— Odmawia? Nie moze odmowic! Nie ma prawa zakazac startu!

— Obawiam sie, ze ma, prosze pana. Mamy zwiazane rece do chwili, az uzyskamy zgode dzialow konserwacji i bezpieczenstwa habitatu.

Drzac z wscieklosci, Urbain wpatrywal sie w inzyniera, ktory natychmiast wykonal w tyl zwrot i znikl. Urbain slyszal jego kroki w korytarzu: inzynier po prostu biegl.

Zanim zdolal pomyslec, co takiego moglby zrobic, uslyszal brzeczyk telefonu i na ekranie pojawila sie usmiechnieta, przystojna twarz Eberly’ego.

— Musimy porozmawiac — rzekl Eberly tonem, jakby zwracal sie do podwladnego. — Prosze czekac na mnie przy wejsciu do budynku administracji za dziesiec minut.

Pstryk. Obraz Eberly’ego znikl, zanim Urbain zdolal wydac z siebie jakikolwiek dzwiek.

Dziesiec minut pozniej Urbain stal przy wejsciu do budynku administracji, jakies dwiescie metrow od glownej ulicy Aten, gdzie miescilo sie jego biuro i wylamywal nerwowo palce.

Eberly pojawil sie w podwojnych drzwiach, w towarzystwie jakichs dwoch mezczyzn. Jednego z nich Urbain rozpoznal: byl na spotkaniu w sali konferencyjnej, pare dni temu; drugi nie byl mu znany.

Urbain gotowal sie ze zlosci na chodniku, a Eberly radosnie plotkowal z towarzyszami na szczycie schodow: caly, w usmiechach, uklonach i uprzejmosciach. W koncu dwoch podwladnych zostawilo go i zeszlo na dol, mijajac Urbainaze zdawkowym skinieniem glowy. Zaplanowal to wszystko, pomyslal Urbain, zeby mnie ponizyc. Zebym wiedzial, gdzie moje miejsce. Zeby utrzec mi nosa, pokazac, kto tu rzadzi a ja sie nie licze.

Eberly wreszcie zszedl po schodach, caly w usmiechach i wyciagnal reke.

— Przepraszam, ze musial pan czekac. Wazne sprawy. Urbain nie odwzajemnil uscisku.

— Odmowil pan wydania zgody na wystrzelenie moich satelitow — rzekl, czujac, jak ogarnia go zimna furia.

— To tylko chwilowe opoznienie — rzekl gladko Eberly i ruszyl ulica. Urbain nie mial wyboru: zaczal isc za nim.

— Wiem, ze to pana niepokoi — oznajmil Eberly lekkim tonem, maszerujac ulica. — Ale jestem pewien, ze bedzie pan mogl wystrzelic swoje satelity jutro, zgodnie z planem. No, mniej wiecej.

Urbain milczal. Bylo dla niego oczywiste, ze Eberly trzyma cos w zanadrzu, ale nie mial zamiaru ulatwiac mu zadania. Szli wiec w milczeniu, a habitat wolno przelaczal sie na tryb nocny: okna sloneczne zamykaly sie, a zapalaly sie lampy i swiatla w oknach. Ludzie mijali ich na ulicach, pojedynczo i parami, pozdrawiali i usmiechali sie. Eberly usmiechal sie do wszystkich promiennie. Urbain zacisnal usta i milczal.

W koncu nie mogl juz tego zniesc. Gdy zblizyli sie do brzegu jeziorka, Urbain wycedzil przez zacisniete zeby:

— Zona czeka na mnie z kolacja.

— Ach — odparl Eberly. — Tak, oczywiscie. Panska zona. Pani Urbain to urocza kobieta. Naprawde urocza.

— Dlaczego zakazal pan wystrzelenia moich satelitow? — dopytywal sie Urbain.

— Nie zakazalem — odparl Eberly, patrzac na jezioro i unikajac wzroku Urbaina. — Po prostu opoznilem zgode ledwie o pare godzin. Do chwili, az bedziemy mogli porozmawiac. O czym?

Eberly zwrocil sie do naukowca, ale wygladal, jakby byl gdzies daleko, za jego ramieniem. Urbain odniosl wrazenie, ze Eberly szuka takiego miejsca, w ktorym bedzie pewien, ze nikt ich nie podsluchuje.

— Moi ludzie sugeruja, ze wystrzelenie wszystkich satelitow stanowi pogwalcenie przepisow bezpieczenstwa, bo nie bedziemy mieli w magazynach nic, na wypadek jakiegos niebezpieczenstwa.

— Dlatego wlasnie prosilem o personel i materialy, dzieki ktorym moglbym zbudowac nastepnych dwanascie satelitow! — warknal Urbain.

— Tak, wiem.

— A panscy ludzie ociagaja sie ze spelnieniem mojej prosby.

— To pozalowania godne — mruknal Eberly. Urbain zatrzymal sie i skrzyzowal rece na piersi.

— O co w tym wszystkim chodzi? — spytal. — Dlaczego pan mi rzuca klody pod nogi?

Eberly zwrocil sie w jego strone; zwykly usmieszek znikl, na jego twarzy malowaly sie tylko chlod i bezwzglednosc.

— Chce pan wystrzelic satelity na orbite wokol Tytana… — …i zbudowac dwanascie nastepnych, zapasowych — przerwal mu Urbain.

— Tak — rzekl Eberly. — A ja chce eksplorowac pierscienie Saturna.

Urbain zamrugal ze zdziwienia.

— Po co?

— Zeby zdobyc lod. Czyli wode. Najcenniejszy towar w Ukladzie Slonecznym.

— Wiem — mruknal Urbain, przypominajac sobie, ze Eberly wykorzystal ten pomysl w kampanii wyborczej. Pokazal obywatelom habitatu swietlana przyszlosc: bogactwo dzieki sprzedazy wody innym ludzkim spolecznosciom w kosmosie.

— A pan i inni naukowcy sie temu sprzeciwiali — rzeU Eberly. — Szczegolnie ta Wunderly.

— Odkryla tam autochtoniczne formy zycia — rzekl Urbain bardziej do siebie niz do Eberly’ego.

— Slyszalem, ze wiekszosc naukowcow na Ziemi nie daje wiary temu odkryciu.

— Mimo to juz sama mozliwosc, ze moga tam istniec jakies formy zycia, wyklucza wszelkie dzialania komercyjne w regionie.

— MKU nie wydalo zadnego zakazu — zauwazyl Eberly, — MUA tez nie.

— Miedzynarodowe Konsorcjum Uniwersytetow poprosilo mnie o wyrazenie opinii, zanim przekaza zalecenia Miedzynarodowemu Urzedowi Astronautycznemu.

— Tak wlasnie myslalem.

— Teraz rozumiem — rzekl Urbain. — Chce pan, zebym napisal w opinii dla MKU, ze nalezy wyrazic zgode na eksploracje pierscieni.

— Nie naruszymy ich ani odrobine. Tam jest miliard ton lodu. Zabierzemy jakis ulamek ulamka.

Urbain przygladal sie Eberlyemu z nieskrywanym obrzydzeniem.

— A wiec szantaz. Wstrzyma pan start moich satelitow, dopoki nie pozwole panu na eksploracje pierscieni.

Eberly zaprezentowal waski usmieszek.

— To nie szantaz. Wlasciwe slowo brzmi: wymuszenie. — Tak czy inaczej…

— Tak czy inaczej, jesli chce pan uzyskac zezwolenie na start satelitow, ktore maja szukac tej panskiej zblakanej sondy, musi pan powiedziec MKU, ze w eksploracji pierscieni nie ma niczego zdroznego.

Patrzac na stanowcza mine Eberly’ego Urbain zrozumial, ze nie ma wyboru.

8 STYCZNIA 2096: PORANEK

Malcolm Eberly nie spal dobrze tej nocy. Budzil sie wolno, obolaly i otepialy, co przypominalo mu poranki w austriackim wiezieniu. Ogarnelo go niewyrazne wspomnienie zlego snu: im bardziej probowal przypomniec sobie konkrety, tym bardziej szczegoly wymykaly mu sie, pozostawiajac tylko nieokreslone uczucie przerazenia.

Dlaczego, zadawal sobie pytanie. Nie masz sie czego bac. Swieci Apostolowie juz cie nie dosiegna, nie wysla cie z powrotem do wiezienia. Jestes tu bezpieczny. Ludzie w habitacie uwielbiaja cie i podziwiaja.

Czy na pewno? Uswiadomil sobie, ze wlasnie to go martwi. Moga w glosowaniu pozbawic mnie urzedu, i co sie wtedy ze mna stanie? Bede musial przyjac jakas zwykla prace i zyc ze zwyklej pensji.

Wiec o to chodzilo w tym snie, uznal Eberly. Ponowne wybory. Wygral wybory tylko dzieki obietnicy, ze mieszkancy Goddarda wzbogaca sie na eksploracji pierscieni Saturna. Naukowcy — pod wodza Urbaina — sprzeciwiali sie temu pomyslowi, ale wyborcy popierali go calym sercem.

A teraz zblizal sie czas zglaszania kandydatow do nastepnych wyborow i Eberly wiedzial, ze w sprawie eksploracji pierscieni nie kiwnal nawet palcem. Nie mowilo sie o tym pomysle w ogole, kiedy Eberly zajmowal sie organizowaniem nowego rzadu i zmuszaniem go do pracy ze znosna wydajnoscia. Teraz jednak wyborcy przypomna sobie o obietnicy bogactwa i zaczna sie domagac jej realizacji. A naukowcy nadal wystepuja przeciwko

Вы читаете Tytan
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату