewajacy psalmy adepci Nowej Moralnosci, ktorzy wlocza sie i pilnuja, zeby przypadkiem ktos nie zlamal jakichs zasad. Ciezka praca do tych zasad sie nie zaliczala, marudzil w duchu Timoshenko. Branie pensji za robienie mozliwie jak najmniej jakos nie powodowalo zlamania ich przykazan.

Przeszedl obok biurek nie zaczepiany. Wiedzial, gdzie jest gabinet Eberly’ego; drzwi z jego nazwiskiem byly na koncu tej zagrody dla trutni.

— Przepraszam pana — zawolala jakas kobieta; nastepny truten — Nie moze pan wejsc bez zaanonsowania. Miala na sobie brazowa bluze i ciemne spodnie, jak pozostali.

Timoshenko, w jednoczesciowym kombinezonie, w jakich chodzili ludzie jego profesji, probowal przejsc obok niej, prychajac:

— Bylem umowiony.

— Ale i tak musze pana zaanonsowac — upierala sie kobieta, gdy probowal sie obok niej przepchnac. Wszyscy inni zamarli; nikt sie nie ruszyl, zeby go zatrzymac.

— Nie moze pan…

Timoshenko stuknal raz w drzwi Eberly’ego i otworzyl je na osciez. Eberly, siedzacy za biurkiem, mial zaskoczona mine, ale szybko przywolal na twarz wymuszony usmiech.

— W sama pore — rzekl. — Prosze wejsc.

Timoshenko podszedl do stojacych przed biurkiem krzesel z chromowanej stali i skory, i zasiadl na jednym z nich. Uslyszal, jak drzwi zamknely sie za nim. Nie wiedzial, czy zamknal je ktos z trutni, czy tez zrobil to zdalnie Eberly, i ani troche go to nie obchodzilo.

— Chcial sie pan ze mna widziec — rzekl, — No to jestem. Eberly wyszczerzyl zeby w usmiechu.

— Jest pan bardzo punktualny.

— Jestem inzynierem. W mojej profesji precyzja jest wazna.

— Tak, rozumiem.

— A wiec?

— Wlasnie dlatego, ze jest pan inzynierem, chcialem sie z panem zobaczyc. O ile wiem, w centrum nawigacji nie ma juz zbyt wiele pracy.

Timoshenko prychnal.

— Dlatego wlasnie zglosilem sie na ochotnika, zeby pomoc ludziom Urbaina. Ale wyglada na to, ze tam tez nie ma za wiele do roboty, poza zastanawianiem sie, co sie stalo z sonda.

— Wiec nie robi pan tam niczego szczegolnie uzytecznego.

— Nie ma za wiele do roboty.

— A moze wypelnia pan sobie czas planujac nastepna kampanie wyborcza?

Timoshenko poczul autentyczne zaskoczenie.

— Nastepne wybory? O, nie, raz wystarczy. Pan wygral, ja przegralem. To koniec mojej kariery politycznej.

Eberly zaplotl palce unioslszy dlonie, i przez dluga chwile przygladal sie twarzy Timoshenki, jakby probujac zbadac, czy ten mowi prawde.

Вы читаете Tytan
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату